Rozdział Trzeci

347 120 39
                                    

– Psst. Psst. Nika! Nika!

Budzi mnie czyjś szept. Potrzebuję chwili, żeby przypomnieć sobie, gdzie jestem.

– Nika! Nika, tutaj!

Rozglądam się i dostrzegam postać stojącą przy mojej celi. Wstaję i podchodzę bliżej. Wtedy go rozpoznaję.

– Damian? Co tu robisz?

– Przyniosłem ci batonika i wodę – szepcze, podając prowiant przez kraty.

– Dzięki, że o mnie pamiętaliście – mówię i biorę jedzenie.

Batonik od razu znika w moich ustach.

– Damian, co ty właściwie robisz? – pytam, popijając wodę.

Przyjaciel kuca przy mojej celi i majstruje coś przy zamku. Nie odpowiada, i już chcę powtórzyć pytanie, gdy on wydaje cichy okrzyk radości i wstaje.

– Próbowałem otworzyć zamek za pomocą Misi wsuwki do włosów... i się udało! - odpowiada, uśmiechając się szeroko.

– A gdzie jest Shelly?

– Schowała się. Posłuchaj, co wymyśliliśmy... 

Damian opowiada mi o planie ucieczki ze statku. Gdy kończy, jego uśmiech jest jeszcze szerszy niż przed chwilą.

– Niezłe, co nie?

– Może się udać – stwierdzam.

W ciszy rozlega się kasłanie Manfredy. Będę czuła wyrzuty sumienia, jeśli ją tu zostawię...

– Kto to Manfreda? – pyta Damian.

Wypowiedziałam to na głos?

– To ta staruszka. – Pokazuję mu głową kierunek.

Przenosi wzrok na kobietę.

– Może nam spowolnić ucieczkę.

– Ale nie mogę jej tu zostawić!

– Wpuśćcie mnie do wody – przerywa nam Manfreda.

Z kolanami podciągniętymi pod brodę, spogląda na nas spod kurtyny siwych włosów. Gdy zauważa, że na nią patrzymy, podnosi poszarpaną suknię i naszym oczom ukazują się żabie stopy. Między palcami ma błonę, a jej skóra jest pomarszczona i wyschnięta.

– C... co ci się stało? – pytam zszokowana.

– Jestem homo-amphibią. Człowiek-płaz. Oddycham całą powierzchnią ciała, ale mam też skrzela. – Odgarnia włosy i pokazuje szyję, na której widoczne są głębokie bruzdy przypominające nacięcia nożem. – Mogę żyć pod wodą.

Następuje chwila ciszy. Zastanawiam się, jak możemy jej pomóc. Wtedy odzywa się Damian. Ma zachrypnięty głos, jakby przed chwilą go stracił.

– Można ją wypuścić okienkiem, przez które wystawiane są armaty... Tylko czy to nie za wysoko?

– Dam radę – wtrąca szybko Manfreda.

Przyjaciel spogląda na mnie, wzrusza ramionami i zaczyna siłować się z kłódką. Wychodzę z celi. Staram się nie patrzeć na pirata. Nie możemy go uratować. Ruszam w kierunku otworu, przy którym nie stoi armata. Nagle coś łapie mnie za rękę. Podskakuję i szybko się wyrywam. Dłoń, która mnie puściła, jest pokryta zielonkawymi łuskami, a między palcami znajduje się błona. Spoglądam syrenie prosto w oczy. Są szkliste i wyrażają rozpacz. Ją także muszę uwolnić.

– Syrena – mówię głucho.

– Co? – pyta Damian, otwierając celę Manfredy.

Odchrząkuję.

Teza stopnia pierwszego ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz