Wigilia stała się ikoną kapitalizmu.
Kto w ogóle wymyślił, że Święty Mikołaj jest biały? Nie był biały, historycznie, ale mnóstwo ważnych postaci nie było, a ludzie uznali, że whitewashing jest w porządku. Nie był.
Choinki w centrach handlowych większe, niż mieszkanka studentów na trzecim roku studiów. Tysiące nowych zabawek, książek w przecenach, kubków dla matek i krawatów dla ojców, skarpetki produkowano jakby miał nadejść armageddon, wszędzie te pierdolone kolędy i Last Christmas, do porzygu świątecznych piosenek w radiu i co roku Kevin na tym samym kanale o dwudziestej. Ktoś w ogóle pamiętał, na czym to święto polegało, oprócz godzin w kolejkach sklepowych, dobrego jedzenia i udawania, że kocha się całą swoją rodzinę na zjazdach raz do roku? Dean ewidentnie nie. Ktoś się chyba urodził. Ktoś ważny? Jezus? On też nie był biały, to było geograficznie niemożliwe w tamtych czasach. Czemu wszędzie był biały Jezus?
Pamiętał, jak chodził z mamą do kościoła, gdy był malutki. To było chyba pierwsze jego wspomnienie, zapach wody święconej w kamiennych misach przy wejściu i pomruk wiernych za plecami, gdy siadali w pierwszych rzędach. Mama była wtedy w ciąży z Sammy'm, dużo się modliła. Co jej z tego przyszło? Umarła przy powikłaniach w jakiejś cholernie prostej operacji tuż po narodzinach chłopca. Gdzie był jej Bóg wtedy i czemu jej nie pomógł? Czemu im nie pomógł? Zostawił czterolatka i kilkumiesięczne dziecko w rękach alkoholika. Zajebiście się spisał.
Nie kupowali choinki, zazwyczaj nie mieli pieniędzy-starczało na prezent dla Sama, trochę lepszego jedzenia i możliwość zrezygnowania z kilku zmian, by mógł z nim obejrzeć któryś ze świątecznych filmów w te dwa dni. W tym roku mieli więcej kasy, więc kupił mu laptopa-cholernego LAPTOPA, młody nie dostał tyle w całym swoim życiu na urodziny czy jakiekolwiek inne święta razem wzięte-licząc, że to dostatecznie pokaże mu, że już mu wybaczył. Szatyn przepraszał go z piętnaście razy, gdy tylko wrócił wtedy do domu, a on machnął ręką, uznając, że nic się właściwie nie stało. Nie było co tego drążyć, musieli trzymać się razem, a Sam chyba naprawdę żałował: Dean podejrzewał, że szykował mu prezent, bo podejrzanie mało ostatnio wydawał.
Do świąt zostało kilka dni, bodajże cztery, więc wciąż jeździł do Casa, na coraz dłuższe wizyty-wcześniej wyjeżdżał w nocy i wracał najwyżej w jej środku, teraz zbierał się już praktycznie po obiedzie, wracał bardzo późno, a wcale nie uprawiali więcej seksu, wręcz przeciwnie, było go stosunkowo mało w porównaniu do początków. Oglądali filmy, jedli razem, malowali...cholernie dużo malowali. Lubił malować z Casem. Lubił wszystko, co mógł robić razem z nim, ale malowanie najbardziej.
-Jak będziesz się tak wiercił, wytrącisz mi pędzel z dłoni.
Objął bruneta mocniej, wiercąc się jeszcze bardziej.
-Musisz poćwiczyć bycie profesjonalistą, Cas.
-Ciężko być profesjonalistą, gdy ktoś siedzi ci na kolanach.
-Czyżbyś marudził?-blondyn spojrzał na niego z góry, kładąc mężczyźnie dłoń na policzku. Novak uśmiechnął się szeroko, kręcąc głową.
-Nigdy.
Pocałował go w szyję, zanim Winchester znów nie oparł swojej głowy o jego, patrząc, jak gładko przesuwa pędzel po płótnie. Malował Deana, ze zdjęcia, które zrobił mu tego samego dnia polaroidem-chłopak się na nim śmiał, zakrywając się kołdrą, gdy za oknem robiło się ciemno. Była ledwo dziewiętnasta, ale zimą ciemność nadchodziła z szybkością, z jaką postacie podróżowały między stolicą, a północą w ósmym sezonie GOTa.
Dean siedział mu na kolanach, w poprzek, z nogami przewieszonymi przez oparcie krzesła i jedną ręką wokół szyi aktora, w bokserkach i największej koszulce, jaką Castiel posiadał. Miał lekko wilgotne włosy, niedawno brali razem prysznic, co na nic się zdało, skoro mieli być znów ubrudzeni farbami, ale przynajmniej dobrze się bawili.
CZYTASZ
Chłopcy W Moim Wieku || bxb, sugar daddy
FanfictionKiedy osiemnastoletni, pozbawiony pracy Dean Winchester musi szybko znaleźć sposób na zarobienie pieniędzy na utrzymanie brata, a los podrzuca mu pod nos miejscowego bogacza, o dekadę starszego od niego aktora, Castiela Novaka, nie waha się ani chwi...