08

151 8 0
                                    

Po rozmowie z rodzicami musiałam ochłonąć i wyjść na zewnątrz. Byłam pewna, że mam miesiąc na pożegnanie się z przyjaciółmi i rodziną. Byłam pogodzona z tym, że moje życie zakończy się w listopadzie tego roku. Do tego mama może być chora. Nie miałam siły na powstrzymywanie łez, które swobodnie spływały po moich policzkach. Wyjęłam telefon z kieszeni mojej bluzy i wybrałam numer do Lary. Po kilku sygnałach kobiecy głos oznajmił, że dziewczyna nie może teraz odebrać. Niestety z Masonem było podobnie. Do głowy wpadł mi jeszcze jeden numer, pod który mogę zadzwonić. Odnalazłam go w kontaktach i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach usłyszałam głos mojego chrzestnego.

-Oliver? - załkałam.

-Melanie, tak mi przykro. - wiedział dlaczego dzwonię.

-To nie tak miało być. Mówiłeś, że mam czas do listopada. - przez płacz ciężko było mi cokolwiek powiedzieć. - Nie jestem gotowa.

-Wiesz co możesz zrobić kruszyno, jest tylko jedno wyjście. - gdy to usłyszałam przerwałam połączenie i usiadłam na murku przy chodniku rozklejają się na dobre. To nie może być jedyne rozwiązanie. Usłyszałam zbliżający się samochód jednak dalej siedziałam oparta o murek nie mając siły na nic.

-Melanie? - naprawdę akurat teraz Jayden Smith musiał tędy przejeżdżać? Czy ktoś robi sobie ze mnie żarty? Usłyszałam jak otwiera drzwi i podchodzi do mnie. - Co się stało?

-Nie chce o tym gadać. - podniosłam się i otrzepałam ubrania. - Muszę już iść.

-Poczekaj Mel. - złapał mnie za rękę, by mnie zatrzymać. - Jeśli nie chcesz rozmawiać pozwól mi się chociaż odwieźć do domu.

-Nie wracam do domu. - otarłam łzy z policzków. - Chciałam się przejść.

-Mogę przejść się z tobą?

-Gdybym potrzebowała towarzystwa ktoś by na pewno już tu był.

-Mel możesz ze mną porozmawiać. Chłopak cię rzucił czy pokłóciłaś się z Larą? - zaśmiałam się na błahe powody, które podał.

-Ludzie mają większe problemy niż zerwanie z chłopakiem czy kłótnia z przyjaciółką Jay.

-Większość z nich rozwiązuje je poprzez rozmowę.

-Bo większość z nich ma problemy właśnie na tak takim poziomie! Takie, które można tak rozwiązać!

-Wszystkie da się tak rozwiązać. - zaśmiałam się, jednak nie było to pozytywne rozbawienie.

-Nawet nie wiesz jakie masz szczęście, że możesz tak myśleć. Żyjesz w swoim idealnym świecie spełnienia i masz szanse na to, by szukać tego, co do końca życia będzie cię uszczęśliwiać. Twój największy problem można rozwiązać zwykłą rozmową o ile w ogóle jakieś masz, bo przecież życie jest takie proste, prawda? - Jayden z kamienną twarzą taką, jakiej nigdy u niego nie widziałam patrzył mi prosto w oczy i nic nie mówił. Przecież zawsze miał coś do powiedzenia. Miał odpowiedź na wszystko i zawsze były to same pozytywy. Czyżby było inaczej? Pan banalnie idealny nie wie co powiedzieć?

-Każdy ma jakieś problemy Melanie. - w końcu się odezwał. - I każdy ma prawo twierdzić, że jego problem jest jego prywatnym końcem świata. - gdy skończył, odwrócił się z zamiarem powrotu do samochodu.

-Jayden. - cholera, on ma rację. - Przepraszam. 

-Wsiadasz czy wolisz spacer?

***

-Jesteśmy.

-Stary dom w lesie? - po tym jak wsiedliśmy do samochodu pojechaliśmy do znajomego Jaya. Twierdził, że ma coś ważnego do załatwienia i że to potrwa kilka minut. Faktycznie tak było z tym, że chłopak wrócił od niego z plecakiem i sporych rozmiarów kartonem, który schował do bagażnika.

-Nie ma w nim nic ciekawego, ale dzisiaj może nam się przydać. - Jayden nie chciał mi powiedzieć gdzie jedziemy, ani co znajduje się w kartonie. Gdy wyszliśmy z samochodu od razu poczułam zimny wiatr na moim ciele. Przez to całe zamieszanie i szybkie wyjście z domu nie wzięłam żadnej kurtki.

-Załóż to. - Jayden podał mi dużą bluzę z kapturem. Było mi zimno, więc od razu ją na siebie narzuciłam zakładając również kaptur. Bluza sięgała mi prawie do kolan, ale nie ma co się dziwić, w końcu to bluza koszykarza.

Szłam za chłopakiem, który zdawał się doskonale znać to miejsce. Dom wydawał się stary i pusty. W oknach na piętrze były ubytki w szkle, tak samo jak w elewacji. Może to jego dom, w którym kiedyś mieszkał? Gdy stanęliśmy przed drzwiami Jayden pchnął je lekko nogą i o dziwo otworzyły się bez żadnego problemu. Weszłam za nim do środka czując coraz większy niepokój.

-To stary dom mojego dobrego przyjaciela. - chłopak jakby odczytał moje myśli. - Jego rodzice już od paru lat są w trakcie rozwodu. Nie mogą sprzedać domu, dopóki sprawa się nie skończy.

-Po co tu jesteśmy? - stanęłam na środku pustego pomieszczenia. Wnętrze było przerażająco puste. Nie było tu niczego, oprócz starej kanapy pod ścianą, na której chłopak położył karton i plecak. 

-Skoro nie chcesz ze mną rozmawiać. - pochylił się nad kartonem i wyjął z niego kilka różnokolorowych talerzy. - To pomogę ci w inny sposób.

-Jak opuszczony dom na obrzeżach miasta i kilka starych talerzy miałoby mi pomóc? - nic z tego nie rozumiem. Jayden jakby nigdy nic chwycił talerz i z rozmachem rzucił nim o ścianę na końcu pokoju.

-Może to nie rozwiąże twoich problemów, ale pomoże ci się trochę wyżyć.  - podszedł do mnie i podał mi niebieski talerz. Niepewnie wzięłam od niego szklane naczynie. Spojrzałam na ścianę, w którą przed chwilą rzucił Jayden, zamachnęłam się i tak jak on, rzuciłam w nią talerzem. Jayden zrobił to samo z tą różnicą, że tym razem rzucając głośno krzyknął. Wzięłam od niego kolejne dwa i krzycząc rzuciłam nimi w ścianę. Wyciągaliśmy naczynia jedno po drugim rozbijając je i krzycząc przy tym na całe gardło. Gdy nasza amunicja się skończyła jedyne co było słychać, to mój nierównomierny oddech. Przez chwile czułam się dobrze, ale to była chwila, która zniknęła razem z ostatnim talerzem rozbitym o ścianę. Znowu czułam się tak, jakbym przypominała te roztrzaskane naczynia porozrzucane po całym pomieszczeniu. 

-Melanie? - nie wiem kiedy z moich oczu po raz kolejny dzisiaj polały się łzy. Moje życie przeminie tak jak talerze, które rozbiliśmy o ścianę i nic z niego nie zostanie. Nie jestem w stanie nic zrobić, by to zmienić, jestem bezsilna, a bezsilność to najgorsze co można czuć. Miałabym zabić człowieka? Miałabym zdecydować o tym, kogo życie jest najmniej warte? Przecież to jeszcze gorsze niż śmierć. Nie byłabym w stanie budzić się rano ze świadomością, że odebrałam komuś życie i to nie tylko jednej osobie. Każdy ma jakąś rodzinę, przyjaciela któremu na tobie zależy. Śmierć jednego człowieka oznacza cierpienie wielu osób, na które ja nikogo nie skarze. 

Na parapecie przy wejściu stała szklana butelka. Bez zastanowienia podeszłam do niej i wkładając w to całą moją siłę rzuciłam nią o ścianę. Mój krzyk odbił się echem w całym domu,  słone łzy spływały po mojej twarzy mącząc przy tym bluzę chłopaka. Muszę wyglądać naprawdę żałośnie. Poczułam dużą dłoń na moim lewym ramieniu. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, by ramiona chłopaka objęły mnie wokół.

-Cokolwiek się stało, dasz sobie radę Woods.

ChoicesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz