krzyki

809 115 402
                                    

W sobotę między trzecią a czwartą nad ranem trzech kumpli Wymonda wtoczyło się do pokoju. Tylko jeden zapytał Blance'a, co tu robi, wzbogacając wypowiedź wulgaryzmem. Łatwo dał sobie wmówić, że Wymond kilka godzin wcześniej powiedział mu, jak beznadziejnie się czuje i wraca do siebie. Może użył bardziej wymownego słowa niż „beznadziejnie”, ale podziałało. Liczył, że struty alkoholem umysł kolegi stworzy fałszywe wspomnienie, które potwierdzi kłamstwo.

Rano, gdy z ulgą stwierdził brak kaca, jak co dzień wstał godzinę przed kumplami, żeby na spokojnie skorzystać z łazienki. Po powrocie nie zastał ich, szukających swoich skarpet, a wciąż w łóżkach. Pozwolił im spać i tylko odnotował, by przynieść nowy baniak wody, gdy będzie wracał ze śniadania.

Zgodnie z wypracowaną przez ostatni tydzień rutyną, poszedł po Glorię. Mama zawsze powtarzała, że podstawą dobrego związku jest szczerość, więc gdy drzwi się otworzyły, wszedł do środka z poważną miną.

– Coś się stało? – zapytała na dzień dobry. – O mój Boże, coś się stało na tej imprezie. Będziesz miał problemy? Wiesz, że mogę to jakoś załatwić i...

Denerwowała się w tak uroczy sposób, że nawet nie myślał, co robi, kiedy objął ją w pasie, przyciągnął do siebie i pocałował.

– Nie będę miał problemów. Chcę ci opowiedzieć dlaczego.

Była tak cudownie ekspresyjna. Kiedy tylko zrozumiała słowa Wymonda, na jej twarzy odmalowała się ulga, ale zaraz zastąpiła ją powaga. Patrzyła w taki sposób, jakby wcale nie stała w objęciach dużo większego chłopaka, tylko siedziała na tronie i czekała, aż złoży raport.

Oblizał wargi, patrząc Glorii w oczy i zaczął opowiadać.

Im dłużej mówił, tym częściej wygładzała białą koszulę na jego piersi. Gdy skończył, długo milczała, wpatrzona w guziki.

– Uważam, że – zaczęła ostrożnie – nie powinieneś wciągać w to Jamesa, ale właściwie cię uratował. Poza tym na pewno jest wdzięczny za pomoc Edwinowi. Nie powie tego, ale może wasze stosunki się poprawią.

Pocałował ją, gdy tylko oderwała wzrok od guzików.

Mogliby tak stać, lub nie tylko stać, długie godziny. Na szczęście obsesja Glorii na punkcie zdrowego żywienia nie pozwoliła im opuścić śniadania.

Wyjątkowo usiedli razem przy pustym stoliku kumpli Wymonda, czekając na Jamesa i Edwina.

– Wiesz, za co cię szanuję? – Oderwała wzrok od wejścia na stołówkę.

– Za płukanie ubrań na własną rękę.

Uśmiechnęła się i mógł przysiąc, że nikt nie uśmiecha się tak pięknie.

– To też. Miałam na myśli to, że nie wrzucasz wszystkiego na talerz byle jak.

– Nie lubię mieszania się smaków.

– Ładnie to wygląda.

– Twoje też.

Jej policzki nabrały ciemniejszego odcieniu różu.

– Dziękuję. Staram się.

– Edwin maluje, a ty układasz jedzenie?

– Nie jestem typem artysty. – Zapatrzyła się w warzywa. – Były takie wakacje, miałam może sześć lat. Tamsen był na coś chory. Już nie pamiętam co. Mama i tata siedzieli z nim w szpitalu całymi dniami. Dziadek dopiero co umarł, więc babcia też słabo się trzymała, a miała pod opieką całe miasto i mnie.

Czarny JogurtOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz