Rozdział Sześćdziesiąty Pierwszy

87 18 106
                                    

– Pora wstawać, panienko. – Gorący oddech owiewa moje ucho, gdy ściszony głos zabarwiony chrypką dociera do mojego zaspanego umysłu. Delikatne muśnięcia warg wytyczają na moim policzku powolną drogę od skroni do ust. Uśmiecham się delikatnie i przekręcam na bok głowę, by przywitać się pocałunkiem.

Na krótką chwilę nasze wargi się łączą, jednak Aldai szybko się odsuwa, co wywołuje mój pomruk niezadowolenia.

– Naprawdę musimy się zbierać – szepcze.

Rozchylam klejące się powieki i napotykam rozbawiony wzrok chłopaka. Moje policzki oblewa rumieniec. Podnoszę się do siadu, a wtedy mój pęcherz przypomina o swoim istnieniu. Szlag.

– Potrzebuję chwili na osobności... pilnie – rzucam, pospiesznie wstając. Aldai patrzy na mnie zaskoczony. – Dajcie mi pięć minut.

Zostawiam go i ruszam w kierunku najbardziej gęstego zakątka lasu rosnącego wokół polany. Pozostała część grupy pakuje już swoje posłania, przygotowuje konie do drogi, dbając o to, by jak najtrudniej było rozpoznać naszą obecność na tym skrawku przestrzeni. Kosto zerka na mnie ukradkiem ze znaczącym uśmiechem na ustach, przez co moje policzki płoną już żywcem. Odwracam wzrok i od razu gaśnie pożar na mojej skórze – Szajba stoi naprzeciw, świdrując mnie nienawistnym spojrzeniem. A tego co znowu ugryzło? Już otwieram usta, by zapytać, o co mu chodzi, lecz wtedy chłopak odwraca się i rusza w kierunku Aldaia. Zagryzam wargę, próbując powstrzymać śmiech. Czyżbym podpadła Panu Drażliwemu pocałunkiem?

Zanurzam się w krzakach i decyduję się odejść jeszcze kilka metrów dalej. Pospiesznie załatwiam potrzebę, podczas gdy las wokół wygrywa swoją kojącą pieśń. Ptaki w koronach świergoczą, przekrzykując się nawzajem, by zwrócić na siebie uwagę potencjalnych partnerów, owady brzęczą, przelatują pomiędzy wysokimi źdźbłami trawy, poszukując najznakomitszych kwietnych barów. Dostrzegam rudą wiewiórkę, która w popłochu wbiega po pniu drzewa, spłoszona szelestem mojej sukienki, gdy oporządzam się do wyjścia z ukrycia. Wymijam wielki pień drzewa, ostrożnie stąpając po miękkim mchu. Rozglądam się na boki, sprawdzając, czy nikt mnie nie śledzi. Wtem mój wzrok pada na skuloną pod jednym z krzaków postać. Drobna sylwetka sugeruje, że to dziecko. Krótkie ciemne włosy są rozsypane na trawie, delikatne ramiona drżą. Luźna lniana tunika otula wychudzone ciało, a za duże spodnie zakrywają brudne bose stopy.

Kieruję kroki w jego stronę. Mam nadzieję, że się nie przestraszy i nie ucieknie z krzykiem. Zastanawiam się, jaka matka mogła porzucić dziecko w środku lasu. A może uciekło z wioski, którą widzieliśmy zeszłej nocy? Czuję ucisk w klatce piersiowej i wstyd na myśl, że zostawiliśmy tych wszystkich wieśniaków na rzeź. Nie ostrzegliśmy ich, a teraz leży przede mną osierocone dziecko. Próbuję uspokoić oddech, który niebezpiecznie przyspieszył, staram się oddalić atak paniki. Przymykam oczy.

Wdech, wydech, wdech, wydech. Niczemu nie jesteś winna, to tylko Gra.

Gdy moje serce zwalnia, otwieram oczy i zbliżam się do dziecka. Kucam, po czym powoli wyciągam dłoń w kierunku jego ramienia. Rozpoznaję, że to chłopiec, całkowicie zanurzony w swoich rozmyślaniach. Podskakuje, gdy dotykam jego skóry. Odwraca głowę, a następnie w oka mgnieniu chowa w krzakach.

– Hej, nie bój się – mówię. – Nie skrzywdzę cię.

Powoli rozchylam gałęzie, za którymi schowało się dziecko. Nie zdążyłam wcześniej zobaczyć jego twarzy, lecz teraz, gdy odsłaniam ostatnie liście, z trudem powstrzymuję się, by nie odskoczyć z krzykiem. Kilka centymetrów ode mnie znajduje się wampirze dziecko. Wielkie, czarne oczy wpatrują się we mnie ze strachem. Wydają się jeszcze większe w bladej, chudej twarzy z opadającymi na czoło ciemnymi włosami. Biorę głęboki wdech. Przeżyło! Nie wiem, czy powinnam skakać ze szczęścia z powodu uratowanego istnienia czy uciekać w popłochu. Chłopiec jest przerażony i sprawia wrażenie ofiary, nie drapieżnika. Boi się jak ludzkie dziecko. Przypomina moją młodszą siostrę, Izabelę, gdy na wakacjach zgubiłyśmy w tłumie mamę. Wyglądała dokładnie tak samo – przestraszona, ze łzami w oczach rozglądała się po nieznajomych twarzach. Moje serce mięknie na to wspomnienie. Przecież ten chłopiec nie jest niczemu winien. To jego matka oszukała mnie i zraniła. Co prawda wszystko w celu „wskrzeszenia" swojego dziecka, jednak czy ono powinno płacić za jej winy?

Teza stopnia pierwszego ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz