Rozdział siódmy.

546 18 25
                                    

Z perspektywy Luke'a.

Otworzyłem oczy czując tragiczny ból w okolicach żeber ale nie przejąłem się tym w ogóle, gdy tylko zobaczyłem nieprzytomną Eve. Chwyciłem jej twarz w dłonie błagając żeby się odezwała, zareagowała jakoś czy chociażby otworzyła oczy. Tak piękne, jakich świat jeszcze nie widział. Jednak ona nie reagowała, a ja wydarłem się w pierdolonej złości i goryczy, którą czułem. Wysiadłem z auta i otworzyłem wgniecione drzwi od strony kierowcy, po czym chwyciłem jej drobne ciało w ręce i wyciągnąłem dziewczynę ze środka. Żebra paliły mnie z bólu ale zignorowałem to przejmując się jedynie nią. Padłem kolanami na beton kładąc ją na rozgrzanym asfalcie i chwyciłem jej bezwiedną dłoń przysuwając do swoich ust. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer alarmowy chcąc wezwać karetkę, która zabierze ją do szpitala by zajęli się nią specjaliści. Nie mogę jej kurwa teraz stracić.

- Ty jebany pojebie! - wydarłem się i podszedłem do Colson'a, który śmiał się z wygranej i całej tej sytuacji. Chwyciłem go za gardło przyciskając do maski czerwonego samochodu, na której automatycznie się położył.

- Wyluzuj stary, przynajmniej już nie masz u mnie długu. - parsknął śmiechem odpalając papierosa wolnymi dłońmi. - Coś jeszcze? - wyszczerzył zęby, w które po chwili wymierzyłem siarczysty cios. Śmiał się. Ten skurwiel wciąż się kurwa śmiał. Ścisnąłem mocniej jego gardło, po czym wyrwałem mu peta z mordy i korzystając z okazji, że powoli zaczął się dusić otwierając japę, wsadziłem mu do niej papierosa dotykając żarem jego gardła. Darł się kurewsko głośno z bólu ale nie ruszało mnie to. 

- Jeśli ją kurwa przez ciebie stracę, to następnym razem będę mniej delikatny. - chwyciłem go za głowę i uderzyłem potylicą w maskę samochodu. - A ty? - spojrzałem z obrzydzeniem na Lunę, która opierała się plecami o drzwi. - Żałosna pizda. - prychnąłem, po czym splunąłem jej pod nogi odchodząc z powrotem w kierunku leżącej Eve.

Po dziesięciu minutach na miejscu zjawiły się służby ratownicze układając dziewczynę na noszach i wsadzając do karetki. Jeden z ratowników nie chciał pozwolić mi wsiąść do środka ale gdy dostał w mordę to szybko zmienił zdanie. Siedziałem przy dziewczynie ściskając rękoma jej kruchą dłoń, o którą opierałem się głową. W myślach odmawiałem tysiące modlitw, choć tak na prawdę nie jestem w żadnym stopniu wierzącą osobą. Jeśli Bóg nad nią czuwa to ufam mu, że wszystko będzie dobrze. Młody ratownik zaczął ściągać ramiączka z jej smukłych ramion, na co wstałem i odepchnąłem go w tył.

- Nie waż się jej tak dotykać. - warknąłem.

- Muszę podłączyć ją do kardiogramu. - wytłumaczył ze strachem w oczach.

- No to na co czekasz? - uspokoiłem się lekko i odsunąłem od chłopaka gładząc materiał jego czarnego uniformu, a on spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem. - Jest tu osoba potrzebująca kardiogramofonu. - pokazałem ręką na leżącą brunetkę.

- Kardiogramu. - mruknął pod nosem.

- No przecież to powiedziałem. - syknąłem na co przewrócił na mnie oczami.

W szpitalu znaleźliśmy się piętnaście minut później, a Eve wciąż nie odzyskała przytomności. Cholernie się o nią bałem i już układałem sobie w głowę formułkę, którą będę musiał powiedzieć jej ojcu gdy tu przyjedzie. Nie jestem takim chujem żeby go nie poinformować o stanie zdrowia jego córki, nawet jeśli miałbym mieć przez to milion problemów. Z tego co mówiła mi Luna to nie mam prawa wstępu do ich domu, a Pan Cooper mnie szczerze nienawidzi. Nie mam pojęcia dlaczego ale chyba się nie dowiem, bo pewnie jak tylko mnie zobaczy będzie kazał mi spierdalać w ekspresowym tempie.

PART OF YOU [I'm afraid of]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz