Rozdział Czterdziesty Siódmy

93 27 132
                                    

– Nika, śpisz? – dociera do moich uszu cichy głos gdzieś po lewej.

– Nie – udaje mi się wydusić, choć wcale nie jestem pewna, czy przyjaciel mnie usłyszał.

Odkąd przywlekli nas do lochu, nie ruszyłam się spod ściany. Właściwie to nie ruszyłam się ani o milimetr. Zastygłam w bezruchu z podciągniętymi kolanami i owiniętymi wokół nich ramionami, o ile fałdy sukni, teraz już zapewne ciemnoszarej, pozwalały na objęcie nóg. Nie ruszyłam się, wpatrzona w punkt gdzieś przede mną. Pewnie wielu uznałoby, że na ścianie, ale tak naprawdę z powodu otaczających nas ciemności nie byłam nawet pewna, czy istniał tam jakikolwiek mur. A nawet jeśli, to był tylko materialnym punktem odniesienia dla wzroku, który w rzeczywistości sięgał gdzieś głęboko wewnątrz mnie, zupełnie nie uświadamiając sobie otaczającej nas materialno-wirtualnej powłoki, zapominając nawet o najlepszym przyjacielu siedzącym zapewne niedaleko mnie, martwiącym się równie mocno.

Nie, moje mentalne spojrzenie błądzi po obrazach wspomnień, po zasłyszanych słowach, po myślach, które sprowadziły nas w tą beznadziejną sytuację. Zatapiam się w panice, rozpaczy i lęku, które mnie sparaliżowały. Stało się. Stało się to, czego najbardziej się obawiałam, co doprowadzało mnie do paranoi. Ale stało się. Ziściły się wszystkie moje obawy.

– Nika? Cała drżysz – słyszę szept, a następnie czuję silne, znajome ramiona otaczające moją skurczoną sylwetkę. Przypomina mi to sytuację, która wydarzyła się równie dawno, co chwilę temu.

Statek piracki, płonąca wyspa. Damian, który pobiegł za mną, by mnie wesprzeć, choć sam równie silnie przeżył wydarzenia na Zaklętej Wyspie. Damian głaszczący mnie po policzku, próbujący mnie uspokoić i zrozumieć, o czym mówię. Damian będący moim wsparciem nawet wtedy, kiedy schlałam się z Darinem tylko po to, żeby później jeszcze dotkliwiej przeżyć stratę przyjaciółki. Damian, który zawsze jest obok, na którego mogę liczyć bez względu na wszystko. Który przychodzi z pomocą nawet wtedy, kiedy nie proszę. Który zawsze wie, jak mi pomóc.

Poruszam się delikatnie, gdy ciepło jego ciała uświadamia mi, jak bardzo jestem zdrętwiała. Kładę głowę na ramieniu przyjaciela.

– Dziękuję.

– Dziękujesz? – pyta zdziwiony. – Ale za co? Chciałem cię przeprosić – jego głos markotnieje. – Nie sądziłem, że tak to się potoczy. Powinienem był przewidzieć albo jakoś dokładniej przemyśleć plan. Może mogłem zapobiec temu wszystkiemu...

– Nie mogłeś – wzdycham, przesuwając się bliżej niego. – Żadne z nas nie miało wpływu na powrót Doriana. Nie mogliśmy temu zapobiec. Gra narzuciła nam rolę królewicza i narzeczonej, więc ją przyjęliśmy. Nie wiem, jak zmieniłaby się nasza sytuacja, gdybyśmy zaprzeczyli wszystkiemu na statku. Może w inny sposób znaleźlibyśmy drzwi, a może spaliliby nas na stosie wraz z syreną? Może kapitan kazałby nam spłacić dług, pływając z nim po wsze czasy? Może strąciłby nas do morza? Nie wiemy. Żadne z nas nie wie. Byłoby lepiej lub gorzej. Wybraliśmy najrozsądniejszą opcję... Na resztę praktycznie nie mieliśmy wpływu. Na statku, w zamku... nie mieliśmy nigdzie dostępu, Gra sama nami kierowała. W żaden sposób nie mogliśmy zapobiec tym wydarzeniom.

Czuję, jak Damian odchyla się, żeby na mnie spojrzeć, więc robię to samo. Posyłam mu delikatny uśmiech.

– Uwierz, ja także jestem zaskoczona moimi słowami. Ten wniosek ukształtował się sam podczas mówienia, ale... chyba rzeczywiście tak było. Oboje byliśmy w zamknięciu, kierowani przez decyzje króla lub kapitana, dopóki nie znaleźliśmy się na balu.

– A wtedy i tak było już za późno. – Przyjaciel podłapuje myśl. – Gdybyśmy sami się przyznali, wrzuciliby nas do lochu po prostu trochę wcześniej. Chyba masz rację.

Teza stopnia pierwszego ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz