Są w życiu takie momenty, które je łamią. Nasze prywatne katastrofy. Prywatne końce świata.
Dla każdego może to być coś innego. Śmierć kogoś bliskiego, zerwanie z miłością życia, wylanie z pracy. Choroba.
Te zjawiska zazwyczaj nie nakładają się, w końcu nie umiera się na wiele śmiertelnych chorób jednocześnie. Tak naprawdę nasze życie łamie jedno wydarzenie, jedno słowo, a to, co następuje później, jest tylko tego skutkiem.
Moje życie złamało się w kwietniu tego roku, gdy dowiedziałem się, że jestem chory na cor fessi, czyli zmęczone serce. Potocznie jest nazywane Tired Hearts. Kiedyś nawet nie wiedziałem, że taka choroba istnieje.
Choroba. Jedno słowo, siedem liter, a niszczy życie jak nic innego. Jest jak wyrok. Chociaż w zasadzie bardziej wolałbym iść do więzienia, nawet jako niewinny człowiek, niż dowiedzieć się, że mam chore serce.
Życie, jakie znałem do tej pory, skończyło się. Zamknął się rozdział, który znałem. Zostałem rzucony na puste strony, których nie umiałem zapisać. Czułem się jakbym nie umiał pływać, a ktoś wrzucił mnie na sam środek morza i to jeszcze pełnego rekinów, po czym kazał pływać bez żadnej pomocy. Byłem zagubiony i czułem, jak tonąłem. Dosłownie.
Moje życie zaczęło się zmieniać. Powoli, ale nieubłaganie. Najgorsze było to, że nie umiałem tego zatrzymać. Byłem w przedostatniej klasie liceum, gdy dostałem diagnozę. Od razu musiałem zrezygnować z gry w baseball, chociaż było to moją pasją odkąd tylko pamiętam. Straciłem przez to szansę na sportowe stypendium do college’u, chociaż pracowałem na to całe moje życie. W zasadzie sport był zawsze jedyną pewną rzeczą w moim życiu. Ludzie się zmieniali, odchodzili i przychodzili, moje życie szło na przód, ale miałem coś, co trzymało je w ryzach.
Kiedy to straciłem, wiedziałem, że będzie już tylko gorzej.
Dzięki graniu w szkolnej drużynie, zawsze byłem tym popularnym. Elitą szkoły, jakkolwiek debilnie by to nie brzmiało. Ludzie mnie lubili, choć tak naprawdę nie znali mnie dobrze. Miałem mnóstwo przyjaciół, bo każdy chciał mnie znać. Byłem zapraszany na wszystkie imprezy, na które chętnie chodziłem. Miałem wielkie szczęście, choć nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. Moje życie po prostu zawsze tak wyglądało, więc brałem to za pewnik.
Jednak w życiu nic nie jest pewnikiem, nawet jeśli nam się tak wydaje. Tak naprawdę wszystko możemy stracić w jednej chwili i dziwne, że wciąż naiwnie wierzymy, że jest inaczej.
Ludzie, których kiedyś miałem za przyjaciół, zaczęli mnie opuszczać. Nie stało się to nagle, ale widziałem, jak powoli znikają. Przestałem się dla nich liczyć, jakbym nigdy nic nie znaczył. Znikałem w tłumie, stawałem się tylko tłem, jakby całe moje dotychczasowe życie straciło sens. Nie tylko dla mnie, ale także dla innych. Chory ja byłem nic nie wart.
W końcu dowiedziałem się najgorszego – potrzebowałem przeszczepu. Była to kolejna z serii wiadomości, które załamywały moje życie, jednak ta była praktycznie jak wyrok śmierci. W pełni zrozumiałem dopiero, że jestem chory. Że mogę umrzeć. Że ta choroba nie tylko zmienia moje życie, ale może je też zakończyć.
Przestałem się przejmować tymi drobnymi zmianami. Nagle stały się nieistotne, bo zrozumiałem, że najważniejsze dla mnie jest to, aby żyć. Cokolwiek bym musiał poświęcić w tej walce, stawka była wysoka. Najwyższa.
Mogłem stracić reputacje, przyjaciół i pasję. Jednak życie było tym, czego nigdy bym już nie odzyskał.
Zacząłem zdrowiej się odżywiać, przestałem pić i rzuciłem palenie, jednak dobrze sobie zdawałem sprawę z tego, że to było tylko placebo. Udawałem, że coś robiłem, byle tylko pozbyć się tego uczucia bezradności. Bezsilności. Jednak zdawałem sobie sprawę z tego, że już jest za późno, by coś mogło to dać.
Już dawno popełniłem błąd, którego teraz nie mogłem cofnąć.
Szkoła zaczęła mnie przerażać, choć zawsze lubiłem do niej chodzić. Owszem, lekcje nie były przyjemne, ale bardziej traktowałem ją jako miejsce spotkań ze znajomymi. Gdy oni zniknęli, zniknęło też moje poczucie bezpieczeństwa. Fakt, wciąż miałem paru bliższych przyjaciół, na których mogłem polegać. Nie byłem sam, ale tak właśnie się czułem. Kiedyś ludzie lubili ze mną przebywać, a teraz stałem się tylko obiektem litości.
W wakacje szkoła zorganizowała piknik charytatywny, z którego zysk został przeznaczony na sfinansowanie operacji, dzięki której wszczepiono mi specjalną chip, który miał mi pomóc przetrwać do przeszczepu. Moja rodzina była bogata, ale w jednym czasie nagromadziło się zbyt wiele wydatków, by temu sprostać, dlatego potrzebowaliśmy pomocy. To było jakaś nowoczesna technologia, ale nie sądziłem, by starczyła na długo. To było frustrujące, czułem się jakbym utknął w smole i nie mógł wykonać żadnego ruchu. Cokolwiek bym nie zrobił i tak miałem już nad sobą wyrok.
Potrzebowałem nowego serca.
Dzięki operacji przetrwałem wakacje i zacząłem ostatnią klasę. Moi znajomi z klasy zaczęli przygotowania do egzaminów, a ja zacząłem rozmyślać, kiedy będę mógł mieć przeszczep. Oczywiście nie byłem pierwszy na liście, ale z każdym dniem czułem się coraz gorzej.
Właśnie tutaj zaczyna się moja opowieść.
Był wrzesień, nowy rok szkolny, ale za to stary ból. Cały dzień minął mi na nauce, bo nie miałem zamiaru odpuszczać. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że nie będę w stanie podejść do egzaminów, bo będę w szpitalu. Albo że nie dożyję do tego momentu.
Czułem zmęczenie, ale starałem się to ignorować. Mój mały chip wspomagał moje serce, ale nie zapewniał mi większego zdrowia. Doceniałem jednak jego pracę, bo przynamniej nie musiałem leżeć ciągle w szpitalu, a moje życie wyglądało prawie normalnie.
Prawie, bo przecież było już złamane. Złamanych rzeczy nie da się przywrócić do pierwotnego stanu. Zawsze zostaje jakaś blizna, rysa, pękniecie.
Mój dom był bardzo duży i znajdował się w niewielkim miasteczku na Florydzie. Od plaży dzieliło go krótka droga, którą zazwyczaj pokonywałem biegiem, ale obecnie musiałem zadowolić się powolnymi spacerkami. Nic mnie jednak nie mogło zatrzymać przed chodzeniem nad morze. Kiedyś codziennie biegałem wzdłuż plaży, wdychając morski zapach, a na ciele czując delikatną bryzę. Kolejna rzecz, którą straciłem, prawdopodobnie bezpowrotnie.
Był wieczór, słońce chyliło się ku zachodowi, oświetlając ostatnimi promieniami złoty piasek pod naszymi nogami. Spacerowałem wraz z Margo wzdłuż oceanu, wpatrując się w jego wzburzoną toń. Była moją siostrą bliźniaczką, chociaż na pierwszy rzut oka nikt pewnie by tego nie powiedział. Owszem, byliśmy podobni do siebie, ale bardziej jak rodzeństwo w różnym wieku niż bliźniacy. Poza tym różniło nas dosłownie wszystko.
Z nas dwojga to ona zawsze była twarda i opanowana, choć to ja byłem facetem. Mimo to jednak zawsze do wszystkiego podchodziłem emocjonalnie. Ona była typem introwertyka, podczas gdy ja zawsze wolałem spędzać czas z ludźmi. Ona wolała znikać na całe dnie ze swoją lustrzanką, ja kochałem odwiedzać wszystkie możliwe imprezy. A przynamniej dopóki mnie na nich chciano.
Jej emocjonalność jednak była czasami tak ograniczona, że niekiedy zastanawiałem się, czy ona w ogóle coś czuje. To nie tak, że nie miała serca, jednak zdecydowanie używała go mniej.
- Jak tam dzisiaj twój Bip? – spytała, wymierzając ostrożnie palec w środek mojej klatki piersiowej. Tak właśnie nazywała mój chip, bo gdy męczyłem się za bardzo, wydawał z siebie charakterystyczny dźwięk ostrzegający przed dalszym wysiłkiem.
Wspominałem już, że to małe gówno było odpowiedzialne za zrujnowanie mojej sportowej kariery?
- Siedzi cicho – mruknąłem z uśmiechem, wpatrując się w fale obmywające mi stopy.
- To dlatego, że dobrze cię pilnuje – powiedziała, unosząc kąciki ust do góry. Gogo była według mnie bardzo ładna, a szczególnie ładnie wyglądała, gdy się uśmiechała. Niestety od pewnego czasu robiła to coraz rzadziej i bynajmniej ja nie byłem tego jedynym powodem. W zasadzie miałem wrażenie, że jestem jedyną osobą, dzięki której w ogóle się uśmiecha.
Z którą w ogóle rozmawia.
Jej długie, ciemne włosy opadały na jej twarz wraz z powiewami wiatru. Kolejna cecha, która kontrastowała ze mną, bo moje włosy były dużo jaśniejsze. Pewnie słońce tak na nie działało. Chociaż ostatnio nie przebywałem tak długo na zewnątrz, to i tak były poprzetykane jasnymi pasemkami.
Kiedyś lubiłem surfować, więc dużo czasu przebywałem nad morzem. Teraz musiałem zadowolić się spacerami po plaży, ale cieszyłem się, że w ogóle mogę chodzić. Ten cholerny Bip strasznie mnie ograniczał, ale starałem się zachować optymizm. Zawsze taki byłem, ale ostatnio wychodziło mi to coraz gorzej.
- Idziemy na Przystań Księżyca? – spytała nagle, a ja poczułem, jak moje ciało się spina.
Przystań Księżyca. Żadne z nas nie wymyśliło tej nazwy.
- Dawno tam nie byliśmy – powiedziałem, ale posłusznie ruszyłem w kierunku niewielkiego molo ukrytego za dużym skalnym klifem. Nawet nie chciałem na niego patrzeć, bo od razu czułem dreszcze na całym ciele.
- Wiem. – Jej głos był ledwie mruknięciem, ale dobrze zdawałem sobie sprawę, co było tego powodem.
Floryda to miejsce wiecznego słońca. Czasami bywało to bardzo dobijające. Kiedy w środku płaczesz, a świat dalej jest radosny, zaczynasz to nienawidzić. Dobrze znałem to uczucie i poznałem je o wiele wcześniej, niż dowiedziałem się o mojej chorobie.
Momenty, które łamią życie. Nie nakładają się na siebie, tylko rozciągają w czasie. Życie jest przecież długim pasmem, które można zniszczyć w wielu momentach i los bardzo lubi to robić.
- Dużo czasu już minęło... – Gogo weszła na pomost, a wiatr rozwiał jej włosy dookoła jej twarzy. Odruchowo obejrzałem się za siebie, jakbym spodziewał się, że ją też tam zobaczę, ale oczywiście ta nadzieja była zgubna.
Jej już nie było. Odeszła, a wraz z nią magia tego miejsca.
Teraz te zapuszczone belki mnie przerażały, choć kiedyś wierzyłem jej, gdy mówiła, że to pokład statku kapitana Haka.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnio tutaj byłem – skłamałem. Tak naprawdę ostatnią wizytę tutaj miałem wypaloną w pamięci i byłem pewien, że nie zapomnę tego do końca życia.
- Ja wczoraj. – Zdziwiłem się na to wyznanie i spojrzałem na moją siostrę kątem oka. Ja od tego ostatniego razu omijałem to miejsce szerokim łukiem. – W zasadzie przychodzę tutaj codziennie po szkole od...
Nie dokończyła, a ja się nie dziwiłem. Sam nie umiałem tego wyłowić na głos, chociaż minęło już tyle czasu.
- Tydzień temu minęło osiem miesięcy. – Margo usiadła na krańcu molo, spuszczając nogi tak, że fale delikatnie je obmywały. Z dużym wahaniem zająłem swoje miejsce obok niej. Pomiędzy nami została pustka, dokładnie taka, jaką ona pozostawiła po sobie. – Wiesz ostatnio... tak sobie myślałam... – parsknęła, przeczesując ręką włosy. Widocznie przychodzenie tutaj nie tylko mnie denerwowało. – Gdyby zrobiła to trochę później, mogłaby być dawcą serca dla ciebie.
Poczułem zawrót głowy na tę myśl. W życiu nie chciałbym mieć w sobie jej serca. Choć podczas tego roku milion razy zastanawiałem się, co wtedy czuła, tak naprawdę nigdy nie chciałbym poznać odpowiedzi na te pytania.
A jeśli miałbym jej serce, mógłbym zacząć czuć tak, jak ona.
To głupie przekonanie, wiem. Uczucia tak naprawdę powstają w mózgu, jednak... nie. Jej serce było bardziej zniszczone od mojego.
- Nie wiem, czy tak to działa. – Zapatrzyłem się przed siebie, słuchając dalszych słów mojej siostry.
- Myślałeś o tym, ile ludzi dziennie popełnia samobójstwo? Dlaczego żaden z nich nie może przy okazji oddać swojego serca? To takie bez sensu... – Margo schowała twarz w dłoniach, a ja bez słowa objąłem ja ramieniem. Moje serce ścisnęło się boleśnie, bo pierwszy raz od dawna widziałem u niej takie załamanie.
Tak jak mówiłem, rzadko okazywała emocje. Jednak żaden człowiek nie jest bez serca, chociaż ja akurat chciałbym taki być.
- Los nie jest sprawiedliwy. Niektórzy ludzie chcą żyć, a umierają, a inni chcą umrzeć, a muszą żyć – westchnąłem, przytulając ją mocno. Wiedziałem, że dobrze wie, o czym mówię.
Siedzieliśmy tak przez chwilę, wpatrując się w morze, czując jej nieobecność bardziej niż do tej pory.
Nie powinna tego robić.
Nie powinna nas zostawiać.
Ale w życiu rzadko coś jest tak, jak powinno.
- Wiesz, myślę, że to by mogło mieć sens – powiedziała nagle Margo, przerywając tę ciszę. – Znajdźmy jakiegoś samobójcę i niech da ci swoje serce.
Spojrzałem na nią tak, jakby oszalała. Zupełnie nie wiedziałem, o co jej chodzi.
- Co ty mówisz?
- Tyle ludzi chce popełnić samobójstwo. Niech jedna z nich przekaże ci serce. – Uniosła się, by spojrzeć mi w oczy. Dostrzegłem w mich determinację i poczułem przypływ strachu.
Wiedziałem, że gdy Margo raz coś sobie postanowi, nie ma już później odwrotu.
- Jak chcesz znaleźć kogoś takiego? – spytałem.
- Myślę, że Wykończeni idealnie się do tego nadadzą.
Zadrżałem na te słowa. Nienawidziłem tej strony. Wypowiadanie tutaj jej nazwy było prawie jak bezczeszczenie tego miejsca.
- Chcesz szukać samobójcy na portalu dla samobójców? – upewniłem się, dobrze zdając sobie sprawę z tego, jak debilnie to brzmi.
- Tak – potwierdziła moja siostra. – Skoro nie potrafią zmienić swojego życia, mogliby chociaż zmienić twoje.
Ta opcja nawet mi się podobała. Nie byłem jednak pewien, czy ma szansę zaistnieć. Nie wyobrażałem sobie, bym mógł komuś w jakiś sposób zasugerować, by oddał mi swoje serce. By mógł komuś powiedzieć, by zakończył swoje życie tylko po to, bym ja mógł żyć dalej.
Jednak... ludzie na tych portalach i takim chcą się zabić.
A ja chciałem żyć.
Wieczorem leżałem w swoim łóżku, prześladowany właśnie przez takie myśli. Próbowałem zająć swoją uwagę czymś innym, przeglądając bezmyślnie różne strony w Internecie, ale wciąż kusiło mnie, by wpisać ten jeden adres.
Wykończeni.
Nie była to oryginalna nazwa. Kiedy ona jej używała, ta strona nazywała się Zakończeni. Portal dla samobójców, którzy już nie szukali pomocy. Zamieszczane tam posty nie miały przynieść nadziei, ale wręcz przeciwnie. Odbierały ją. Niszczyły.
Wpisy były przesycone smutkiem i rozpaczą. Ludzie planowali tam swoje samobójstwa z dokładnymi szczegółami. Oczywiście nie pisali o tym wprost, ale ubierali to w jakieś dziwne słowa. Idę spać było sygnałem, że ktoś chce to zrobić. Jak zasnąć? Metody na szybki sen. Zasypianie bez bólu.
Nikt się nie zorientował, aż ona ich wszystkich wydała.
Nie zostawiła żadnego listu. Jej jedynym pożegnaniem były posty zamieszczone na tej stronie. Policja szybko do tego doszła, znalazła administratora strony i zamknęła ją. Wystarczyło jednak kilka dni, by ktoś stworzył nową, prawie taką samą stronę, ale pod nieco zmienioną nazwą. I zabawa rozpoczęła się na nowo, a nikt nie umiał tego zatrzymać.
Westchnąłem z frustracją i przeczesałem włosy ręką. Spojrzałem na zegarek, orientując się, że jest już druga w nocy. Był piątek, kiedyś pewnie byłbym w środku jakiejś szalonej imprezy na plaży albo w domu jednego z członków drużyny. Tymczasem leżałem bezczynnie na łóżku, rozpaczając nad swoim życiem.
Jezu.
Moje palce wstukały w klawiaturę każdą literę tego słowa z chorobliwą mściwością.
Wykończeni.
Z bijącym sercem obserwowałem pasek ładowania, aż w końcu przede mną otworzyła się czarna strona. Poczułem chłód i zacisnąłem szczękę, przeglądając pierwsze posty. Najnowszy był sprzed kilku minut.
Wreck: Sprawa @Spiritless otworzyła mi oczy i chyba już nigdy nie będę myśleć o spaniu.
Całe moje ciało się spięło. Spiritless to jej pseudonim. Przeczytałem post jeszcze trzy razy, w końcu dochodząc do jego sensu. Ktoś zmienił zdanie przez to, co się jej stało? Nie umiałem w to uwierzyć.
To było już tak dawno, więc dlaczego ktoś wspominał o tym akurat teraz? Przeczytałem jeszcze kilka wcześniejszych postów, ale nic więcej już nie znalazłam.
Odetchnąłem głęboko, myśląc o tym, po co naprawdę odwiedziłem tę stronę.
Stworzenie konta zajęło mi tylko chwilę, bo dobrze wiedziałem, jaki będę miał nick.
Wiedziałem też, jaki będzie mój pierwszy post.
Heartless: Nie przyszedłem tutaj, by popełnić samobójstwo. Jestem chory i szukam serca. Czy ktoś chciałby mi oddać swoje?
Rano sprawdziłem stronę jeszcze raz, choć tak naprawdę nie spodziewałem się odpowiedzi.
A jednak.
Los był przewrotny.
Sleepin’Bea: Możesz wziąć moje, bo i tak go już nie chcęA/n
Witam Wszystkich po długiej przerwie! Mam nadzieję, że moja nowa książka Wam się spodoba. Bardzo liczę na Wasze komentarze, bo bardzo chciałabym poznać Wasze opinie na jej temat.
Pozdrawiam Wszystkich serdecznie i miłego czytania ^^
CZYTASZ
ZMĘCZONE SERCA [TIRED HEARTS]
RomanceRey Kalegan przez całe swoje życie miał szczęście. Bycie gwiazdą szkolnej drużyny baseball'owej, popularność wśród rówieśników i pewne stypendium do sportowego college'u w stanowej szkole. Wszystko straciło jednak znaczenie, gdy pewnego dnia dowiedz...