Kiedy skończyliśmy te sentymentalna podróż, postanowiłam wrócić do domu. Miałam już kompletnie popsuty dzień. I coś czułam, że lepiej to już na pewno dzisiaj nie będzie. Dlatego chciałam po prostu wrócić do domu i to wszystko jakoś przemyśleć. Może ta przerwa rzeczywiście nie będzie złym pomysłem? Zresztą, po co ja w ogóle o tym myślę? Nie ma innej opcji. Nie ma możliwości, bym poszła na akademie i cały czas z nim była. Niestety życie to nie filmy romantyczne, w których głowni bohaterowie rzucają wszystko w imię miłości. To nie ta piękna rzeczywistość, w której wszystkie problemu można rozwiązać miłością. O ile wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby tak właśnie było.
- Powinienem pytać, czy jeszcze się zobaczymy? - Spytał Brendan, kiedy ubierałam na siebie buty.
- Pewnie tak... Jeśli nie dostanę się na akademię, to pójdę na akademie wampirów. Na jeden oddział w Ameryce. Poza tym wyjeżdżam dopiero pod koniec września tak samo, jak ty.
- Myślałem, że nie będziesz chciała mnie widzieć, po tym co powiedziałem. - Przyznał, opierając się o ścianę.
- Za co miałabym cię nienawidzić? Za to, że umiesz podejmować trudne decyzje? To przydaje się w życiu. - Wzruszyłam ramionami. - Nie zawsze będzie kolorowo, a my musimy być na to gotowi.
- A szkoda. - Uśmiechnął się lekko, nieśmiało co ja odwzajemniłam. - To do zobaczenia.
- Ta i zrobiło się dziwnie. - Skrzywiłam się lekko i wyszłam z domu, szczędząc sobie słów pożegnań.
Już miałam odejść, kiedy zauważyłam coś leżącego na wycieracze. Schyliłam się i podniosłam białą kopertę opatrzoną moim imieniem. Ruszyłam w stronę furtki, rozglądając się w nadziei, że zobaczę kogoś, kto mógł to zostawić. Jednak nikogo nie było. Podobnie jak nie było zapachu. Dlatego po prostu opuściłam posesję i otworzyłam kopertę. Wyjęłam z niej kilkanaście zdjęć. Przejrzałam wszystkie. I na wszystkich byłam ja z Brendanem. Z tyłu każdego zdjęcia wypisana była data. Niektóre nawet były podpisane zgodnie z wydarzeniem związanym z tym konkretnym zdjęciem. Problem był taki, że to nie były zdjęcia, robione przez kogoś kogo bym znała. To znaczy, wcześniej ich nie widziałam. No i nie przypominam sobie, by ktoś w tych momentach robił nam zdjęcia. I też nie wyglądaliśmy, jakbyśmy byli świadomi tego, że ktoś nas fotografuję. Ostatnia fotografia już nie przedstawiała nas a czerwony księżyc. Tak zwana krwawą pełnię. Czas hybryd. Odwróciłam zdjęcie, by przeczytać jak jest podpisane.
Czekałem ponad trzysta lat. Zaczekam jeszcze trzy dni.
Przedwieczny. No tak a czego innego mogłabym się spodziewać. I jak można się spodziewać, za trzy dni na niebo wzejdzie krwawy księżyc. I jak można się domyślić to pewnie wtedy wampir będzie chciał mnie zabić. Tylko dlaczego akurat, kiedy jestem najsilniejsza? To nie ma dosłownie żadnego sensu. Jednak co ostatnio ma sens?
Schowałam zdjęcia i wbiłam ręce do kieszeni, nawet na chwilę się nie zatrzymując. Jak się domyślam ten stary wariat, będzie chciał użyć Brendana, by mnie zwabić. Kurwa mać. Wyjęłam telefon z kieszeni i po krótkim zastanowieniu wybrałam numer Filipa. Ten odebrał po trzech sygnałach.
- Mam wielką prośbę. - Zaczęłam, darując sobie grzeczności.
- O co chodzi? - Filip był zdziwiony moim telefonem, co mnie akurat nie dziwi.
- Ktoś musi pilnować Brendana. Nie mam czasu, tłumaczyć Ci o co chodzi. Po prostu to dla mnie zrób. Proszę. - To musiało brzmieć co najmniej żałośnie, jednak nic na to nie poradzę. Byłam w akcie desperacji.
- Wyślę kilku ludzi. - Odpowiedział, nie zadając zbędnych pytań. - Poproszę ich, by było dyskretni.
- Dzięki. Ratujesz mi życie. - Rozłączyłam się nie dając mu nawy czasu na pożegnanie.
Jeśli będę musiała wybrać dam zabić siebie, ale nie jego. Nie dam go skrzywdzić za swoją sprawę to po pierwsze. No a po drugie, jeśli on umrze zapewne nie poradzę sobie z, całym tym cierpieniem. Wszystko przez więź. Brendan odczuwa ją, słabiej więc pocierpi i w końcu się podniesie. Poradzi sobie, jeśli mnie zabraknie. Jednak ja bez niego sobie nie poradzę. Więc to, kto powinien umrzeć, jest dosyć proste i oczywiste. A mogłam się kurwa urodzić po prostu wilkołakiem lub wampirem. No, ale nie. Ja urodziłam się tym czymś. I spotyka mnie z tego powodu więcej cierpienia jak przyjemności.
W końcu dotarłam do domu. Od razu ruszyłam do siebie. Nie miałam ochoty na kłótnie. I bez nich miałam wystarczająco problemów. Weszłam do pokoju i wyjęłam zdjęcia, by jeszcze raz je przejrzeć. W zasadzie to nawet nie wiem po co. Niczego nowego raczej się nie dowiem. Usiadłam na łóżku, czując się kompletnie bezsilna. Teraz mogę tylko czekać, aż ten po mnie przyjdzie. A to bez wątpienia się stanie. Przyjdzie po mnie, kiedy uzna, że to właściwą pora. Lub zmusi mnie do tego bym to ja do niego przyszła. A zwarzywszy na to, że Brendan nie jest jakimś wymagającym celem, nie będzie jakieś specjalnie trudne.
- Jasna cholera. - Warknęłam wkurzona chowając twarz w dłoniach.
To wszystko w końcu mnie wykończy. Pewnie umrę za trzy dni. Bo jakie mam szansę z wampirem, który czeka na te chwile od trzystu lat? Pewnie nie mam ich w ogóle. Uciekanie też mija się z celem więc zostało mi tylko czekanie, aż ten mnie przywoła. A ja jak ten tresowany piesek przyjdę i dam ukręcić sobie łeb. Wielka mi hybryda, która tam na dobrą sprawę nic nie może.
- Toni choć na obiad! - Głos mamy wyrwał mnie z zamyślenia. - Wołam cię od piętnastu minut. Co ty tam robisz?!
- Czekam na śmierć. - Rzuciłam sama do siebie. - Idę!
Podniosłam się z łóżka i wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół, od razu weszłam do kuchni. Gdzie naturalnie nie było Elio. Nie powiem fajnie by było, zobaczyć go ostatni raz zanim nie umarłam. Usiadłam przy stole bez słowa i spojrzałam na talerz.
- Co się stało Toni? Wyglądasz na przybitą. - Mama obdarzyła mnie zmartwionym spojrzeniem, a ja westchnęłam cicho.
- Po prostu przechodzimy trudny okres z Brendanem. Do tego, ci buntownicy... Po prostu ostatnio mi się nie układa. - Przyznałam, wzruszając ramionami.
- Pamiętaj, że zawsze musi być gorzej, by mogło być lepiej. - Oświadczyła Adelajda, puszczając mi oczko.
Zmusiła się do naturalnie wyglądającego uśmiechu i zabrałam się za jedzenie. Bo co też innego miałam zrobić. Przeciż nie powiem jej, że planuje dać się zabić. Nie mogłabym tego zrobić. Nigdy i z bardzo wielu powodów.
- Gdzie tata? - Postanowiłam, że zmienię temat, zanim zrobi się nieprzyjemnie.
- Pewnie za chwilę przyjdzie. Jeszcze coś załatwia. - Poinformowała mnie mama.
No tak, bo tylko może jeszcze kłótni mi do tego wszystkiego trzeba. Po prostu cudownie.
CZYTASZ
Królowa alf
WerwolfAnthwanette dziwne imię dla dziwnej dziewczyny. Wszyscy jednak mówią mi Toni, bym mogła poczuć się choć odrobinę normalna. Jednak czy królowa rasy, która nawet nie istnieje, może czuć się normalnie? Zwłaszcza kiedy do gry wkraczają wyznawcy starego...