Rozdział 11 Part 2

372 43 3
                                    

Sukienka była złota. Do ziemi, bez ramiączek. Miała niewielki gorset wbudowany z tyłu. Z jedwabnymi wstążkami przeciągniętymi pod biustem i z gładką spódnicą ciągnącą się od bioder do palców u stóp. Nie zmieniało to faktu, że była złota, ale o dziwo nie wyglądało to wcale tandetnie.

Przyglądałam się w sobie w lustrze oczarowana. Nie wyglądałam wcale tak źle. Powiedziałabym, że nawet lepiej niż zwykle. Babcia stała obok mnie wyglądając na zadowoloną.

- Złota suknia debiutantek to tradycja - powiedziała. - Większość zamawia podobny model, bo taka jest wymagana. Gładka, mało strojna. - Skrzywiłam się. O ile podobała mi się suknia, o tyle przerażeniem przejmował mnie sam bal. Wolałam w ogóle go nie mieć, albo chociaż odłożyć go w czasie, ale babcia była nieugięta. Ma się odbyć przed Balem Najwyższego Radnego na którym również mam się pojawić. Z westchnieniem zeszłam z podnóżka i oddawszy suknię krawcowej by mogła dopasować rozmiar, opuściłyśmy salon. Był on usytuowany w małym pasażu handlowym w którym znajdowały się tylko i wyłącznie sklepy dla czarodziejów. Pasaż sam w sobie był nowoczesną kamienicą na Oxford Street w Londynie. Zbudowany i zaczarowany tak, by normalni ludzie nie zwracali na niego uwagi. Mi przypominał Ulicę Pokątną z Harry'ego Pottera, a przynajmniej jeden ze znajdujących się tam budynków. Prawdziwi czarodzieje co prawda nie mieli banku na miarę Gringotta pełnego goblinów, ale wybudowane przez nich miejsca w niczym mu nie ustępowały. Tak twierdziła przynajmniej moja babcia. Moim osobistym zdaniem Pokątna wymiata. Weszłyśmy w tłum czarodziejów w towarzystwie dwóch prywatnych ochroniarzy. Ja miałam ze sobą bluzę z kapturem by nie zwracać niepotrzebnej uwagi. Przeszłyśmy do samochodu i mogłyśmy wreszcie w spokoju porozmawiać.

- Wciąż nie wierzę, że to wszystko jest rzeczywiste. Minął już drugi tydzień czasu od kiedy chodzę do Akademii i już tyle się zdarzyło. - Moja ręka automatycznie powędrowała do zawieszonego na szyi medalionu, co nie uszło uwadze mojej towarzyszki.

- Dalej nie chcesz zobaczyć się ze swoim ojcem? - zapytała.

- Nie. Wciąż nie jestem gotowa. - Pokiwała w zrozumieniu głową i zmieniła temat.

- A jak tam znajomi? Zaprzyjaźniłaś się z kimś poza twoją współmieszkanką? - Relację pomiędzy mną i blond nimfą z którą mieszkam trudno określić jako przyjacielską, ale nie zamierzałam informować o tym mojej babci.

- Tak, mam parę osób z którymi siedzę na stołówce. Są bardzo sympatyczni. - Kobieta uśmiechnęła się dobrodusznie.

- Cieszę się, że nawiązujesz dobre kontakty z rówieśnikami. To bardzo ważne byś miała koło siebie kogoś, kto nie stoi tam wyłącznie przez twoją pozycję. Może to nawet lepiej, że wychowałaś się ze swoją matką. - zagadnęła. - Jesteś dużo skromniejsza niż twoje nadęte kuzynostwo. - Zachichotałam.

- Nawet nie wiedziałam, że mam kuzynów.

- Całkiem sporo, muszę powiedzieć. Ale nie wszyscy są warci uwagi. Niezbyt sympatyczne z nich osoby.

Nim się spostrzegłam zatrzymałyśmy się przed rezydencją. Starym budynkiem z szarego kamienia otoczonym przez park pełen pięknych roślin i drzew oraz murem, bujnie obrośniętym bluszczem. Wyglądał bogato, magicznie, ale też bardzo swojsko. Złapałam się na intensywnym wpatrywaniu w drzwi, na co babcia zareagowała nieznacznym uśmiechem.

- Może wejdziesz? - zaproponowała. - Wahałam się, co zresztą zauważyła.

- Nie zaprowadzę cię przecież prosto do niego. Pójdziemy zobaczyć dom, a potem wrócisz normalnie do domu. - Zastanawiałam się przez dłuższą chwilę, ale w końcu zdecydowałam się pójść. Pokiwałam nieznacznie głową i wyszłam z samochodu prosto na podjazd przed domem. Nerwowo obciągałam bluzę na ciele zastanawiając się jakie wrażenie sprawi przestraszona nastolatka w niemal dresie i z rozczochranymi włosami które natychmiast zaczęłam poprawiać. Babcia przewróciła oczami widząc moje zabiegi.

- Wyglądasz dobrze - powiedziała. - Nie przejmuj się, jesteśmy przecież twoją rodziną, nie gryziemy. - Przekroczyłyśmy drzwi i z miejsca usłyszałyśmy donośny wołający głos.

- Apolonia? To ty?

- Tak skarbie, wróciłam - odkrzyknęła i poczęła ściągać rękawiczki.

- To dobrze! Co żeś myślała? Jeszcze nie omówiliśmy całej sprawy, a ty od razu poleciałaś po sukienkę, doprawdy! Co cię napadło? Myślałem, że... - Człowiek z którego ust wyszedł cały ten monolog dopiero teraz wyszedł zza rogu i zauważył mnie. Babcia wpatrywała się w niego ze zdenerwowanym spojrzeniem.

- Mamy gościa, Gerardzie. Caroline zgodziła się wstąpić na herbatę. - Uśmiechnęłam się nie śmiało. Człowiek, jak wywnioskowałam będący moim dziadkiem, wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem.

- Taka podobna! Myślałem, że trochę więcej zyskałaś po swojej matce moja droga. - Mówił to oficjalnym tonem, ale wyraz jego twarzy zdradzał czułość. Kątem oka wychwyciłam uśmiech na twarzy kobiety. Dziadek podszedł do nas bliżej i wziął w swoją rękę moją dłoń. Wzdrygnęłam się zaskoczona, ale nie wyrwałam jej z jego delikatnego uścisku.

- Witaj w domu - powiedział, patrząc mi prosto w oczy. - Czy powiadomić Philipa? - zwrócił się do żony. Pokręciła przecząco głową.

- Caroline jeszcze nie chce go poznać, a ja szanuję jej decyzję.

- Dobrze, w takim razie poproszę obsługę by nakryli w salonie.

- Nie bądź śmieszny! Taka ładna pogoda, a ty chcesz się kisić w pomieszczeniu? Powiedz Dorothy, że chętnie wypijemy w szklarni. Pokażę Caroline dom. - Odwróciła się nawet nie czekając na odpowiedź i poszła w stronę schodów. Przesłałam szybki uśmiech dziadkowi i pognałam za nią. Zachowanie babci utwierdziło mnie w przekonaniu, że to ona jest górą w tym związku.


Nie jest tak długi jak planowałam, ale też nie znowu taki krótki :D. Trzymajcie się ciepło, miłego weekendu!



Magical me.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz