Rozdział Czterdziesty

103 28 148
                                    

Po zapychającym śniadaniu przywiezionym przez Brendę, składającym się z fasolki, pomidorów, bekonu, jajka sadzonego oraz tostów, mam chwilę na oporządzenie się. Tym razem wybieram jasnoniebieską sukienkę z rękawem trzy-czwarte, a ciemnoblond włosy ponownie zaplatam w długi warkocz. Gdy kończę obwiązywać go wstążeczką, w pokoju rozlega się pukanie.

– Proszę! – krzyczę i wychodzę zza parawanu. Staję wyprostowana, z dłońmi splecionymi przed sobą.

Drzwi ostrożnie się uchylają, a po chwili próg przestępuje Aldai. Znowu jest wyjątkowo, jak na niego, wystrojony. Zauważam też, że ktoś podciął mu włosy i teraz są dużo krótsze, a miękkie pukle siegają niewiele ponad uszy.

Posyłam mu delikatny uśmiech. Spogląda na mnie przez chwilę zdziwiony, po czym na jego twarz wypływa duma i unosi delikatnie wargi, prostując się dostojnie.

– Witaj, panienko.

– Witaj, panie Aldaiu – odpowiadam uprzejmym głosem, wyciągając rękę.

Chłopak unosi brwi, ale pochyla się, ujmuje moją dłoń w swoją i składa na skórze delikatny pocałunek, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

– Jak minęła panience noc?

– Dziękuję, długo nie mogłam zasnąć, ale ostatecznie czuję się wypoczęta.

– Miło mi to słyszeć, ponieważ czeka panienkę pracowity dzień.

– Doprawdy? A czymże to będę się zajmowała, jeśli można wiedzieć?

– Oczywiście nauką.

Unoszę tylko pytająco brew, a Aldai obchodzi mnie dokoła, mówiąc:

– Jak można zauważyć, wyśmienicie radzi sobie panienka w rozmowach towarzyskich, a prezentacja jest również niczego sobie. Wobec czego, zostało mi jedynie... – Staje przede mną i wyciąga dłoń. – Poprosić panienkę do tańca.

Patrzę na niego zdumiona.

– Serio? Chyba żartujesz. Ja nie...

Aldai wybucha nagłym śmiechem.

– Tyle było z dworskiej prezentacji. Powitajmy ponownie Nikę w swoim pierwotnym wydaniu.

Unoszę brwi i rozkładam ręce.

– A oto Aldai, pirat z krwi i kości zapakowany w dworskie ciuchy niczym prezent pod choinkę. Z pozoru królewski, lecz w środku jedynie prosty marynarz.

Uśmiecham się zwycięsko, widząc wymalowane na jego twarzy zdziwienie.

– Pod jaką choinkę?

– Jak to jaką? Bożonarodzeniową.

– Bożonarodzeniową? – pyta znowu głupio.

– Przestań powtarzać za mna każde słowo! – rzucam w końcu. – Naprawdę nie kojarzysz... O rany – przerywam, gdy przed oczami pojawia mi się biała świątynia nad rzeką, jedyne miejsce kultu jakichkolwiek religii. Przykładam dłoń do czoła. – Oczywiście, że nie kojarzysz.

Chłopak marszczy brwi.

– Co masz na myśli?

Mogę wczytać poprzedni zapis? Jakiś Alt+F9 czy inny skrót? Da się to jakoś cofnąć?

– Nieważne. – Zbywam go machnięciem ręki. – Nie było tematu.

Podchodzę bliżej okna, byle tylko skończyć rozmowę.

– Nika, poczekaj. – Słyszę zza pleców, na co przewracam oczami. – Naprawdę jestem ciekawy, o czym mówiłaś.

– Widzę właśnie. – Odwracam się do niego zrezygnowana i decyduję się wyjaśnić: – To taki zwyczaj, o którym opowiadał mi ojciec.

Teza stopnia pierwszego ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz