Rozdział Pięćdziesiąty Drugi

73 20 132
                                    

Dorian prowadzi mnie przez kolejne korytarze i choć naprawdę staram się zapamiętać drogę, by móc później samodzielnie odnaleźć bibliotekę, już po kilku kolejnych zakrętach tracę orientację. Nie byłabym nawet w stanie stwierdzić, gdzie znajduje się mój pokój. Cieszę się, że zdążyłam ukryć w plecaku medalion, kiedy Margaret zostawiła mnie na chwilę samą, by przygotować kąpiel. Dzięki temu teraz jestem spokojna, bo nawet jeśli się zgubię wśród licznych korytarzy, to medalion będzie dostępny z ekwipunku. Powrót do pokoju nie jest już taki niezbędny.

Mijamy ogromne drzwi prowadzące na salę balową, po czym schodzimy po eleganckich schodach w kierunku głównego wejścia. Wśród ukłonów strażników zostajemy przez nie przepuszczeni i po raz pierwszy od bardzo dawna znajduję się poza murami zamku. Rozglądam się wokoło, podziwiając zapierający dech w piersiach dziedziniec, żywcem wyjęty z jakiejś bajki o księżniczkach.

Gładkie białe ściany wyłożone marmurem mienią się w słońcu, rzędy prostokątnych okien z ciemną stolarką wyraźnie podkreślają ciągnące się wzdłuż całej fasady arkadowe gzymsy przypominające koronkę. Przyglądam się licznym detalom w postaci wyżłobionych róż, herbów królewskich oraz lilii. Wysoko w górze złocone metalowe rynny biegną wzdłuż skośnych dachów pokrytych szarawą dachówką. Wachlarzowo rozszerzające się schody na środku każdej ze ścian wokół zachęcają do przejścia przez ogromne, bordowe drzwi. Jedynie w skrzydle naprzeciwko zamiast drzwi utworzono łukowate przejście sięgające wysokości drugiego piętra. Dostrzegam za nim zieleń ogrodów oraz mur otaczający zamek.

– Podoba ci się? – cichy głos nad uchem sprowadza mnie na ziemię. Spuszczam wzrok na żwir pod nogami, po czym podnoszę ponownie i obdarzam go uprzejmym uśmiechem.

– Będziemy tak stać cały dzień? – pytam, unosząc jedną brew.

Dorian spogląda na mnie rozbawiony, kręcąc głową.

– Twój entuzjazm jest godzien pochwały.

Ruszamy wzdłuż zamkowych murów. Chłopak prowadzi mnie pod rękę w zadziwiającej, jak na niego, ciszy. Za mną słyszę kroki strażników oraz Margaret.

– Dokąd mnie prowadzisz? – Zerkam na królewicza z ukosa. Popołudniowe słońce oświetla jego twarz, malując ją na złoto i prześlizgując się po zaczesanych do tyłu włosach, które przygładził żelem, by nie wysuwały się z niskiej kitki. Zastanawia mnie, jak by zareagował, gdybym chociażby spróbowała ich dotknąć. Pamiętam moment, w którym Damian zaczął swoją długoletnią przyjaźń z kosmetykami do układania włosów. Razem z Shelly uwielbiałyśmy go wtedy irytować rozczochrywaniem na zmianę starannie ułożonej fryzury. W zamian za spokój, chłopak zaoferował nam codzienną dawkę cukru. Zgodziłyśmy się, bez wahania przyjmując cukierki firmy Dumle. Uśmiecham się delikatnie na to wspomnienie, a oczy mi wilgotnieją.

Tuż przed bramą dziedzińca skręcamy w lewo i dopiero wtedy Dorian decyduje się odezwać:

– Pewna mądra kobieta zdradziła mi kiedyś, że aby zdobyć przychylność drogiej ci osobie, warto wpierw pokazać, jak dużym zaufaniem ją darzysz. Nie można kochać kogoś, kto nie ufa ci na tyle, by zdradzić swoje największe tajemnice.

Posyłam mu zaskoczone spojrzenie, na co kąciki ust chłopaka unoszą się delikatnie ku górze.

– Chciałbym pokazać ci rzeczy, które są dla mnie wyjątkowo cenne. Zacznę od tego, czego nigdy dotąd nikomu nie zdradziłem, więc...

– Jeśli komuś powiem, zginę?

Spogląda na różany ogród przed sobą, a jego uśmiech się poszerza.

– Najwyraźniej znasz więcej tajemnic, niż mógłbym się spodziewać po prostej dziewczynie, którą zdecydowałem się poślubić.

– Czy to źle? – rzucam zaczepnie.

Teza stopnia pierwszego ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz