Prolog

1.5K 170 184
                                    

– Daleko jeszcze?

– Przestań być taki niecierpliwy! Jeszcze chwila.

– To samo mówiłaś piętnaście minut temu.

Przewracam oczami i ciągnę przyjaciela przez tłum ludzi. Przede mną wesoło podskakuje rudoblond kitka Shelly.

Miasto w sezonie, a w szczególności deptak, jest wyjątkowo zatłoczone. Jedne matki pchają wózki z płaczącymi dziećmi, a inne oglądają popisujących się ulicznych artystów. Ojcowie próbują tarasować drogę, niosąc parawany i dmuchane koła, babcie narzekają na upały, ale mimo to kroczą dalej w kierunku nieosłoniętego od słońca mola. Grupy nastolatków śmieją się i krzyczą, prawdopodobnie zastanawiając się, gdzie uda im się kupić piwo. Wciśnięci w biegnącą w dół uliczkę, zamkniętą po obu stronach pięknymi kamienicami z restauracjami i sklepami na parterze, starają się przekrzyczeć harmider, który sami robią, powodując jeszcze większy hałas.

Wczoraj cały wieczór zastanawiałyśmy się z Shelly, jaki prezent mogłybyśmy zrobić naszemu przyjacielowi, Damianowi, z okazji jego dzisiejszych urodzin. Nie chciałyśmy kupować kolejnej gry komputerowej czy składanki najnowszych hitów. Wpadłyśmy na pomysł, żeby zabrać go na basen, do kina albo po prostu na pizzę, ale byłoby to zbyt banalne. Już miałyśmy się poddać, gdy przyjaciółka znalazła „Grę".

Skręcamy za róg i w końcu możemy się ze sobą zrównać. Uliczka jest wąska i zacieniona. Niewysokie kamienice są zaniedbane, niegdyś pastelowe kolory elewacji zbladły i z niektórych odchodzi tynk.

– Boże Drogi, gdzie wy mnie ciągniecie? – Damian rozgląda się sceptycznie. – To miejsce nie wydaje się przyjazne.

– To na pewno ten adres? – pytam Shelly.

Tę ksywę wymyśliła w podstawówce, gdy zauważyła, że jej imię po angielsku brzmi „Michelle". Stwierdziła, że odtąd chce nazywać się „Shelly". Właśnie tak przedstawiła mi się na początku gimnazjum i jestem jedną z niewielu osób, którym pozwala jeszcze nazywać ją dziecięcym przezwiskiem.

– Tak. Ulica się zgadza – odpowiada. Spogląda na komórkę i jeszcze raz na tabliczkę z ulicą. – To powinno być gdzieś tam. – Wskazuje na jeden z budynków. – Numer trzynasty.

Podchodzimy bliżej i dopiero wtedy dostrzegamy czarno-biały szyld. Obok niego namalowany jest ten sam znak, co na stronie internetowej promującej Grę: okrąg ze skrzyżowanymi mieczami skierowanymi ostrzem do góry, za którymi, namalowane są skomplikowane wzory. Ciężko dostrzec, gdzie kończy się pierwszy, a zaczyna drugi.

– To na pewno tutaj – mówię i podchodzę do odrapanej futryny.

Już chcę dotknąć klamki, gdy drzwi nagle się otwierają. Stoi w nich wysoki mężczyzna, około trzydziestki, o wątłej posturze. Uśmiecha się do nas promiennie, pokazując równe zęby.

– Zapraszam. Mam na imię Lucjan. – Odsuwa się, żeby nas przepuścić. Pomieszczenie, do którego wchodzimy jest nieduże, ale mieści się w nim lada z ciemnego drewna, trzyosobowa skórzana kanapa i komoda. Granatowe i bordowe ściany nadają mu tajemniczej aury.

– Byliście umówieni?

Wymieniamy z Shelly zdziwione spojrzenia.

– Trzeba się zapisać na konkretny termin? – mówi i zagryza wargę. – Nie wiedzieliśmy.

Lucjan przeczesuje kruczoczarne włosy i wchodzi za kontuar. Wystukuje coś na komputerze.

– Macie szczęście, dzieciaki. Nikt nie jest wpisany na najbliższą godzinę. Pasuje wam ten termin?

– No jasne! – odpowiadam razem z Shelly.

– Chwila, chwila – odzywa się nagle Damian i wychodzi przed nas. – Na co się decydujemy? O co tu chodzi?

– Czyżby twoje przyjaciółeczki nic ci nie powiedziały, młody? – Damian otwiera usta, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale Lucjan kontynuuje, wychodząc zza lady. – Jak zapewne większość, uwielbiasz gry komputerowe, prawda? – Ponownie nie daje mu się odezwać. – Masz, chłopie, możliwość wzięcia udziału w takiej właśnie grze. – Podchodzi do Damiana i kładzie dłonie na ramionach chłopaka. Jest wyższy od niego o pół głowy, przez co spogląda na niego z góry. – Jednak tym razem nie będziesz sterować postacią – dodaje – masz okazję przeżyć to wszystko na własnej skórze! I co o tym myślisz? – Rozkłada ręce z uśmiechem.

Damian patrzy na niego zafascynowany szeroko otwartymi oczyma. Na jego twarzy wykwita uśmiech.

– To jest możliwe? – pyta.

Mężczyzna omal nie wybucha śmiechem.

– Masz okazję się przekonać.

– Super! – Chłopak wygląda jak dziecko, które trafiło do sklepu z zabawkami i może wziąć, co tylko chce. Shelly stojąca obok mnie zaczyna się krztusić ze śmiechu.

– No co? – Przyjaciel odwraca się do nas.

– Nic, nic – odpowiadam i zbywam go machnięciem ręki, a do przyjaciółki szepczę: – Mówiłam, że będzie zachwycony.

– Czyli wszyscy się piszecie? – odzywa się Lucjan.

Zgodnie kiwamy głowami. Mężczyzna wyciąga z jednej z szuflad gruby brulion, kartkuje i otwiera na jednej z ostatnich stron. Podsuwa go nam.

– Podpiszcie się imieniem, nazwiskiem... czytelnie! Obok wpiszcie datę urodzenia i miejsce zamieszkania. – Podnosi głowę. – Macie ukończone szesnaście lat? Jeśli nie, potrzebujecie zgody rodzica.

Przytakujemy i pokazujemy legitymacje szkolne, potwierdzając swój wiek. Następnie robimy, co mówi, płacimy i przechodzimy do kolejnego pomieszczenia przez drzwi, których wcześniej nie zauważyłam.

Pokój jest przynajmniej dwa razy większy i wygląda na niedokończony. Pod ścianami walają się puszki z farbami, pędzle i folie. Jedynym meblem jest tutaj ogromna stara szafa pokryta kurzem. Lucjan podchodzi do niej i przywołuje nas machnięciem ręki. Wręcza każdemu plecak.

– Znajdziecie w nich rzeczy, które mogą wam się przydać – mówi, kiedy my przeglądamy ich zawartość. – W każdym plecaku jest butelka z wodą, trzy batoniki, zapalniczka, chusteczki, latarka i nóż. Nie jest powiedziane, że wszystkiego będziecie potrzebować, ale lepiej być przygotowanym na każdą okoliczność, co nie?

Nie zastanawiałam się wcześniej, co może nas tu spotkać, ale teraz zaczynam się denerwować. Przed oczami pojawiają się obrazy z gier komputerowych Damiana, krwawe sceny z filmów przygodowych, wydarzenia z fantastycznych książek. Przychodzą mi do głowy najczarniejsze scenariusze. Przeżywać przygody razem z bohaterem literackim czy w wirtualnym świecie, który można w każdym momencie wyłączyć, a doświadczyć tego wszystkiego samemu – na własnej skórze – to zupełnie co innego. Przez chwilę mam ochotę zrezygnować z obawy, co mnie może czekać, ale zerkam na Damiana. Wydaje się podekscytowany, omal nie skacze ze szczęścia. „To przecież jego urodziny – myślę – nie mogę tego zrobić najlepszemu przyjacielowi. Nie może być tam aż tak źle, prawda? Jak zwykle mam zbyt bujną wyobraźnię." – pocieszam się w duchu, zamykam plecak i zarzucam go na ramię.

– Gotowi? – pyta Lucjan.

– Jasne, że tak! – odpowiada bez wahania Damian. – Jeszcze się pan pyta?

Wszystkie czarne myśli odpycham na bok. Gdyby miało się nam stać coś poważnego, na pewno zostalibyśmy poinformowani o ryzyku. Shelly ściska mnie za rękę i uśmiecha pokrzepiająco, jakby wiedziała, co mi chodzi po głowie. Odwzajemniam uśmiech.

– Tak – mówimy razem. Lucjan prowadzi nas do ciemnowiśniowych drzwi z namalowanym na nich tym samym wzorem, co na stronie internetowej. Dotyka klamki i nagle coś sobie przypomina. Poważnieje.

– Pamiętajcie, w tej grze nie ma żadnych zasad, ale żeby się z niej wydostać, musicie znaleźć drzwi, które z powrotem was tu przeniosą.

Nie czekając na naszą odpowiedź, naciska klamkę. Drzwi się otwierają, a za nimi widać tylko kłęby kolorowego dymu.

– Powodzenia – dodaje Lucjan.

Spoglądamy na siebie. Podekscytowanie Damiana jest aż zaraźliwe. Łapiemy się za ręce i po kolei przekraczamy próg.

Teza stopnia pierwszego ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz