czarne kwiaty

446 56 298
                                    

someone talk with me. please.

Edwin nie lubił być sam. Nie dlatego że bał się własnych myśli – te dręczyły go również w towarzystwie. Nie lubił być sam, bo wtedy czuł się słaby. Łatwa ofiara. Może powinien obwiniać za to mizerną posturę, może Charliego. Właściwie oba. Charlie nie czułby, że musi go chronić na każdym kroku, gdyby nie był najdrobniejszym dzieckiem na ich ulicy. Edwin miałby motywację do ćwiczeń, gdyby nie wiedział, że może polegać na swoim przyjacielu, później chłopaku. Pewnie też nie łączyłby poczucia bezpieczeństwa z obecnością drugiej osoby.

Kiedy trafił do Pensylwanii, bał się, że nie da rady. Może dlatego skorzystał z okazji, gdy tylko zauważył odrobinę zainteresowania ze strony swojego współlokatora. Wtedy uznał to za dar od losu, ale Ollie szybko stał się męczący. Później wyszło na jaw, że to najmniejsza z jego wad.

Aktualnie nikogo się nie bał, ale siedzenie przy pustym stole było dziwne. Nigdzie nie widział swoich znajomych artystów, z którymi spędzał czas po przyjeździe do Pensylwanii, a później po zerwaniu z Olliem. Czasem zdarzało mu się siadać z Yo i jego znajomymi, ale teraz wolał tego uniknąć. Mogli wciąż mieć mu za złe te groźby Doriana.

Naprawdę nie sądził, że wyjazd wszystkich Złotych Ludzi, tak uprzykrzy mu życie. Właśnie mordował widelcem jajecznicę, kiedy dwie tace uderzyły o blat. Przyjaciele Tamsena zajęli miejsca obok niego.

– Gdzie Amando? – zapytał malarz.

– No... – Rumiany chłopak rzucił pytające spojrzenie mulatce. – Na pogrzebie.

Edwin też chciał być na pogrzebie, ale James powiedział, że to tylko dla rodziny. Edwin mógł jeszcze zrozumieć, że chłopak Glorii liczył się za rodzinę i również poleciał do Słowenii. Jednak Amando raczej nie został nagle dziewczyną Tamsena, a nawet jeśli, rodzina nie powinna go zaakceptować. Przynajmniej nie tak szybko.

– Amando jest jakimś krewnym Nejca?

– No, nie.

– To dlaczego on poleciał, a ja nie?

– No...

– Mówisz do W. wujku? – przerwała mulatka.

– Nie – przyznał Edwin.

– Amando mówi. Tego. Jak było w Szwajcarii?

Zbyt zaskoczony, żeby poświęcić uwagę szybkiej zmianie tematu, zapytał:

– Skąd wiesz...?

– Od Tamsena, ale wszyscy wiedzą po tej scenie na stołówce.

Przez chwilę nie wiedział, do czego nawiązuje. Zaraz przypomniał sobie próby pożegnania się, które zdecydowanie nie wyszły rodzicom Jamesa. Devirowie skoczyli sobie do gardeł na oczach całej szkoły, może połowy. Konkretnie ojciec pokłócił się z synem, bo matka robiła za mediatora. Edwin oberwał rykoszetem, ale nie specjalnie żałował. Bardziej przeszkadzała mu możliwość powstania kosmicznych plotek, co postanowił wyrazić niezwykle ekspresywnym:

– Cholera.

– Nooo – przytaknął chłopak. – Tamsen aż powiedział, że się cieszy, że jego rodzice nie lubią Amando.

Edwinowi opadły ręce.

– Skoro go nie lubią, to dlaczego go zabrali?!

– Bo W. go lubi – argumentowała mulatka.

– Mnie lubią rodzice Jamesa.

– Nie są W.

– Kim niby jest W? Przywódcą sekty?

Czarny JogurtOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz