Rozdział dziesiąty.

607 35 10
                                    

Jechałam samochodem ocierając policzki pełne łez, które ciągle płynęły z moich powiek. Nie mogłam pojąć dlaczego Luke wciągnął się w branie narkotyków ale jestem przekonana, że na pewno nie przeze mnie i mój wyjazd. Jest milion powodów, które mogłyby go do tego skłonić, a jednym z nich jest pewnie ten jego przyjaciel, którego mogę na ślepo oskarżyć o zażywanie prochów. Niczego nie rozumiałam. Jedyne pytanie jakie krążyło po mojej głowie, to dlaczego? Dlaczego wciąż to bierze mówiąc, że chce przestać? Dlaczego niszczy się od środka mając dobre życie? Dlaczego robi z siebie gorszego człowieka, jednocześnie chcąc być swoją lepszą wersją? Dlaczego tak bardzo się tym przejmuję i dlaczego tak bardzo mnie to przeraża? On mnie przeraża. Do domu Hayes'ów dojechałam późnym wieczorem nie chcąc tak szybko wracać do Luke'a i widzieć go w tym stanie, w którym był po prochach. Jeździłam po mieście bez celu aż w końcu postanowiłam wrócić i stawić czoła jemu i temu całemu problemowi. Wiedziałam, że nie mogę się poddać i zostawić go z tym samego. Branie narkotyków to nie tylko dobra zabawa ale też pewnego rodzaju próba ucieczki od czegoś, czego cholernie się boimy i nie chcemy patrzeć na to trzeźwym spojrzeniem. Takie właśnie odnosiłam wrażenie i do takich wniosków doszłam. Że Luke się czegoś obawia i dlatego chce przestać zadręczać się tymi obawami popadając w nałóg. Tylko nie wiedział, że człowiek uzależniony nie radzi sobie z problemami otaczającego go świata, tylko jeszcze bardziej się w tych problemach zagłębia, jednocześnie tracąc grunt pod nogami.

- Stój. - powiedział chłodnym tonem Daniel wyciągając w moją stronę dłoń i nie pozwalając iść mi w kierunku schodów, gdy przekroczyłam próg domu.

- Co? - spytałam marszcząc brwi nie rozumiejąc jego zachowania. - A, no tak - wyciągnęłam kluczyki w jego stronę z myślą, że o to mu właśnie chodziło.

- Dzięki. - zabrał je ode mnie ale wciąż stał w miejscu jakby nie chciał, bym widział coś czego nie powinnam. - Ale mimo wszystko nie możesz tam iść. - zawiązał ramiona na piersi przybierając surowy wyraz twarzy.

- O co ci chodzi, co? - zdenerwowałam się. Jego zachowanie w stosunku do mnie zmieniło się diametralnie, a ja nie rozumiałam dlaczego. - Przepuść mnie. - odepchnęłam chłopaka na bok i skierowałam się w stronę schodów.

- Sama tego chciałaś. - złapał mnie od tyłu i podniósł do góry nie pozwalając wykonać kolejnych kroków.

Wierzgałam nogami w powietrzu i darłam się by mnie puścił ale on jedynie obejmował mnie na wysokości talii i nie odzywał się słowem. Wymierzyłam cios łokciem w jego żebro, przez co chłopak pochylił się do przodu i puścił mnie, a ja korzystając z okazji odeszłam na bok i wbiegłam na cztery pierwsze stopnie schodów. Poczułam jak jego dłoń zawija się na mojej kostce i ciągnie mnie w dół, na skutek czego straciłam równowagę i ześlizgnęłam się uderzając brodą o ostatni schodek. Bolało cholernie ale nie aż tak, bym się poddała. Podniosłam się na proste nogi i popchnęłam wstającego Daniel'a, a on upadł plecami na ziemię patrząc na mnie rozbawionym spojrzeniem. Wściekałam się na jego reakcję, więc usiadłam okrakiem na jego udach i chwyciłam materiał jego koszulki, którą ścisnęłam w dłoniach i pociągnęłam do góry by po chwili uderzyć jego plecami o podłogę.

- Przestań traktować mnie tak jakbyśmy byli dla siebie obcymi osobami! - wydarłam się patrząc mu prosto w oczy. - Jesteś idiotą jeśli ot tak potrafisz zmienić do mnie swoje nastawienie!

- Nie ot tak, Eve. Wyjechałaś, zostawiłaś nas. - wzruszył ramionami mówiąc bez żadnych emocji. - Musiałem się jakoś z tym pogodzić, więc po prostu wmawiałem sobie jak bardzo cię za to nienawidzę. - zwinął usta w cienką linię.

- Że co? - wybuchłam szczerym śmiechem słysząc jego idiotyczne podejście do mojego wyjazdu. - Myślałeś, że wyjechałam na zawsze? - popatrzyłam na niego unosząc do góry brwi z ironicznym uśmieszkiem na twarzy.

PART OF YOU [I'm afraid of]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz