Rozdział Piętnasty

176 91 33
                                    

Po czterdziestu metrach marszu w ciszy, przyjaciółka zatrzymuje się. Ściska dłońmi głowę. Odwracam się do niej zdziwiona; po jej policzkach cieknie nieprzerwany strumień łez, a twarz wykrzywia grymas bólu.

– Idźcie dalej. Dogonię was – mówi, zaciskając zęby. 

– Nie pójdę nigdzie bez ciebie. – Przytulam ją do siebie, choć nie bardzo wiem, co zrobić. Nie wzięłam z domu żadnych leków przeciwbólowych. Nasze plecaki również nie miały tego na wyposażeniu. – Daileass! Masz coś mocniejszego? – wołam do powoli oddalających się pleców elfa.

Chłopak odwraca się i bez słowa podchodzi do Shelly. Odkłada lampkę na ziemię i odejmuje jej zaciśnięte pięści od skroni. Na ich miejsce kładzie własne dłonie, którymi obejmuje prawie całą głowę. Ciemna oliwkowa skóra wyraźnie kontrastuje z bladą, naznaczoną delikatnymi piegami. Oczy ma zamknięte, mięśnie na szczęce drgają, a usta zaciska w cienką kreskę. Stojąc przy nim, przyjaciółka ze swoim wzrostem metr sześćdziesiąt pięć wydaje się drobna i bezbronna. Damian podchodzi do nas i staje przy moim boku. Dłonie zaciska w pięści i rozluźnia. Oboje czujemy się bezsilni, patrząc, jak Misia cierpi. 

Po przeciągających się w nieskończoność minutach, Daileass odrywa się od dziewczyny. Wyjmuje z torby kolejną fiolkę, tym razem ze szkarłatnym płynem, i przykłada jej do ust. Shelly przełyka chciwie i rozwiera powieki. Jej twarz się rozluźnia.

– Ból minął – mówi, marszcząc brwi zdziwiona i przenosi wzrok na elfa. – Dziękuję. 

– Nie potrafię jednak powiedzieć, na jak długo. – Elf posyła jej smutny uśmiech. – Nie udało mi się zlokalizować zalążka bólu, to znaczy, co go wywołuje.

Zmartwiona spuszcza głowę.

– W takim razie chodźmy dalej, dopóki jest w porządku – mówi cicho i podnosi na nas zaczerwienione oczy. Schyla się po latarnię i chce wyminąć Daileassa, gdy wtem nogi się pod nią uginają. Latarnia spada z łoskotem. Elf łapie dziewczynę w pasie i oboje powoli osuwają się na ziemię. Opadamy obok nich na kolana i próbujemy ocucić przyjaciółkę, lecz ta zwisa bezwładnie w ramionach młodzieńca. Oddech ma przyspieszony. Klatka piersiowa szybko unosi się i opada, jakby Shelly biegła właśnie w maratonie. Na czole perli się pot, a po policzkach płyną łzy, lecz jej twarz nie wyraża żadnych emocji. Toczy wewnętrzną walkę z niewidzialnym dla nas wrogiem. 

– Pomóż jej, proszę! – mówię błagalnie do Daileassa. Elf podnosi na mnie szmaragdowe oczy wyrażające bezradność i bezgraniczny smutek. – Nie patrz tak, tylko zrób coś! Cokolwiek! – wołam. – Proszę! Ona cierpi! 

Chłopak marszczy brwi, jakby widział Misię pierwszy raz. Damian klepie ją po policzkach, powtarzając imię jak mantrę. 

– Błagam. – Kładę mu ręce na ramionach. – Spróbuj... na pewno wiesz, jak jej pomóc... – Mój głos się załamuje.

Spuszcza wzrok i przytakuje. Zsuwa delikatnie Shelly ze swoich kolan i układa płasko na ziemi. Przyciska jedną dłoń nad klatką piersiową, a drugą poniżej mostka. Kuca i pochyla się na wyprostowanych łokciach, chowając ciemną głowę między ramionami. Jego twarz wykrzywia grymas bólu. Po chwili między palcami pojawia się słabe światło. Migocze, rozświetlając mrok. Zanika powoli wraz z uspokajającym się oddechem przyjaciółki. Daileass opada na ziemię i spogląda na Misię smutnymi oczyma. Dostrzegam, że rozchyla powieki z coraz większym trudem.

– Nie jestem w stanie zrobić nic więcej. – W jego głosie kryje się szczery ból. – Przepraszam. Nie wiem, co jej jest. Każdy jej organ emanuje bólem. – Pociera dłońmi twarz, jakby chciał się pobudzić. 

 – Daleko jeszcze do Elenny? – pytam.

– Parę godzin pod ziemią, a później trzeba poszukać jej na powierzchni.

– Damian – zwracam się do przyjaciela. – Dasz radę zanieść Shelly do miasta? Może Elenna by jej pomogła. 

Cień rozpaczy zastępuje determinacja. Kiwa zdecydowanie głową. Wstaje z Misią w ramionach i podchodzi do mnie. 

Nagle plecy dziewczyny wyginają się w łuk, a z jej gardła wydobywa się przenikliwy krzyk. I znowu. Szeroko otwarte oczy ma przekrwione. Czai się w nich strach. Błądzi wzrokiem wokół siebie. Jej panika narasta. Przez twarz przebiega kolejny grymas bólu. Krzyk raz za razem przeszywa ciszę. Zaczyna się wić i drgać. Damian próbuje ją utrzymać, ale przy następnym spazmie bólu dostaje kolanem w szczękę. Spanikowana pomagam przytrzymać Misię i oboje osuwamy się na ziemię. Jej oddech coraz bardziej przyspiesza, jakby miała zatkane płuca, ale próbowała mimo to je napełnić. Przytrzymujemy jej ramiona i uda. 

– Shelly spójrz na mnie! – Pochylam się nad nią. Gałki oczne biegną z prędkością światła po otoczeniu, nie mogąc znaleźć punktu zaczepienia. Popękane usta poruszają się bezgłośnie. Nachylam się niżej. „Nic nie widzę. Nic nie widzę. Nic nie widzę." Powtarza w kółko przerażona. Nagle się podnosi. Dostaję głową w łuk brwiowy. Przyjaciółka pada na plecy. 

Cisza, która zapada, jest głośniejsza od krzyku. 

Teza stopnia pierwszego ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz