Rozdział Dwudziesty Trzeci

171 65 97
                                    

Gdy wbiegam na zaplecze budynku, dostrzegam w rogu, z dala od plamy światła rzucanej przez uliczną latarnię, splecioną w namiętnym uścisku parę. W pierwszej chwili chcę się wycofać, jednak jeden szczegół sprawia, że zastygam w bezruchu. Zielony kolor sukni widoczny nawet w nikłym blasku.

– Chodź, Nika. Nie przeszkadzaj im. – U mojego boku zjawia się Darin i kładzie dłoń na moim biodrze.

Dziewczyna stoi do mnie tyłem i, całując szyję chłopaka, napiera na niego całym ciałem. Po jej plecach spływa kaskada włosów, których odcień zlewa się z otaczającym zaułek cieniem.

– Chyba, że jesteś zazdrosna i sama chciałabyś przycisnąć młodzieńca do muru. – Darin staje za mną i odgarnia włosy z mojego ramienia.

Chłopak, wyższy od Długowłosej o głowę, przypomina obraz namalowany jedynie białą i czarną farbą. Porcelanową, prawie przezroczystą szyję odsłania w poddańczym geście, odchyliwszy na bok ciemną jak smoła czuprynę.

– Chętnie wcielę się w rolę młodzieńca – szepcze Darin z ustami przy moim uchu – mimo iż wolę, gdy to ja przejmuję inicjatywę.

Jasne, niemalże świecące w ciemności dłonie chłopaka zaciskają się na plecach dziewczyny, której sylwetka przypomina...

Nie wiem, co przypomina, bo w tej chwili czuję, jak palce mojego towarzysza – natarczywe i niespokojne – wędrują coraz wyżej wzdłuż mojego boku, przyciskając mocniej do siebie. Tego już nie zdołam ignorować.

– Zostaw mnie, Darin. – Strzepuję jego ręce i ruszam w stronę pary. Pył z ubitej, wyschniętej ziemi tańczy wokół moich kostek, gdy starannie omijam rozbite szklane butelki, ostre kamienie i nieprzyjemnie pachnące plamy, których pochodzenia wolałabym nie poznać.

– Damian, to ty? – wołam do chłopaka, przemierzając sadzawkę światła. Muszę mrużyć oczy, żeby widzieć zarys sylwetek. Mój wzrok wyostrza się dopiero, gdy wchodzę na nieoświetloną część podwórka. Uderza mnie fala paraliżującego lęku i adrenaliny. Mózg podpowiada mi, że dzieje się coś złego, a mięśnie spinają się gotowe do ucieczki. Przeraźliwy chłód, który mnie otacza, wydaje się wysysać z mojego wnętrza jakąkolwiek chęć życia.

– Nika – odzywa się Darin, a ja błyskawicznie odwracam głowę. Czuję się jak spłoszona sarna, która reaguje stresem i paniką na najmniejszy bodziec zewnętrzny. Chłopak stoi parę metrów dalej, tam, gdzie go zostawiłam. Ręce ma wyciągnięte, jakby próbował mnie zatrzymać, a na jego twarzy maluje się troska i strach, tak niepodobne do jego porywczej natury i arogancji. – Nie sądzę, żeby to był...

Moją uwagę przyciąga głuche uderzenie niedaleko mnie. Wracam wzrokiem do ceglanej ściany naprzeciw. Czarne plamy, zabite deskami otwory okienne, ale ani śladu tamtej dwójki. Dopiero po chwili dostrzegam wydłużony kształt leżący w miejscu, gdzie stali, obok drewnianych skrzynek. Moje serce robi gwałtowny obrót, gdy rozpoznaję ubranie Damiana: na zgiętych nogach długie spodnie, rozpięta na piersi kamizelka i lniana koszula z ciemnymi plamami przy szyi. Głowę ma przekrzywioną w przeciwną stronę tak, że widzę jedynie czarne kosmyki włosów, ale jestem pewna, że to on. Dzieli nas parę kroków, lecz gdy tylko ruszam w jego stronę, z ostrzegawczym sykiem zjawia się Długowłosa. Twarz ma wykrzywioną w groźnym grymasie, od którego po plecach przebiegają dreszcze. Jej nabrzmiałe usta są rozciągnięte w groteskowym uśmiechu wściekłego kocura, marszczącym skórę na bladych piegowatych policzkach.

– Shelly? – pytam zaskoczona.

Oczy, czarne księżyce z zielonymi obwódkami, patrzą na mnie z szaleństwem, górna warga lekko drży nad nienaturalnie wysuniętymi kłami.

Teza stopnia pierwszego ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz