29.

73 3 0
                                    

W zaledwie kilka sekund teleportowałam się pod posiadłość mojej przyjaciółki Emily.
Kiedy stałam przed grubą, mosiężną bramą z daleka widziałam już dom przyjaciółki, ogród przykryty białym świecącym puchem.
W mojej głowie pojawiło się wspaniałe wspomnienie z czasów, kiedy widziałam ten dom poraz pierwszy. Kiedy byłam w pierwszej klasie pamiętam jakie wzbudzał on we mnie emocje, radość, chęć poznania czegoś nowego, ciekawość...
Tak wiele uczuć tętniło się w jednej małej 11-latce, która była silna i radosna, która jeszcze nie wiedziała co ją spotka, która nawet w swoich najgłębszych koszmarach nie przewidywała jaki okrutny los ją spotka, jak bardzo ją zrani. Stojąc teraz przed grubą ciemnobrązową mosiężną bramą, przed białym marmurowym płotem ogrodzonym żywopłotem, stałam i patrzyłam w dal. Podziwiałam widok, który kształtował się na moich oczach...
Moja mina w tym momencie była niedookreślenia, w tej chwili nie czułam ciekawości i chęci poznania tego miejsca, czułam wolność wszelako rozumianą. Cieszyłam się bo wiedziałam, że w tym miejscu zaznam prawdziwego spokoju z dala od matki, babci, od kłamstw, całego zgiełku tętniącego życiem miasta.
Dom Emily był na uboczu, jedynym sąsiadem był szumiący sosnami las i śliczne malutkie jeziorko, to miejsce było tak bardzo nudne ale i zarazem tak bardzo ciekawe. Mimo iż jestem tu po raz kolejny to miejsce wzbudza we mnie spokój i podziw.
Naprawdę zazdrościłam krukące, że może mieszkać tutaj w tym domku w miejscu gdzie oprócz niej, zwierzątek leśnych, szumu wiatru, szumu wody nie ma nikogo. Miejsce godne do odpoczynku, refleksji, zupełnie inne niż mój dom...
Moja posiadłość znajduje się w zgiełku miasta na ulicy przeznaczonej dla ludzi bogatych w Londynie, są dwa takie miejsca po stronie magicznej, ta mroczna i ta bardziej spokojna. Ja mieszkałam na tej dobrej stronie miasta, początkowo myślałam że bezpiecznej lecz, dziś wiem że to nieprawda, ponieważ do momentu gdy żyje Voldemort nigdzie nie jest bezpiecznie...
Na mojej ulicy większość mieszkańców to pracownicy Ministerstwa magii, ludzie zatrudnieni w szpitalu Świętego Munga oraz rodziny, które dawniej wspierały Zakon Feniksa. Dziś wielu z nas jest pokrzywdzonych przez los, przez tą złą stronę ale wielu również przeżyło... Cieszy się i żyje dalej a ta druga strona Londynu należąca do ludzi bogatych i zamożnych jest mroczna...
Znajdują tam się posiadłości wielu ślizgonów między innymi dworek Malfoyów, nigdy tam nie byłam ale ojciec kiedy jeszcze żył opowiadał mi, że te miejsce nawet za dnia jest mroczne i szarobure. W lesie nie słychać dźwięku słowików ani innych ptaków, słychać tam szum który trzeszczy w uszy, odczuwasz po całym ciele nieprzyjemny dreszcz, wiatr jest zawsze zimny nawet latem. Miejsce mimo iż pozornie wydawać by się mogło dobre to w głębi serca czujesz, że jest złe i niebezpieczne.
Niestety na początku ulicy mroku stoi dom Erica, to on z jednej strony jest ostatnim domem dobra i pierwszym domem zła. Najdalej gdzie byłam na mrocznej części Londynu to posiadłość Harkerów. Duży i zadbany dom, nawet po śmierci matki, przepełniony surowością i elegancją. Zawsze, gdy byłam u ślizgona jego dom bardzo przypominał mi mój, podobny wystrój, elegancja, szyk...
Mimo iż leżał po tej "gorszej" części miasta to bardzo go lubiłam i z chęcią tam jeździłam.
Wiem również, że niedaleko dworu Malfoyów znajduje sie dom Blaisa i reszty ślizgonów.
Moje rozmyślania przerwał głos jednego ze skrzatów domowych rodziny Smith.
- witaj pani.
- dzień dobry.
- państwo Smith już na panią czekają.
- dziękuję...- odpowiedziałam z ciepłym uśmiechem na twarzy a po chwili mosiężna brama otworzyła się delikatnie skrzypiąc.
Skrzat w zaledwie sekundę znalazł się koło mnie chwytając kufer, który do tej pory trzymałam w ręku i pokierował mnie w stronę wejścia do domu.
Ogród Emily był wyjątkowy, pamiętam jak byłam tu któregoś lata po raz pierwszy. To miejsce mnie zachwycało, było inne niż znałam, ciepłe, przytulne...
To miejsce miało taką magię w sobie, taki czar który, gdy do niego wszedłeś oczarował cię tak bardzo, że nigdy nie potrafiłeś się od niego odczarować.
Za każdym razem, gdy wyjeżdżałam z tego miejsca czułam żal i smutek, chęć pozostania dłużej, a za każdym razem kiedy się tu znajdowałam czułam prawdziwą rodzinną i radosną atmosferę. W głównej mierze jest to zasługa rodziców Emily, są to wspaniali ludzie...
Kiedy przyjechaliśmy do dziewczyny poraz pierwszy ja, Luna i Cho zotałyśmy przyjęte jakbyśmy były ich rodziną a nie obcymi ludźmi. Uśmiechali się ciepło, wyściskali za wszystkie czasy, traktowali nas jakbyśmy były również ich córkami. To wspaniała rodzina i każdemu takiej życzę, ciepła i radosna...
Największy urok ma w sobie młodsza siostra Emily Lili, jest od nas o 7 lat młodsza, dlatego jak tylko tutaj przyjechałam była jeszcze bardzo mała a małe dzieci są ciekawe całego świata i pamiętam, że nigdy nie dawała nam spokoju, zawsze wchodziła do pokoju krukonki i zaczepiała ją. Chciała wszystkiego się dowiedzieć i o wszystko zapytać, chciała z nami rozmawiać, często również podsłuchiwała za drzwi.
Emily zawsze się na nią wkurzała ale dla mnie to było urocze, ja nie mam rodzeństwa i nigdy nie miałam w domu takiej atmosfery, dlatego chyba ten ciepły rodzinny czar, w którym otulony był ten dom wzbudza we mnie jeszcze bardziej pozytywne emocje. 
Mimo iż lubiłam to miejcie to na dłuższą mete było by dla mnie nie do zniesienia,
chyba nie jestem osobą, która potrzebuje aż tyle zainteresowania, miłości, ciepła ale oderwanie się na tydzień czy kilka dni od realiów dobrze mi zrobi. Po tygodniu czuję, że moje ciało będzie kipić miłością, szczęściem i radością a ja zawsze, gdy wychodzę z tego domu jestem inną, lepszą osobą.
Idąc tak ogromnym czarnym chodnikiem w kierunku drzwi wejściowych zauważyłam moje przyjaciółki, dotarłam jako ostatnia a one jak to prawdziwe wariatki wybiegły tylko w skarpetkach w lekkich bluzkach i spodniach bez kurtek ani szalików w zimowy dzień w kierunku mnie. Biegnąc tak prawie na boso po śniegu widziałam na ich twarzach ogromny grymas, stopy im zamarzały ale mimo to twardo dalej szły w moim kierunku. W mgnieniu oka znalazły się przy mnie i wszystkie naraz rzuciły mi się na szyję.
- dziewczyny spokojnie bo mnie udusicie-  zaśmiałam się.
- cieszę się, że przyjechałaś...
- ja też Emily...
W tej chwili usłyszałyśmy głos gdzieś z głębi domu.
- dziewczyny chodźcie natychmiast! Na boso wybiegłyście na mróz, zaraz będziecie chore!!
A my zachowałyśmy się jakbyśmy miały znów 11 lat, jak dzieciaki które jeszcze nie znają powagi sytuacji. Zaczęłyśmy po prostu głupio się śmiać, nie wiem dlaczego ale w tym momencie nie chciałyśmy być tymi poważnymi nastolatkami, przed którymi tak niedługo ważne decyzje życiowe. 16 latkami, które przeżyły tak wiele bólu...
Teraz byłyśmy niczym te 11-letnie dziewczynki z przed lat, które nie myślały o niczym poważnym a jedynym ich zmartwieniem było to, że nie mogą się zobaczyć codziennie.
Ściskając się jeszcze przez chwilę i śmiejąc w niebogłosy postanowiłyśmy posłuchać rady matki Emily i wrócić do domu. Prędkim krokiem zaczęłyśmy iść w stronę domu.
Nie zdążyłam przekroczyć progu a na moją szyję rzuciła się pani Smith i tata Emily, ściskali mnie tak mocno, że myślałam że zaraz mnie uduszą. Naprawdę widziałam radość na ich twarzach, cieszyli się że mnie widzą...
Ale ja zauważyłam coś jeszcze i mimo, że tego nie pokazywali to gdzieś z tyłu głowy nie byli pewni czy przyjadę.
Z tyłu głowy myśleli o moim ojcu i o wszystkim złym co się mi i rodzinię przydarzyło.
To wszystko mieli w głowie, ale gdy mnie zauważyli mimo iż bardzo doskonale próbowali maskować swoją ciekawość ja to widziałam, uśmiechali się, radowali, ściskali mnie, całowali w policzki, ale widziałam w ich spojrzeniu, że współczują mi i to bardzo.
- cieszę się że przyjechałaś słońce.
- ja również proszę pani...
-Ashley, nawet mnie nie denerwuj, chyba pamiętasz że zawsze mówiłaś do mnie ciociu!
W tej chwili poczułam się niezręcznie, dawno mnie tu nie było a kobieta, która wydawała mi się kiedyś bliską osobą dziś jest mi obca. Postanowiłam posłuchać mamy krukonki i zacząć zachowywać się jak za dawnych czasów, mimo iż było to dla mnie lekko krępujące.
- oczywiście ciociu...
Delikatne zaśmiałam się po tych słowach, aby ukryć zdezorientowanie.
Po chwili, gdy uściski ze strony rodziców Emily minęły podbiegła do mnie mała dziewczynka, siostra Lili.
- cześć! Jak super, że przyjechałaś! Będziemy świetnie się bawić razem! Wiesz, że nadal nie dostałam listu z Hogwartu? Już nie mogę się doczekać a oni chyba o mnie zapomnieli, już jestem taka duża a nadal go nie mam...
Po wyrazie twarzy 9 letniej dziewczynki widział zawód i ogromny smutek, mała Lili od kąd tylko pamiętam zawsze czekała aż przekroczy próg szkoły.
- gdybyś tylko wiedziała jak bardzo ta szkoła i życie cię zmieni...- pomyślałam.
Uśmiechnełam się do niej przyjaźnie, pogłaskałam po policzku i powiedziałam.
- już niedługo...
Lecz mimo radości dziewczynki na myśl o szkole krew mroziła mi się w żyłach. Pamiętam jak ja również marzyłam o liscie i nie mogłam doczekać się nauki w Hogwarcie, lecz dziś wiem, że z tamtym miejscem łączy się wiele problemów.
Moje chwilowe zmartwienie przerwał ojciec Emily.
- dziewczynki dajcie odpocząć Ashley, niech wejdzie na górę i się rozpakuję a potem będzie czas na długie rozmowy i żarty.
- masz rację tato, chodź pokażę ci nasz pokój. Śpimy wszystkie razem, jak za starych dobrych czasów.
Krukonka zaśmiała się po czym złapała mnie za dłoń i pociągnęła w stronę schodów.
Szłyśmy razem z przyjaciółkami w radosnym humorze po drewnianych schodach, były delikatnie kręte dlatego musiałyśmy iść w rzędzie.
Za nami zaczęła biec mała Lili, odkąd ją znam zawsze chciała spędzać czas w naszym towarzystwie czym denerwowała siostre.
Zachowanie dziewczynki nie spodobało się Emily i już po kilku sekundach zaczęła na nią krzyczeć.
- idź stąd! Daj mi się zająć przyjaciółkami! - a co ja mam robić?
- nie wiem! Idź sobie do mamy!
- nie! Ja chcę iść z wami!
- mamo zrób coś z nią!
- Lili chodź do mnie.
- mamo, ale ja chcę iść z Emily....
- kochanie później porozmawiasz sobie z dziewczynami a teraz chodź tutaj do mnie.
Niezadowolona dziewczynka posłuchała matki i poszła w kierunku kuchni.
Na twarzy Emily zauważyć można było szeroki uśmiech, wygrała bitwę z młodszą siostrą.
Chwyciwszy mnie mocniej za dłoń pociągnęła w kierunku góry. Po zaledwie kilku sekundach znalazłyśmy się przed dużymi drewnianymi drzwiami, znałam ten pokój... Już kiedyś spałyśmy w nim ale mimo wszystko w sercu czułam ciekawość...
Dawno tutaj nie byłam i nie wiedziałam czy pomieszczenie, które pamiętałam wygląda tak samo. Emily popchnęła drzwi a moim oczom ukazał się pokój, rzeczywiście był troszeczkę inny niż sprzed lat ale nadal tak samo uroczy i ciepły. Stały w nim cztery dość spore łóżka oddzielone od siebie jedynie szafkami nocnymi i postawionymi na nich lampkami. W pomieszczeniu były dwa duże okna przykryte śliczną firanką, różowy dywanik i biała, błękitna, różowa i szara pościel na łózkach.
Z boku stała duża drewniana ciemna szafa a obok niej znajdowały się drzwi do łazienki.
Pamiętałam ten pokój, był to kiedyś pokój gościnny rodziny Smith ale od momentu, kiedy po raz pierwszy tutaj przyjechałyśmy z dziewczynami rodzice przegospodarowali ten pokój tak, aby znajdowały się w nim cztery łóżka abyśmy wszystkie razem mogły spędzać ze sobą dużo czasu i spać razem.
Pokój byl wspaniały  ciepłe i przytulne ściany były w kolorach pudrowego różu, chodniki różowe, drewniana podłoga, pastelowe narzuty na łóżko i śliczne poduszki oraz równie śliczny drewniany stolik, na którym przygotowane już dla nas była lemoniada oraz ciasteczka. Rzeczywiście pomieszczenie było troszeczkę inne niż kiedyś, ponieważ pomalowano ściany i zmieniono delikatnie układ łóżek ale nadal wyglądało równie przytulnie.
Na mojej twarzy samoistnie pojawił się uśmiech, zerknęłam w kąt pokoju znajdował się tam przepiękny kominek.
To jego najlepiej zapamiętałam, te wszystkie rozmowy przy nim, zapach spalonego drewna...
Teraz w kominku palił się śliczny ogień, który dawał przyjemne ciepło w pokoju. Razem z krukami usiadłyśmy na łóżkach, ja standardowo wybrałam te w kolorze różowym, lubiłam ten kolor. Dziewczyny bardzo dobrze o tym wiedziały dlatego dały mi je bez żadnego ale.
Każdy z nas miała inny gust Emily położyła się na białym łóżku, Luna na niebieskim a bardziej błękitnym a na szarym Cho.
Wszystkie byłyśmy zadowolone,  położyłam się jak gdyby nigdy nic na łóżko nie rozpakowując rzeczy, widziałam również że dziewczęta też jeszcze nie zdążyły się rozpakować i każda na swoim łóżku leżąc na plecach patrząc w sufit myślała... o czym?
Nie wiem...
Każda jest inna i każdej co innego leży na sercu...
Nasze ciche rozmyślania po chwili przerodziły się w ploteczki.
- rozmawiałeś może z Ericiem?- zapytała mnie Cho.
Na mojej twarzy pojawił się dziwny uśmieszek, nie wiedziałam czy pytanie przyjaciółki bardziej mnie zadziwiło, rozśmieszyło czy poirytowało.
Już wcześniej przed świętami dowiedziałam się, że moja przyjaciółka coś poczuła do mojego przyjaciela ale mimo to ten temat był dla mnie dziwny, niezrozumiały i drażliwy.
Czemu?
Sama nie wiem...
- a co?- spojrzałam się na dziewczynę i zrobiłam dziwny wyraz twarzy po czym  delikatnie poruszyłam brwiami i wydełam usta.
- stęskniłeś się za nim?- wtrąciła się Emily.
- może i stęskniłam...- delikatnie zaczerwieniła się krukonka.
Nagle i chyba nikt się tego nie spodziewał pełna wyrzutu zaczęła mówić Emily.
- żebyś się tylko na nim nie przyjechała, ślizgoni to dupki a ja się o tym najlepiej przekonałam.
- nie każdy jest jak Nott...- oburzyła się Chang.
- też tak myślałam a później wyszłam na idiotke, też wyjdziesz.
Nagle wtrąciła się Luna.
- Ashley jest przecież z Blaisem a on jest ślizgonem i dobrze im się układa a poza tym od lat przyjaźni sie z Ericiem i jakoś żaden z nich jej nie skrzywdził.
Po słowach dziewczyny przeszedł po mnie dziwny deszcz.
W tym miejscu miałam odpocząć od trudnych pytań oraz kłamstw lecz wiem teraz jak bardzo się myliłam. Miejsce, które miało być dla mnie ostoją, miejscem bezpiecznym takie nie będzie.
Przed dziewczynami mam jeszcze więcej sekretów niż przed matką, dar, Draco, Blaise....
Kiedy tylko pomyślał o blondynie po ciele przeszedł dreszcz lecz tym razem przyjemny. Nie rozumiem dlaczego ale wzbudza on we mnie uczucia, których nigdy jeszcze nie czułam nawet do Cedrika, z którym przeżyłam swój pierwszy raz. Platynowłosy ślizgon wzbudzał we mnie porządnie, podniecenie ale i ciekawość, ból, strach.
Tak wiele emocji w jednej osobie...
Teraz poraz kolejny zrozumiałam jak bardzo ranie Zabiniego, nigdy nie czułam do niego czegoś tak silnego jak do Draco...
Wiem, że muszę zakończyć ten związek bo on mnie i jego wyniszcza od środka lecz chyba nie potrafię...
Draco...
Postać chłopaka ukazała mi się przed oczami, jego włosy, oczy które hipnotyzują, usta których smak jest niczym najsłodszy owoc...
Boże o czym ja myślę...
Dlaczego o nim...
Nagle moje rozmyślania przerwał głos Emily.
- Ashley! Słyszysz nas?! Halo? Ashley?!
Nagle wszystko się rozmyło a ja zdezorientowana spojrzałam na dziewczyny. Przyglądały mi się podejrzliwie a ja poczułam się niezręcznie.
- o czym tak myślałaś, że zapomniałaś o bożym świecie?- zapytała podejrzliwie Emily a z nią oczy każdej z dziewczyn zaczęły mnie przyświetlać.
Co mam im powiedzieć?
Prawdę...
Czy skłamać?
Ale jeśli powiem prawdę o tym co czuje do Malfoya to czy mnie zrozumieją?
Draco jest dupkiem i uważany jest za prawdziwego potwora. Wiem, że dziewczyny go nienawidzą, zresztą jak ja kiedyś....
Lecz coś się zmieniło...
I nie wiem czy to w nim czy we mnie...
Teraz zamiast mnie odrzucać, przyciąga jak najsilniejszy magnes.
Mimo oporu nie potrafię mu się oprzeć...
Co mam im powiedzieć?
Czy znów muszę kłamać....

ZRANIONA/ D. Malfoy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz