Rozdział 3 Part 2

639 56 7
                                    

"- Co fotografia tego mężczyzny robi w mojej teczce?[...]

- To fotografia twojego ojca. – powiedziała bez ogródek. Pomiędzy nami zapadła cisza."

Celowo unikałam wzroku dyrektorki. Zamiast zajmować się kolejnymi zdjęciami skupiłam moją uwagę na podstarzałym woluminie z drzewem genealogicznym. Papier był tak cienki, że bałam się, że rozpadnie mi się w dłoniach. Ostrożnie rozwijałam go na palcach, aż do samiutkiego końca. Ukazany w pełnej krasie miał może około półtora metra długości i zapisany był cieniutkim druczkiem. Nie zwracając uwagi na starszych krewnych zleciałam na samą górę. Stary atrament był zapisany do męskiego nazwiska, Philip Gerard Edward Selgard. Od niego, najzwyklejszym ołówkiem, dopisana była moja matka, Charlotte Jean Stevenson, a od nich na samym dole, pod wąską ołówkową strzałką była zapisana Caroline Rosemarie Sarafine Stevenson Selgard. Czyli ja. Przejechałam palcami po nierównej fakturze papieru. Odwróciłam się do dyrektorki.

- Nawet nie wiedziałam, że mam drugie i trzecie imię! Zawsze byłam tylko Caroline…- popatrzyłam się na pełne zawijasów imiona kolejnych krewnych i oczy na dobre zaszły mi łzami. Żadnego z nich nie znałam i pewnie nie będę miała okazji poznać. Nagle coś mnie ruszyło.

- Dlaczego jesteśmy dopisane do rodziny ojca ołówkiem, a nie zapisane w drzewie od razu? Wiem, że rodzice się rozstali zanim się urodziłam, ale chyba powinnyśmy zostać uznane za część rodziny, prawda? – wpatrywałam się w nią oczekując odpowiedzi, lecz ona tylko spuściła głowę.

-Widzisz, Caroline. Nie chciałam od razu wciągać cię w tak trudne rozmowy. Koneksje świata politycznego czarowników są skomplikowane i trudne do pojęcia lecz z czasem nauczysz się postrzegać do nich swój własny punkt widzenia. 

- Koneksje świata politycznego? Chyba mi pani nie wmawia, że mój ojciec jest jakąś szychą prawda? – westchnęła głośno i spojrzała mi prosto w oczy.

- Twoja matka nie pochodzi rodziny magicznej. Jest zwykłym człowiekiem. Lecz twój ojciec wywodzi się z arystokratycznego rodu czarowników i nie wolno mu było bratać się z osobami urodzonymi w rodzinach niemagicznych. Mimo wszystko zignorował zakazy i spotykał się z twoją matką. Nie byłaś wyczekiwanym dzieckiem. Gdy tylko twój ojciec dowiedział się o ciąży, zniknął z życia twojej matki i twojego. Cztery lata później ożenił się z kobietą z innej arystokratycznej rodziny i mają córkę. – Zamurowało mnie. Ujrzawszy moją minę, kobieta wydała z siebie histeryczny chichot.

- Nie oczekiwałaś chyba ode mnie, że będę zatajać przed tobą okrutne szczegóły. Chciałaś poznać prawdę. – pokiwałam głową.

-Ma pani rację – przytaknęłam. Mimo wszystko, nie był to jeszcze koniec jej opowieści. Ułożyła się wygodniej w fotelu i odchrząknęła.

- Widzisz, zwykle w takich sytuacjach, ojciec odwiedza dziecko, a jego rodzina wspiera je finansowo. Jednakże mamy do czynienia z arystokracją. Nie chcieli by wyciekło, że dziedzic majątku miał skok w bok z niemagiczną dziewczyną i jest z tego dziecko. Ponadto, bardzo często gdy jedno z rodziców jest niemagiczne, moc dziecka pozostaje uśpiona. Jednakże jak mówiłam, nie zależy to od żadnego czynnika z zewnątrz, czy twoja moc pozostanie uśpiona, czy nie. To musi być w tobie. Musisz być na tyle silna by ją udźwignąć i być w stanie kontrolować. Dlatego rodzina ojca kompletnie się od was odcięła. Liczyli na to, że nigdy nie dowiesz się o magicznym świecie i będziesz żyła wśród ludzi kompletnie nieświadoma swojej mocy i pochodzenia.

- No to pokrzyżowałam im plany - zaśmiałam się gorzko. Pokręciła głową.

- Jeszcze nie. – zdziwiłam się.

- Co ma pani na myśli, że jeszcze nie?

- Jeszcze nie dowiedzieli się, że posiadasz magiczne moce. W momencie gdy twój ojciec na dobre cię opuścił, cała jego rodzina straciła takie prawo. Nie będą nawet wiedzieć, że chodzisz do tej placówki.- Mimo wszystko odczułam ulgę.

- Przynajmniej tyle. – tak jak obiecałam, zebrałam wszelkie dokumenty z powrotem do teczki i przyciskając ją do piersi wstałam z fotela. Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie. Poklepała mnie po ramieniu i wskazała na teczkę.

- Możesz wziąć to ze sobą do domu. Spotkamy się za tydzień.- pokiwałam głową i opuściłam jej gabinet.

Drogę do akademika praktycznie pokonałam biegiem. Wbiegłam po schodach, trzasnęłam wejściowymi drzwiami, zdjęłam buty i nawet w  miarę szybko udało mi się odnaleźć drogę do pokoju. Teczkę rzuciłam na komodę, a sama walnęłam się na łóżko i zaczęłam jedyną czynność, która w tamtej chwili wydawała się mieć dla mnie wtedy sens. Płakać.

                                                                                    

Otarłam zapuchnięte od płaczu oczy i podniosłam się z pryczy. Czułam się podle przez to, że złamałam obietnicę odnośną nie płakania, ale czasem bywa tak, że obietnice składane samemu sobie są trudniejsze do dotrzymania, bo nie dowartościowujemy się w równym stopniu co innych ludzi. Przynajmniej tak zawsze jest w moim przypadku. Powolnymi ruchami kolejno zasłałam koc związałam włosy i złożyłam sobie kolejną  obietnicę. Przedarcia się przez to całe zamieszanie związane z moją rodziną, ojcem, arystokracją, czy jak tam powinnam ich nazywać. Ze wszystkim rozłożyłam się na podłodze. Podzieliłam sobie wszystko na mniejsze grupy, przeglądałam dokumenty, czytałam raporty, oglądałam zdjęcia i ponownie ślęczałam nad drzewem genealogicznym. Wpatrywałam się w nazwiska obcych mi ludzi, którzy powinni być dla mnie rodziną. Nigdy nie przysłali listu, kartki ,czy nawet pozdrowień z Majorki. O ile magiczna arystokracja hańbi się wyjazdami na Majorkę. Ponownie odrzuciłam papiery na bok gdy poczułam znajome swędzenie w okolicach oczu. Podkuliłam kolana i zatkałam sobie uszy. Nie chciałam myśleć, że jestem porzucona, niechciana. Chciałam być silna i powrócić niemalże jak zaginiona, kochana przez wszystkich, członkini rodziny. Ale tak naprawdę, nawet gdybym była najbardziej utalentowaną uczennicą akademii, ułożoną panną i bezduszną robotką, nie byłabym dla nich dość dobra. Tylko dla tego, że moja matka nie jest czarownicą, co jest nawiasem mówiąc, najgłupszym argumentem do rozstania dwójki ludzi na tym, czy innym świecie. Kątem oka zerknęłam na papiery. Odrzuciłam od siebie żal i pretensje i zaczęłam zbierać je z powrotem do teczki. Gdy zerknęłam na drzewo genealogiczne i próbowałam po nie sięgnąć, pergamin  rozwinął się akurat na nazwisku mojego ojca. Ogarnął mnie nagły gniew. Wezbrał we mnie jak ogromna fala i nie mógł odnaleźć ujścia. Poczułam jak ogarnia mnie adrenalina, a wokół mnie zaczął wiać mocny wiatr unoszący moje włosy. Opuszkami palców dotknęłam papieru. Wystrzeliła z nich czerwona iskra i stary dokument zajął się ogniem. Początkowo przestraszyłam się i zaczęłam myśleć o ugaszeniu lecz po chwili zarzuciłam wszelkie myśli. Uklęknęłam przy palącym się papierze i patrzyłam w płomienie.

- Nie byliśmy i nie jesteśmy rodziną – powiedziałam cicho, patrząc jak ostatnie skrawki zapisane zielonym atramentem łuszczą się i ulegają zniszczeniu. Wbrew mojej woli poczułam nagłą satysfakcję. Gdy tylko podniosłam się na nogi i uspokoiłam myśli, ogień zniknął. Pozostawiłam zwęglone skrawki. Wychodząc z pokoju głośno zatrzasnęłam za sobą drzwi.

....

Nie wiem co mam wam dziś powiedzieć. Oto kontynuacja rozdziału trzeciego. Mam nadzieję, że się podobała. :D imniallsangel, zdrowiej słonko ty moje!

Magical me.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz