Rozdział Pięćdziesiąty Siódmy

79 18 86
                                    

– Co ze strażnikami? – pytam cicho Aldaia, gdy zamyka za nami drzwi. Głowę skrywa pod kapturem, podobnie jak ja.

– Nie musisz się tym przejmować. – rzuca beztroskim tonem. – Oto twoja nowa straż. Przywitajcie się, chłopcy.

Podnoszę zaskoczona wzrok.

– Kosto i Szajba?

Teraz zaczynam wątpić, czy ucieczka to dobry pomysł.

– Witaj, panienko. – Chłopak o złotych włosach cherubina kłania się przede mną. Bezwiednie wyciągam dłoń, na której składa pocałunek.

Szajba tylko obrzuca mnie obojętnym spojrzeniem, ale ja wciąż nie mogę oderwać od nich wzroku. W dopasowanych bordowych mundurach stoją przede mną bracia, których nigdy nie podejrzewałabym o należenie do straży.

– To przebranie, tak?

– Nie – odpowiada mi Aldai – to moja straż przyboczna.

Zanim zdążę pozbierać szczękę z podłogi, chłopak rusza korytarzem, a my wraz z nim. Już po chwili zza rogu wyłania się dwóch gwardzistów. No to tyle z naszej ucieczki. Automatycznie obracam się na pięcie, lecz Aldai powstrzymuje mnie, łapiąc moją dłoń.

– Zostaniemy zdemaskowani! – szepczę przerażona.

– Zaufaj mi.

Zaciskam zęby. Strażnicy są coraz bliżej, nie ma opcji, żeby nas nie rozpoznali. Przygotowuję się na ucieczkę w trybie pospiesznym: tylko obrócić się i zwiewać.

Gdy jednak mężczyźni znajdują się już kilka kroków przed nami, zamiast wszcząć alarm, kiwają jedynie Aldaiowi głową i nas wymijają.

– Co to było? – pytam.

– Nowi strażnicy twojego pokoju. Znam ich od dziecka, nie zdradzą nas.

Kiwam głową, bardziej żeby potwierdzić, że to usłyszałam, niż w geście zaufania. „Tutaj nikomu nie można ufać" – wybrzmiewa w mojej głowie nieustannie. Wiem, że może i ten głos ma rację, ale nie poradzę sobie sama. Nie odnajdę Drzwi bez pomocy Aldaia. A nawet jeśli, byłoby to wyjątkowo głupie, nie skorzystać z okazji, by się dowiedzieć, gdzie są, szybciej. Wiem też, że popadanie w paranoję w kwestii braku zaufania nikomu dotąd nie wyszło na zdrowie... Muszę choć w minimalnym stopniu wierzyć, że się uda. Że Aldai i Margaret są godni zaufania... że mogę im zaufać w kwestii osób, którym ufają oni.

Pośpiesznym krokiem przemierzamy kolejne korytarze, które coraz bardziej kryją się w mroku. Pewnie są mało używane, skoro nie zapalono tu jeszcze kinkietów i żyrandoli, tak jak to zawsze czyniono wieczorami w pozostałych częściach.

W pewnym momencie Aldai chwyta mnie za rękę, lecz zanim zdążę zareagować, naciska klamkę jednych z wielu drzwi. Po ciemku przechodzimy przez jakiś pokój, w którym nie jestem w stanie dojrzeć nic, poza dłonią chłopaka prowadzącego mnie w ciemność. Naraz się zatrzymuje.

– Poczekaj tu, zanim cię nie zawołam – szepcze. W odpowiedzi przytakuję, choć przecież ledwo widzimy swoje twarze, ale z powodu buzującej we mnie adrenaliny, nie jestem w stanie się odezwać.

Aldai, Kosto i Szajba przechodzą przez kolejne drzwi, słyszę szelest materiałów, głuche łupnięcie, po czym wołane szeptem moje imię.

Wybiegam z pokoju na oświetlony korytarz. Po obu stronach ogromnych drzwi biblioteki leżą strażnicy. Wyglądają, jakby posnęli. Spoglądam pytająco na chłopców, którzy pośpiesznie otwierają zamek. Aldai maha chustką, po czym chowa ją pod pelerynę. No tak – olejki.

Teza stopnia pierwszego ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz