xix.

397 28 3
                                    


                Gilbert popatrzył na swój pokój, który był wypełniony zapakowanymi walizkami.

Wyjeżdżał na siedem miesięcy z Jerrym, Karolem, Ethanem, Xavierem i Clarkiem. W tym czasie mieli podróżować po całym kraju, uczestniczyć w wielu konferencjach prasowych, wywiadach i nagraniach z innymi ludźmi.

Siedem miesięcy bez Ani. Od czasu pocałunku nie ozywali się od siebie, a Gilbert przez to nie mógł spać. Pragnął jej dotyku. Całowała go tak delikatnie, a jednak z taką namiętnością. Uzależnił się od niej po zaledwie dwóch pocałunkach i potrzebował więcej.

Chciał do niej napisać lub zadzwonić, ale nie potrafił dobrać odpowiednich słów. „Hej, kocham cię. Nawet pomimo tego, że kiedy powiedziałem ci to po raz pierwszy, to spanikowałaś". Wziął swój telefon, a jego palec zawisł nad przyciskiem wybierania numeru, gdy myślał, co powinien zrobić. Zadzwonić do niej i zrobić z siebie głupka czy dalej mieć złamane serce? Zaschło mu w gardle, gdy popatrzył na zdjęcie kontaktowe. Jakim cudem ktoś może być tak piękny?

Chciał powiedzieć jej naprawdę wiele, ale nic nie było dla niej wystarczająco dobre. Zasługiwała na cały świat, a on nie mógł go jej dać.

— Chodźmy, zanim się spóźnimy! — krzyknął Ethan, który stał przy drzwiach. — Samochód już czeka! Czekamy tylko na ciebie! Gilbercie Blythcie, przysięgam, że skopię ci tyłek! Obiecuję!

Chłopak jeszcze raz popatrzył na swój telefon, ale finalnie wrzucił go do swojej torby. Podszedł do przyjaciela, który naprawdę się niecierpliwił.

— Możesz rozmyślać w busie, ale teraz jesteśmy spóźnieni!

Droga samochodem minęła im w bolesnej ciszy. Wszyscy byli zmęczeni, bo musieli wstać o piątej trzydzieści w sobotę. Xavier opierał głowę na ramieniu Cole'a, naprawdę nie chciał zostawiać swojego chłopaka na tak długo. Kiedy słońce zaczęło wschodzić, ich oczom ukazał się bus, obok którego czekali Jerry i Clark. Dookoła pojazdu leżały różne walizki. To miało być jego życie przez następne siedem miesięcy.





                — Na razie mi się podoba. — Daisy wzięła łyk swojej kawy, gdy czytała pracę Ani. — Kordelia to silna bohaterka! Jest księżniczką i nadal w tajemnicy walczy ze złoczyńcą. Bardzo oryginalne! Brakuje tutaj tylko namiętności. Wiem, że ratuje swoje królestwo, ale opisałaś relację pomiędzy nią a złoczyńcą, Alfredem. To oczywiste, że chcesz, by byli razem, ale jakieś napięcie ich od siebie oddala, wiesz? Prawie umarli razem, ale Kordelia go uratowała. Ludzie będą spodziewać się czegoś więcej po takiej scenie. Poza tym opisałaś ten prawie-pocałunek i tak to zostawiłaś. Trzeba coś dodać!

— Co dokładnie? — Ania włożyła okulary, przyglądając się stronom swojej powieści.

— Muszą wyjść z tej bańki niezręczności i bycia tylko „przyjaciółmi". Niech wyznają sobie miłość. Tak, Alfred robi złe rzeczy, ale Kordelia nie zwraca na to uwagi i wie, że z jej pomocą może się zmienić. Wykorzystaj to do granic możliwości! — Zerknęła na zegarek i westchnęła. — Muszę iść na spotkanie z moim narzeczonym, ale twoja opowieść jest niesamowita! Spróbuj dodać do niej trochę miłości.

Ania nie mogła przestać myśleć o słowach Daisy. Wykorzystaj to do granic możliwości. Co to w ogóle znaczyło? Ruby i Janka popatrzyły na swoją skołowaną przyjaciółkę.

— Aniu, wszystko dobrze? — odezwała się brunetka, jednak odpowiedziała jej tylko skinieniem głowy. — Na pewno? — Ta sama odpowiedź. — W każdym razie nadal nie mogę uwierzyć, że chłopaki jutro wyjeżdżają! Siedem miesięcy bez Ethana.

— Co? — Shirley otrząsnęła się z zamyślenia.

— Chłopaki jutro wyjeżdżają w trasę. Po całym świecie. Spotykamy się z nimi rano przy starym centrum handlowym, jeśli chcesz się pożegnać. Gilbert tam będzie — dodała Ruby.

Gilbert nie opuszczał głowy dziewczyny od czasu koncertu. Sama myśl o jego uśmiechu sprawiała, że jej kolana miękły. Chciała spędzać z nim każdą chwilę, ale już wystarczająco zniszczyła ich relację. Nie czekałby na nią tak długo. Na dziewczynę, która zwodziła go zbyt wiele razy, by dało się to policzyć.

— Mam spotkanie z Daisy na temat mojej książki, wybaczcie!

Przez resztę nocy czytała swoją książkę i uświadomiła sobie, jak bardzo odzwierciedlała ona jej życie z Gilbertem. Przeżyli ciężkie chwile, a jednak dalej zdołali dalej się kochać. Nie było mowy, że pozwoli mu odejść. Zerknęła na swój zegarek i odczytała z niego godzinę. Piąta trzydzieści.

— Teraz albo nigdy, Shirley.

Założyła bluzę z kapturem i patrzyła, jak słońce wschodzi. Przejrzała się w lustrze. Jej rude włosy wypadały z koka, a na nosie spoczywały okulary. Wzięła głęboki oddech i się uśmiechnęła. Zrobi to. Idealnie złożony list ze starannie zapisanym imieniem chłopaka leżał w jej kieszeni.

Pobiegła do swojego samochodu, który stał na parkingu akademika. Zaczęła jechać w stronę starego centrum handlowego, które zamknęli w latach osiemdziesiątych. Stał pod nim bus, a wokół niego było dużo osób. Janka i Ruby rozmawiały ze swoimi chłopakami, tak samo, jak Cole. Każdy prowadził jakąś rozmowę — oprócz Gilberta. On wpatrywał się w pobliski las. Wyglądał na smutnego i skołowanego.

Kierowca coś krzyknął i wszyscy zaczęli się przytulać, nie chcąc odchodzić. Chłopaki zaczęli wsiadać do pojazdu, a Gilbert był na samym końcu kolejki. Ania zamknęła oczy i wysiadła z samochodu.

— Gilbercie Blythcie! — krzyknęła, przez co się odwrócił.

Jego twarz się rozjaśniła, gdy zobaczył, jak biegnie w jego stronę. Już miał otwierać usta, gdy mu przerwała.

— Ja pierwsza, dzięki. Przez całą noc o tobie myślałam. Tylko o tobie. I o tym gównie, przez które przeszliśmy. Oraz o tym, co przeszedłeś przeze mnie. No i... Wiesz co? To nieważne. Ważne jest to, że cię kocham. Zawsze cię kochałam. Nawet kiedy nie mogłam tego powiedzieć, to cię kochałam. Zawsze chciałam z tobą być, ale wszystko stawało nam na przeszkodzie. — Wyjęła list z kieszonki i mu go podała. — Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Dzięki tobie jestem teraz tu, gdzie jestem. Kocham cię. Baw się dobrze i uważaj na siebie.

Już miała się odwrócić, gdy Gilbert zachichotał.

— Naprawdę chcesz zostawić mnie bez pocałunku po tym wszystkim, co powiedziałaś? No dalej, Shirley! — Przyciągnął ją bliżej siebie, a ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.

— Cholera, to ja chciałam zrobić pierwszy krok. — Gilbert wywrócił oczami i ją pocałował.

Za wszystkich ich pocałunków, ten był jego ulubionym. Po minucie się od siebie odsunęli.

— Muszę napisać książkę. — Szybko go cmoknęła i biegiem wróciła do swojego samochodu. — KOCHAM CIĘ, GILBERCIE BLYTHCIE. WRÓC KIEDYŚ DO DOMU — krzyknęła, zanim drzwi się zamknęły.

— JA KOCHAM CIĘ BARDZIEJ, ANIU SHIRLEY-CUTHBERT, ALE NICZEGO NIE OBIECUJĘ! — Pomachał jej i wsiadł do busa. Rudowłosa oparła się o swoje auto, obserwując, jak pojazd odjeżdża coraz dalej od niej.

KOCHAŚ ━ SHIRBERTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz