myśli

2K 149 3
                                    

Zebranie Zakonu składało się wyłącznie z kilku raportów, w tym Artura Weasleya i Kingsleya, którzy razem z Ronem wciąż pracowali dla Ministerstwa. Wspomniano o utrzymywaniu łączności z mugolskim rządem i o wysłaniu oddziału czarodziejów mających rzucić Obliviate na każdą osobę znajdującą się na Downing Street.

Raport Minerwy dotyczył nowych rozkazów względem mugolaków. Mieli zostać usunięci ze swoich domów po osiągnięciu zaledwie sześciu lat i wysłani do specjalnej „naprawczej" jednostki, która starłaby wpływ, jaki na dziecko miało przebywanie wśród mugolskich rodziców.

Na Pokątnej i w Hogsmeade wprowadzono godzinę policyjną i większy rygor. Zamknięto jeszcze więcej sklepów, wycofano ze sprzedaży jeszcze większą ilość towarów.

- Zmuszono mnie, bym dostarczyła Ministerstwu listę uczniów o mugolskich korzeniach - powiedziała na koniec Minerwa. - Uczniów, których przyjęcie było błędem, według niektórych. - Kobieta obrzuciła pomieszczenie ponurym wzrokiem. - Nie wiem, co teraz stanie się z tymi dziećmi.

Kłótnie. Pięści uderzające w drewniany stół i nieskończony potok opinii: „Zakończcie to teraz!" „Zróbcie z niego pożytek." I: „Ile jeszcze mamy z tym czekać?"

Severus uciszył ich wszystkich.

- Dzięki pomocy Minerwy zdołałem porozmawiać z portretem Albusa - zaczął, ciągle trzymając w powietrzu dłoń, która wymuszała ciszę od strony pozostałych członków Zakonu. - Zaczniemy od zabicia węża - dodał stanowczo, do reszty skupiając na sobie ich uwagę. - To rozkazy Albusa. Będziemy potrzebowali miecza kutego przez gobliny, by pozbawić gada głowy. Wąż musi zostać unicestwiony zanim zabierzemy się za Voldemorta.

To nie było krótkie zebranie i nie skończyło się ono szczególnie optymistycznie. Trzeba było załagodzić zapędy starszych członków Zakonu, jak i wprowadzić w życie całkiem nowe plany. Minerwa miała prawo być strapiona, a nikt z Zakonu nie wierzył, by istniała możliwość, żeby zbliżyć się do węża bez wiedzy jego pana.

Harry poddał się po dodatkowej godzinie spędzonej na wyczekiwaniu końca zebrania i udał się do ogrodu, w którym Syriusz czasem palił i gdzie Severus sadził potrzebne mu zioła i rośliny. Opadł na starą huśtawkę i spędził na niej posępne piętnaście minut, całkowicie pogrążony we własnych rozmyśleniach.

Ten szaleniec - ten potwór - zabił jego rodziców i próbował zabić również jego. Mordował niewinnych ludzi, ponadto zainicjował czystki w czarodziejskim świecie. Tak mu powiedziano, a on, Harry, w pełni uwierzył, że Voldemort jest złem tego świata i że jego celem jest coś więcej, niż posiadanie władzy i kontroli nad magiczną częścią Europy.

A ci ludzie - jego nowi przyjaciele - byli zdeterminowani, by pozbyć się tego zła, by powstrzymać jego terror. Oni wszyscy widzieli lepszy świat, kompletnie inną rzeczywistość. Żyli niegdyś w świecie przepełnionym magią, uczyli się w Hogwarcie, przez całe życie - od tych jedenastych urodzin - będąc świadomym tego, iż byli czarodziejami i czarownicami. To wszystko miało dla nich znaczenie. Ich życie składało się z czegoś więcej, niż zebrania na Grimmauld Place.

Jednak dla niego to wszystko wciąż było nowe.

Harry wyjął z kieszeni własną różdżkę i trzymał ją w dłoniach, jak zwykle czując przepełniające go ciepło i moc. Oparł dłoń o, w pełni wyleczoną, nogę i rozmyślał o swoim ojcu chrzestnym, którego nawet nie wiedział, że miał, a także o wspomnieniach należących do jego rodziców zamkniętych na ruchomych fotografiach z ich ślubu, którymi podzielili się z nim Remus z Syriuszem.

Zawsze chciał móc ich poznać, to było jasne, ale przez dwadzieścia lat myślał, że oboje zginęli w wypadku. Potem dorósł, przeżył męczarnie u Dursleyów, odszedł i układał sobie życie bez niczyjej pomocy i bez oglądania się za siebie.

Chciałby położyć temu wszystkiemu kres i skończyć misję Zakonu. Chciał móc przejmować się zemstą na tyle, by podejść łajdaka i zabić go z zaskoczenia. Albo być tak pewnym siebie i stanąć z nim w walce twarzą w twarz i z wyciągniętą różdżką. Chciał bardziej przejmować się przyszłością czarodziejskiego świata, niż własnym życiem, własną przyszłością.

Chłopak zerknął na zegarek i głośno westchnął, ponieważ tym, na czym teraz najbardziej mu zależało było spotkanie się z Severusem, pójście z nim do łóżka i - cholera - miał już naprawdę dość czekania.

Zacisnął dłoń na różdżce. Tutaj czuł się chciany. Czuł, że go potrzebują, nawet to, że zaczyna być częścią jakiejś dziwacznej rodziny. Syriusz szczerze go kochał, w ten zabawny, niezręczny sposób przepełniony klepaniem po plecach. Remus, z kolei, był dla niego jak dobry wujek, a Hermionę Harry traktował jak własną siostrę. Ron był niczym najlepszy przyjaciel. Harry nie miał pojęcia jak to jest mieć babcię i nie odważyłby się porównać do niej Minerwy, ale kobieta zdawała się autentycznie wniebowzięta, gdy mogła z nim pracować. Wymagała od niego wiele, spychając niemal na skraj możliwości, przy czym była niesamowicie dumna z tego, ile Harry zdołał się nauczyć. I choć jej sytuacja była ciężka, zawsze umiała balansować na tej cienkiej granicy pomiędzy objętym kontrolą Voldemorta Ministerstwem, a Zakonem Feniksa. Jako jedna z nielicznych nie popędzała Harry'ego, ponieważ jej dobro było najważniejsze. Po prostu bezinteresownie się o niego troszczyła, mając na uwadze jego potrzeby i stawiając je nad potrzebami Zakonu. Dzieliła z nim nawet najmniejsze sukcesy, zachęcała, gdy ponosił porażki.

Poza tym, Severus... Nie powiedział nikomu o horkruksach. Wystarczająco nieznośnym było myślenie o sobie jak o pojemniku na czyjąś duszę, zwłaszcza tak podłą jak dusza Voldemorta. Ale Harry nie wierzył w istnienie dusz wcześniej, zresztą nie mógł znaleźć w swej przeszłości niczego dziwnego, niczego, co by sprawiało, iż czuł się zły, w jakikolwiek sposób. I jeśli faktycznie nosił w sobie odłamek tej duszy, był to jedynie pasażer na gapę, który został z nim na chwilę i na pewno w końcu sam sobie pójdzie.

Najczęściej wolał zwyczajnie myśleć, że żadnego odłamka cudzej duszy tam nie ma. Że stary Al się mylił. Musiał się mylić.

- Harry? - Chłopak podniósł wzrok na Rona stojącego w drzwiach. - Severus powiedział, żebym ci przekazał, że to jeszcze trochę potrwa. Rozmawia właśnie z moim tatą.

- W porządku. Dzięki, Ron. - Harry ukrył rozczarowanie, które wypełniło go po usłyszeniu słów przyjaciela.

- Ale zastanawialiśmy się, czy zechciałbyś jutro pojechać z nami do Nory i nauczyć się latać?

- Latać? Poważnie? - Harry wiedział, że Weasleyowie nazywali swój dom Norą i że był on nienanoszalny, magicznie ukryty przed obcym wzrokiem. Wstał z huśtawki i ruszył w kierunku przyjaciela. - Czy masz miotłę, której mógłbym użyć?

Nie zapomniał o Severusie, jednak spełnienie wyczekiwanej przez niego obietnicy o lataniu na miotle, w chwili obecnej, wygrało z bolesnym rozczarowaniem

Żaden bohater - SnarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz