Rozdział dwudziesty piąty.

358 19 23
                                    

Przed rozpoczęciem czytania tego rozdziału, polecałabym wrócić do początku rozdziału 12 z książki ,,Part Of Me" by lepiej zrozumieć poniższy rozdział. Miłego czytania!:)
_______________________________________

Wyjazd.
Akcja dzieje się przed tą z poprzedniego rozdziału.

Jadąc z Natalie do ośrodka, w mojej głowie przelewało się milion myśli na sekundę, które z każdą chwilą wmawiały mi, że ten pomysł jest po prostu idiotyczny. Uważałam, że jestem w stanie sama sobie poradzić ze swoimi uczuciami do chłopaka i nie potrzebuję pomocy specjalistów ani innych osób, cierpiących na to co ja, by przestać go kochać. Nie, ja nie jestem chora. Więc mówienie, że na coś cierpię, jest błędne. A jeśli nie jest? Jeśli faktycznie mój umysł zamknął się na Luke'u i teraz wmawia mi, że to nic takiego, choć to poważna sprawa? Jeny, to chore. Okej, jestem chora.

- Gotowa? - spytała dziewczyna parkując przed ogromnym budynkiem, który przerażał mnie swoim zaniedbanym wyglądem.

- Nie. - jęknęłam z grymasem na twarzy, po czym chwyciłam jej dłoń i ścisnęłam mocno przyciągając do swoich ust. - Boję się. - popatrzyłam prosto w jej zielone tęczówki prosząc niemo o powrót do domu.

- Przestań, to dla twojego dobra. - spojrzała na mnie spod rzęs uśmiechając się pokrzepiająco. - Wysiadka. - zabrała ode mnie swoją dłoń i klepnęła się w uda, po czym wyszła z samochodu podchodząc do bagażnika i wyciągając z niego moją walizkę.

- Kurwa. - jęknęłam do siebie pochylając się do przodu i uderzając czołem o deskę rozdzielczą.

Wysiadłam z auta i podeszłam do czekającej na mnie dziewczyny, a następnie spojrzałam na nią smutnymi oczami, które wypełniły się automatycznie łzami na samą myśl o tym, że czeka mnie tymczasowa samotność. Mówiąc samotność, mam na myśli brak właśnie jej, bo to będzie dla mnie chyba najgorsze rozstanie w życiu. Szczerze, nie czułam się tak nawet w dniu, w którym opuszczałam Baltimore na rzecz Waszyngtonu i zostawiajac Lunę. Swoją, wtedy, najbliższą przyjaciółkę. Natalie widząc mój smutek wtuliła się we mnie i szepnęła mi do ucha, że wszystko się jakoś ułoży. Racja, jakoś się ułoży. Po tym krótkim pożegnaniu odsunęła się ode mnie i wystawiła w moim kierunku otwartą dłoń, a ja spojrzałam na nią z niezrozumieniem na twarzy.

- Chyba nie myślałaś, że pozwolę ci tu zostać z telefonem. - parsknęła krótkim śmiechem.

- Pogrzało cię? - spytałam ze znacznym zdenerwowaniem w głosie.

- Dawaj i nawet ze mną nie dyskutuj. - uniosła do góry brwi rozkazując mi niczym matka.

- A jak będę się kontaktować ze światem? - uniosłam do góry brew zakładając dłonie na biodra.

- Mój numer znasz na pamięć. - uśmiechnęła się szeroko, ponaglając mnie znaczącym ruchem palców.

Jęknęłam wyciągając z tylnej kieszeni spodni swój telefon, a następnie podałam go dziewczynie praktycznie uderzając ją nim o dłoń. Świetnie. Nie dość, że będę tu kompletnie sama, to jeszcze bez kontaktu ze światem. Po prostu cudownie. Natalie po raz ostatni mnie uścisnęła, tym razem krótko, po czym lekko odepchnęła w stronę budynku. Idąc przed siebie odwróciłam się patrząc na nią ze smutną miną by po chwili zauważyć jak dziewczyna wsiada do auta i rusza w powrotną drogę do Waszyngtonu. Żegnaj przyjaciółko. Zanim jednak weszłam do środka, postanowiłam zapalić papierosa bo kto wie, czy będę mogła to robić należąc oficjalnie do bandy tych idiotów. Super, uraziłam tym również siebie. Brawo Eve. Zaciągając się po raz któryś z kolei dymem papierosowym, rozejrzałam się wokół budynku zdając sobie sprawę z tego, że już tu kiedyś byłam. Nie mam bladego pojęcia skąd znam to miejsce ale stojąc tu, odczuwam nie małe deja vu. Przejazdem? A może w poprzednim życiu byłam wariatką, która uczęszczała na terapię w tym ośrodku? Kto wie? Nikt nie wie.

PART OF YOU [I'm afraid of]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz