Rozdział 12 Part 1

413 45 5
                                    

Rozdział dedykuję Tobie i wszystkim co pisali egzaminy :P

Dom z zewnątrz wyglądał, jak się okazało, na dużo mniejszy niż w rzeczywistości. Według babci rezydencja Selgardów dysponowała ogromnym hallem, kuchnią, salonem, salonikiem do palenia, pokojem kominkowym, szklarnią, piwnicą wyposażoną w sporą kolekcję win i bilard, ogromną dwupiętrową bibliotekę ( której przebadanie centymetr po centymetrze zażądałam niemal od razu gdy tylko ją zobaczyłam), gabinetem, pracownią malarską babci, apartamentami służby (ku mojej uldze niewielkiej i bardzo sympatycznej), niezliczoną ilością pokojów i łazienek, oraz rozległym parkiem, sadem i nawet niewielkim labiryntem z żywopłotu. Ogrom tego wszystkiego przytłoczył mnie szybciej niż zdążyłam ogarnąć wzrokiem choćby ćwiartkę całej posiadłości. Ja, dziewczyna mieszkająca całe swoje życie w małym domku, wstydząca się nawet wizyt u trochę zamożniejszych znajomych, miałam niby stać się regularnym gościem w jakimś kurde zamczysku? Niedorzeczność! Ku uciesze mojej babci żadne z tych gorących protestów nie opuściły bezpiecznej strefy mojego umysłu gdyż byłam zbyt zajęta otwieraniem ze zdziwienia buzi, słysząc, że ich dom to nic przy rezydencji Najwyższego Radnego, którą tak na marginesie miałam zobaczyć podczas balu w przyszłym miesiącu. Z ulgą odetchnęłam gdy zobaczyłam krępą postać gospodyni, Dorothy, która właśnie zawołała nas na herbatę Poszłyśmy do szklarni. Szklanego, jak sama nazwa wskazuje, pomieszczenia na planie, klosza? Nie wiedziałam dokładnie jak ten kształt nazwać, ale nie był on nawet połową szklanego kompleksu który dostrzegłam w głębi za pnący zawilcem.W środku było widać dużą różnorodność roślin. Dało się dojrzeć palmy, ale i róże. Przeważały jednak lokalne rośliny i kwiaty w wielu kolorach i odcieniach.

- Niesamowite - wyrwało mi się. Zawsze chciałam zbudować coś takiego, ale nie podzieliłam się tą myślą z żadną osób siedzących w pomieszczeniu. Dołączyłam do nic opadając na wiklinowe krzesło, pasujące do całego wiklinowego zestawu, usytuowanego na środku cieplarni. Na stoliku stał imbryczek z wrzątkiem, puszka z paroma rodzajami herbat, cukier, miód, mleko i spodeczek pełen domowo wyglądających ciasteczek, od których biła słodka, przyjemna woń wanili. Nie wiedzieć czemu poczułam się niesamowicie błogo. Sięgnęłam po cukier i posłodziwszy sobie earl grey'a moją jedną, standardową łyżeczką cukru, oparłam się stabilniej o oparcie i spojrzałam na moich dziadków. Dziadek przyglądał mi się w skupieniu, a na twarzy babci dostrzegłam zmartwienie, jednak się tym nie zmartwiłam. Cały stres i zdenerwowanie towarzyszące mi od momentu przekroczenia progu posiadłości znikły nie wiadomo kiedy i nawet mocno się starając, trudno mi było przywołać co spowodowało u mnie takie emocje. Przecież dziadkowie wyglądają tak spokojnie i bezpiecznie! Czemu miałabym tak okropnie martwić się ich zachowaniem?

Te myśli w mojej głowie brzmiały wręcz obco. - Co do... - nagle mnie olśniło. woń której wcześniej nie wychwyciłam jakby otarła się lekko o moje zmysły nie pozostawiając za sobą żadnego śladu. Zmusiła mnie bym obróciła głowę lekko w bok. Fioletowy kwiat, który początkowo wzięłam za dziką odmianę róży, jarzył się błękitną poświatą i kusił. Jego zapach mieszał się wciąż z pachnącymi pięknie ciastkami. Wanilia... zaraz, zaraz. Ja przecież nienawidzę wanilii. Nawet serek homogenizowany o takim aromacie zawsze wywoływał u mnie wymioty. Dlaczego więc... Szybkim wzrokiem przemknęłam po stoliku.

Nie sądziłam, że lekcje eliksirowarstwa w samej teorii kiedykolwiek mi się przydadzą, ale jak na zawołanie w mojej głowie pojawił się obraz nauczyciela mówiącego o krótkotrwałości antidot. Róża działała na nas wszystkich, a od czasu pobytu w sklepie nie zauważyłam by babcia cokolwiek zażywała. Na jej twarzy malował się lekki strach. Kręciło mi się w głowie i nie mogłam zebrać myśli. Co mi się dzieje?

- Wszystko w porządku? - zapytał dziadek. Pokiwałam nieznacznie głową, starając się już zupełnie nie zatracić trzeźwości umysłu. Kątem oka zerknęłam na ich filiżanki. Na spodkach leżały identyczne torebki bez oznaczenia firmy - jako jedyne z wszystkich. Szybko podniosłam się z krzesła i niemal zwalając się na stolik przy utracie równowagi, sięgnęłam po filiżankę babci desperacko ciągnąc z niej łyka. Udało mi się to tuż chwilę zanim została ona zaklęciem roztrzaskana w moich dłoniach.

Magical me.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz