Epilog

96 16 68
                                    

Biegnę przed siebie ukryty za gęstą zasłoną krzewów. Las wokół eksploduje kolorami jesieni, nadając tej szarej scenerii złoto-czerwone zabarwienie. Jednak zalety tej pory roku kończą się właśnie na złudnej, pocieszającej kolorystyce. Opadające liście dają coraz mniej efektywne schronienie, pozostawiając między gałęziami zdradliwe szczeliny. Przypominają one okna samotnie stojącego domu rozświetlające ciemność i będące latarnią na morzu dla włamywacza. Idealne, by dojrzeć kryjącą się między drzewami postać.

Poza tym szelest. Nie dość, że nieustannie trzeba uważać by nie nadepnąć byle gałązki podczas skradania, tak jesienią, gdy liście nieuprzejmie postanawiają odsłonić doskonała kryjówkę, można zapomnieć o bezszelestnej wędrówce przez las.

Dlatego właśnie biegniemy. Biegniemy przed siebie, mając doskonałą świadomość, że jesteśmy słyszalni nawet dla osoby w słuchawkach. Bo cóż możemy zrobić, gdy las mieszany jest bardziej liściasty, a cała ziemia pokryta jest rudawym dywanem tych zdradliwych małych roślinek. Może mszczą się na nas za to, że ich rodzice-drzewa zdecydowały się odciąć je na zimę od soków, by zachować wszystko dla siebie? Kolejny negatywny skutek niewłaściwego ukierunkowania złości.

Poprawiam pasek spodni, który zsuwa się z moich bioder przy każdym kroku. Kabura pistoletu i pochwa na nóż nie pomagają trzymaniu się spodni na właściwej wysokości.

Za moimi plecami rozlegają się strzały. Przypadam do najbliższego drzewa, kucając za jego pniem. Wyglądam ostrożnie, sprawdzając, jak daleko jest wróg. Do kryjówki pozostało nam zaledwie kilkadziesiąt metrów, lecz nie możemy ich doprowadzić prosto do Króliczej Nory. Nie możemy się zdradzić.

Gdy nie zauważam nikogo, decyduję wspiąć się po kołkach ukrytych w bluszczu porastającym drzewo. W połowie wysokości dostrzegam członka naszej drużyny.

– Nemo! – wołam szeptem.

Blond głowa obraca się w moją stronę, po czym pospiesznie zmienia kierunek biegu. Dociera do drzewa i oboje wspinamy się do gniazda zbudowanego wysoko między konarami.

– Ilu ich jest? – pytam, spoglądając w dół. Niepokoi mnie cisza, która nastała.

– Nie mam pojęcia. Rozbiegliśmy się na wszystkie strony. Nie wiem nawet, czy ktoś oberwał.

Krzywię się, gdy czuję zawroty głowy. Opieram się plecami o pień.

– Co robimy? – pyta chłopak, mieląc między palcami jedną z wielu kulek posiadających różne właściwości.

– Na pewno nie możemy stąd strzelać, dopóki nie okaże się to niezbędne. Zdradzilibyśmy swoją pozycję.

Nemo z niechęcią odkłada na bok kuszę.

– Czyli czekamy?

– Czekamy – odpowiadam, czując obezwładniającą senność. Nie dam rady się jej oprzeć. Zbyt często próbowałem i wiem, że nie ma to sensu. Trzeba ją przeczekać w bezpiecznej kryjówce.

***

Powoli otwieram powieki. Jak zwykle kleją się niemiłosiernie, a otaczająca mnie ciemność nie pomaga w przebudzeniu. Zerkam na ramę łóżka obok mojego ramienia i nożem ryję na jej powierzchni kolejną kreseczkę. Dziesięć. Tyle razy zasypiałem w tym drugim świecie i budziłem się w celi. Przecieram twarz wierzchem dłoni. Nie ryzykuję dotykania jej wnętrzem, bo wiem, że jest brudna od ziemi. Choć i tak jestem zapaskudzony, nie chcę dodatkowo mieć twarzy pokrytej gliną. Krzywię się, gdy czuję tępy ból głowy. Podejrzewam, że jest to skutek niewyspania. Odkąd zabrali z celi Nikę, za każdym razem, gdy zamykam oczy budzę się w innej rzeczywistości. Na początku myślałem, że to sen, jednak z każdym kolejnym razem coraz bardziej wątpiłem w tę teorię. A nawet jeśli jest to sen, to na pewno wsadzony do mojej głowy przez Twórców. Bo czy jest to możliwe, żeby za każdym razem śnić o „kontynuacji" poprzedniego snu? Wątpię.

Teza stopnia pierwszego ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz