Pod nienawistnymi spojrzeniami całego autokaru opadli na siedzenia. Prawie całego, bo niektórym zabrakło siły, by wyrazić oburzenie, a inni byli ciocią Valarie i obierali pomarańczę.
– Czekamy pół godziny – poinformowała Gloria tonem wskazującym, że bardziej niż sił brakuje jej cierpliwości.
James podciągnął rękaw czarnego płaszcza ze złotym godłem szkoły. Do równie czarnego swetra przylegały grudki na wpół roztopionego śniegu, a na szwajcarskim zegarku błyszczała woda.
– Trzydzieści siedem minut.
– Jeszcze gorzej. – Wymond nie podniósł głowy znad czyszczonych okularów.
Chłopcy zlekceważyli siedzącą za nimi parę, zajęci ściąganiem czapek i odwijaniem szalików. Z małymi trudnościami wyswobodzili się z płaszczy, by uświadomić sobie, że swetry nie wyglądają lepiej.
– Jesteście przemoczeni.
– Wow, Gloria – sarknął Edwin. – Szybko zauważyłaś.
– Dlaczego?
Nie mogła zobaczyć uśmiechu, jaki James posłał swojemu malarzowi, nim odpowiedział:
– Tarzaliśmy się w śniegu.
Wymond parsknął, Gloria milczała, Edwin patrzył spod bladych rzęs.
Droga z miasteczka do szkoły była wystarczająco długa, by w razie rzezi nikt nie zdołał wezwać pomocy na czas – jak czasem ku oburzeniu kuzynki żartował Devir – a Edwin zdążył zasnąć skulony na fotelu, niby przypadkiem opierając się o Jamesa. James nie miał wobec tego żadnych obiekcji i tylko obserwował skurcze mięśni malarza, gdy paraliż senny powoli ogarniał szczupłe ciało.
Po dotarciu na miejsce, korzystając z wszechobecnego zamieszania przy wysiadaniu, James nachylił się do ucha Edwina.
– Nadal bolą mnie ręce.
– Trzeba było nade mną nie wisieć.
– Trzeba było się nie kłaść.
– Trzeba było na mnie nie napierać.
– Nigdy bym na pana nie napierał, panie Needly.
– Ależ napierał pan, panie Devir.
Drocząc się, dotarli do swojego pokoju, a tam już czekała ciocia Valarie. Pod drzwiami, bo szukanie zapasowego klucza dla większego dramatyzmu to strata czasu.
W pstrokatej czapce, która zakrywała siwe odrosty i robionym na drutach szaliku nie budziła najmniejszej grozy. Jednak James wiedział, że nawet czarna owca pokroju Valarie zachowała charakterystyczne cechy rodu. To nie tak, że każdy Devir przychodził na świat jako skąpiec, ale każdy Devir uczył się targować szybciej niż liczyć. Rzecz jasna można w czymś siedzieć od kołyski i nadal nie umieć, jednak nawyk zostaje.
– Połowę zapłacę w alkoholu – poinformował tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Ciotka dawno zdążyła się na ten ton uodpornić.
– Nie chcę twojego alkoholu, James.
– Oryginalnej hinduskiej herbaty nie odrzucisz.
– Odrzucę.
– Ciociu…
– Gotówka albo dzwonię do twojego ojca, żeby oddał za ciebie pieniądze.
Siedzący pod kaloryferem Edwin głośno wciągnął powietrze. James zamarzł.
– Wtedy ja idę do dyrektora powiedzieć, dlaczego martwię się o zdrowie ukochanej cioci.
Valarie zaśmiała się chłodno, a Edwina przeszedł dreszcz.
![](https://img.wattpad.com/cover/139111692-288-k944074.jpg)
CZYTASZ
Czarny Jogurt
FantasíaWiększość uczniów nie jest ludźmi i większość o tym nie wie. James wciąż musi kłamać, bo jeśli to wyjdzie na jaw, bójki zmienią się w magiczne pojedynki i nikt już nie będzie bezpieczny. Pomijając te drobne szczegóły, życie mija mu na sprzeczkach, r...