Rozdział 14 Part 1

357 37 10
                                    

Caleb patrzył na mnie zdziwiony, przechodząc wzrokiem na Ingrid i rzucając niedowierzające spojrzenia w kierunku mieniącej się na złoto sukienki. Odwiesiłam ją z powrotem do pokrowca i na dowód, że mówię prawdę (jeszcze mu mało, kurde) zdjęłam z szyi medalion, wyciągając go zza koszulki pod którą był schowany, i podałam chłopakowi. Wpatrywał się w niego zdziwiony i trzymał na dłoni tak delikatnie jak tylko mógł. Szmaragdy mieniły się w słońcu, a srebro pobłyskiwało wesoło. Naszyjnik zdawał się całym sobą mówić "Jestem pamiątką wielkiego rodu, więc obchodź się ze mną z szacunkiem, niewierny". Chłopak niepewnie oddał mi błyskotkę, która szybciej niż zdążyłam nawet po nią sięgnąć, zerwała się z ręki Caleba i poszybowała ku mnie, zawieszając się na mojej szyi. Oboje moich towarzyszy wpatrywało się we mnie w osłupieniu. Wsunęłam naszyjnik pod ubranie i wzruszyłam ramionami.

- No co? - zapytałam, w odpowiedzi na ich pytające spojrzenia. - Tak, jest magiczny. Nic wielkiego, tak?


Caleb chciał zadawać dużo więcej pytań i po wyrazie jego twarzy mentalnie przygotowywałam się na przesłuchanie, ale od tego pomysłu odwiodła go blondynka, zmuszając by ponownie skupił się na zadaniu. Wiedząc, że jako członek arystokracji prawdopodobnie pojawi się na moim debiucie, zgodził się z Ingrid, a mnie przesłał spojrzenie które wyraźnie mówiło "później".


Niedzielnego wieczoru, siedząc już w "moim pokoju", czytaj: niepotrzebnie wielkim apartamencie, przedstawionym mi przez babcię jako "mój pokój", tworzyłam kulkę żałości i rozpaczy siedząc na nienormalnie wielkim łóżku w nienormalnie złotej sukience. Innymi słowy, zżerały mnie nerwy.Debiut miał się zacząć lada chwila, a babcia chwilę temu weszła do pokoju podekscytowana, krzycząc, że zaraz będziemy musiały iść witać gości. Jestem nieco, nie ukrywam, aspołecznym typem i tego rodzaju sprawy napełniają mnie irracjonalnym przerażeniem. Z dwojga złego, poza tabunem gości musiałam jeszcze poznać moją macochę i jej córkę, ponieważ ich podróż biznesowa się przeciągneła i dotrą dopiero po rozpoczęciu się całego przyjęcia. Babcia obiecała mnie we wszystkim wspierać, ale nie mogłam dłużej się oszukiwać. To jest moja impreza i, o ironio, to ode mnie się wymaga, że będę zajmować się wszystkimi goścmi. Nawet jeżeli przerażają mnie do szpiku kości.

Babcia zapukała do drzwi tym samym dając mi znak, że już muszę zejść na dół. Opanowując mdłości panujące w żołądku zsunęłam się z wysokiego materaca i z niezgrabnym trzaskiem wylądowałam na podłodze. Poprawiłam sukienkę, otarłam oczy od łez, które żarliwie powstrzymywałam i przerzucając włosy na plecy wyszłam z pokoju, starając się nie potknąć. Dam radę. Mimowolnie przypomniałam sobie słowa Margaret wypowiedziane dzisiejszego popołudnia.


- Nie przewróć się i będzie dobrze! - wykrzyknęła Margaret z szezlonga zajmowanego na spółę z Alice i Elliotem, postawionego specjalnie dla nich przed schodami. Tak, przed schodami. Miałam oficjalnie "zadebiutować" schodząc z średniowiecznej kondygnacji i pokazać się przed zebranymi w holu głównym. Potem miał być obiad i bankiet podczas którego jestem zobowiązana podejść do każdego z przedstawicieli Rady Siedmiu. W kolejności! Teraz odbywała się moja "próba generalna" schodzenia po schodach przed moją "publiką", łamane przez lożę prześmiewców. Alice na kolanach trzymała nachosy po które chętnie sięgali obsadzeni po jej obu bokach Elliot i Margaret. Wszyscy już ze zrobionym makijażem i włosami, mieli potem przebrać się w oficjalne stroje. Byłam jedyną z nich, już ubraną w sukienkę, której koloru zresztą wciąż nie mogłam przetrawić. Pokonałam kolejne schodki, specjalnie podwinęłam kieckę i zeskoczyłam z trzech naraz. Bogu dzięki, że odmówiłam babci tych obcasów. Okręciłam się wokół własnej osi i ukłoniłam do samej ziemi, zakręconymi włosami zamiatając wypolerowaną posadzkę. Wróciłam do pionu i uśmiechnęłam się do zebranej przede mną grupki.

- I jak? Takie wejście wam pasuje? Co prawda musiałam zrezygnować z armatek ogniowych, ale myślę, że jest wystarczająco widowiskowo. - Naśmiewałam się ze wszystkiego, średnio umiejętnie chowając stres. Mówią, że ostatnią deską ratunku jest sarkazm, co nie?

Margaret zaczęła klaskać, a rude towarzystwo niemal jednocześnie wywróciło oczami.

- Wiesz, że będzie super. To tylko durne schody, co może pójść źle? - powiedziała Alice. Uśmiechnęłam się szeroko niczym Kot z Alicji w krainie czarów.

- Najwyraźniej nie znasz mojej umiejętności do spieprzania pozornie prostych rzeczy - powiedziałam.

-Talentu do wywalania się na każdej powierzchni płaskiej i nie tylko, chyba też nie - dorzuciła blondynka. Skrzywiłam się w odpowiedzi.

- Niestety prawda. - W podskokach wróciłam na górę i zeszłam jeszcze raz. Tym razem starałam się pokazać choć miligram gracji. Prawą ręką trzymając sukienkę, a lewą poręcz, zeszłam ze schodów, początkowo patrząc pod nogi, a dochodząc już do ostatnich pięciu stopni, spojrzałam na moich przyjaciół, powstrzymując się od roześmiania, czy zrobienia czegoś głupiego. Zeszłam z ostatniego schodka, puściłam poręcz i splotłam dłonie przed sobą. Po chwili usłyszałam donośne oklaski skierowane w moją stronę. Poważne miny klaskających utwierdziły mnie w przekonaniu, że wcale nie chcę robić tego ponownie.


Stanęłam znów przed schodami, tym razem jednak, zamiast głosów pojedynczych osób słyszałam gwar rozmów. Z mojej pozycji byłam w stanie dojrzeć babcię machającą na mnie ręką z dołu (Najdyskretniej jak się da, oczywiście). To znak, że mam zejść.

Przełknęłam gulę w moim gardle i spoconą dłonią złapałam sukienkę, usuwając ją sobie spod stóp. Złapałam kurczowo poręcz i pokonałam pierwszy stopień. Gwar nieco ucichł.

"Tylko się nie przewróć", myślałam, "Tylko się nie przewróć".


Wszystkich tych którzy nie przypominają sobie spotkania Caroline z jej ojcem, odsyłam do rozdziału trzynastego części drugiej. Został jakiś czas temu uzupełniony i nie wiem czy wattpad wysłał powiadomienia.



Magical me.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz