Rozdział 16 Part 1

223 27 10
                                    

- Caroline – słyszałam szept przy moim uchu. – Caroline już czas wstawać. – Na te słowa skrzywiłam się i naciągnęłam kołdrę na głowę.

- Nie chcę, mamo. Daj mi jeszcze chwilkę – wymamrotałam na wpół przytomna.

- Caroline, tu babcia. Za pół godziny zaczyna się śniadanie, musisz wstać jeżeli chcesz zdążyć do szkoły. – Zaraz, zaraz, co? Momentalnie otworzyłam oczy i zrzuciłam z siebie kołdrę. Zajęło mi parę sekund by uświadomić sobie, że nie jestem w swoim domu, ani w swoim łóżku. To znaczy teoretycznie jestem, ale nie w tych które znam. Skupiłam się na babci. Siedziała na krańcu mojego niemożliwie wielkiego łóżka zupełnie niepotrzebnie, bo w końcu na takiej powierzchni zmieściłabym cały mój pokój u mamy. Była już w pełni ubrana, zapach jej perfum rozchodził się w powietrzu. Jeszcze raz przetarłam oczy, powoli starając przyzwyczaić się do jasności. Babcia cierpliwie czekała aż się rozbudzę po czym zaczęła mówić.

- Śniadanie jest za dwadzieścia pięć minut. Potem szofer zawiezie cię do szkoły. – Otaksowała spojrzeniem moje ciuchy rzucone niechlujnie na stojący obok, bogato zdobiony fotel. Starała się, aczkolwiek grymas na jej twarzy był niemal namacalny.

- I proszę, postaraj się ubrać trochę bardziej... - tu się zatrzymała - ...stosownie. –Nie wzięłam tej uwagi zbytnio do siebie, ponieważ wiedziałam, że przy kompletowaniu mojej garderoby skupiałam się raczej na aspektach takich jak wygoda, duży kaptur i przepastne kieszenie, a nie designerska metka. Gdy wyszła, a ja wygramoliłam się z łóżka, podeszłam do częściowo wybebeszonej na rzeczony fotel, walizki i zaczęłam szukać czegoś „stosowniejszego". Niestety wzięłam do babci tylko rzeczy na weekend, a resztę trzymałam w domu lub w internacie, więc poza suknią z debiutu wiszącą na drzwiach szafy, której nie używałam, nie miałam nic nie przypominającego dres. Przez chwilę przeszło mi przez myśl dlaczego babcia chce bym akurat dziś wyglądała schludniej niż zazwyczaj, ale w końcu doszłam do wniosku, że na pewno ma swoje powody. Może poznam dzisiaj członków Rady których nie było na bankiecie? Wspólne śniadanie ze ścisłą elitą arystokracji, to dopiero zabawna wizja. Polać panu naleśniki syropem? Ach, jajka po benedyktyńsku! Rozumiem, oczywiście, na pańskim stanowisku... Uśmiechnęłam się sama do siebie. Nic niestety nie zmieniało faktu, że w moim posiadaniu nie znajdowały się żadne „odpowiednie" ciuchy. A może by tak... Podeszłam do szafy, ściągnęłam pokrowiec z sukienką i wiedziona ciekawością otworzyłam drzwi. Była ona w pełni wyposażona. Mignęły mi spódnice, spodnie, sukienki, topy, swetry, zwiewne szale... brakowało tylko dodatków.

- To są chyba jakieś jaja.

Wzięłam pierwszą z brzegu rzecz, która okazała się być dopasowanym blezerkiem, i wciągnęłam go na piżamę. Wyglądało to oczywiście co najmniej idiotycznie, ale utwierdziło mnie w moich domysłach. Ubrania są w moim rozmiarze. Znajdują się w moim pokoju. Czyli powstaje całkiem niemała szansa, że są dla mnie. Mimo iż kupowanie całej szafy ciuchów dla kogoś bez absolutnej aprobaty czy opinii z ich strony wydawało mi się okropną głupotą i niemalże stratą pieniędzy, nie mogłam powstrzymać westchnienia gdy w moje ręce trafił ciemnoszary, robiony na drutach sweter. Miał najpiękniejszy wzór jaki widziałam, a w dotyku był tak rozkosznie miękki, że aż zaczęłam się zastanawiać ile musiał kosztować. Może to i powierzchowne, ale w tym momencie nie myślałam o niczym innym jak o wciągnięciu go na siebie i przejrzeniu się w lustrze.

Wkrótce nadeszła na to i szansa. Wykąpałam się, zrobiłam lekki makijaż, dobrałam do swetra spódnicę i legginsy i ubrana, zarzuciwszy medalion na szyję, z parominutowym zapasem zeszłam na dół do miejsca które kojarzyłam jako jadalnię. Jakie było moje zaskoczenie gdy zamiast dwóch osób przy stoliku zastałam pięć.

Głupotą z mojej strony było wierzyć, że jeżeli rodzina ojca nie pojawiła się na debiucie z powodu późnego powrotu, w ogóle nie dotrą oni do rezydencji. Ale mimo to mój mózg zdał się ignorować ten fakt aż do chwili obecnej. Czując ostrzał taksujących mnie trzech par oczu byłam wdzięczna babci za wskazówkę na temat ubioru. Za szafę pełną burżujskich ubrań w sumie też. Chociaż nie powiem, by nie ciekawiła mnie ich reakcja gdyby zobaczyli mnie wchodzącą do jadalni w piżamie w żyrafy lub w przetartych dżinsach i dawno znoszonej koszulce z Kapitanem Ameryką.

- Cześć wszystkim – rzuciłam radośnie i podeszłam bliżej. Przy sześcioosobowym stole zostało dokładnie jedno wolne miejsce pomiędzy babcią a moim ojcem. Usadowiłam się jakby nigdy nic i sięgnęłam po grzankę i dżem.

- Jak minęła wam podróż? – zapytałam, cudem zachowując beztroski ton. Z nagłego zdenerwowania ręce trzęsły mi się tak bardzo, że miałam trudności z trafieniem nożem w kromkę. Ani żona ojca, ani córka nie odezwały się słowem. Ojciec odchrząknął i widocznie wziął na siebie odpowiedzialność rozmowy ze mną.

- Było w porządku. Strasznie mnie przetrzymali, przepraszam za spóźnienie. – Kiwnęłam głową. Chciałam obdarzyć go zgryźliwym komentarzem typu „Nie ma sprawy, w końcu debiut nie zdarza się tylko raz, prawda?" ale widziałam napięcie na twarzy babci i nie chciałam jej rozczarować. Szczególnie, że atmosfera i tak była już wystarczająco gęsta jak na śniadanie w „gronie rodziny". Pokiwałam usłużnie głową.

- Jasne, rozumiem. – Wróciłam do rozsmarowywania dżemu na kanapce. Rozejrzałam się za kawą, ale na stole nie dostrzegłam nic poza dzbankami z wodą i sokiem pomarańczowym. Przez moment poczułam się jak na szkolnej stołówce. Ojciec chyba dostrzegł moje niepewne spojrzenie.

- Potrzebujesz czegoś? – zawahałam się z odpowiedzią.

- Tak zupełnie szczerze, to napiłabym się kawy. – Zmarszczył brwi.

- Nie jesteś za młoda na kawę? – Przewróciłam oczami.

-Tato, mam szesnaście lat, nie przesadzaj. – Cały stół zamarł. Chyba po raz pierwszy nazwałam ojca tatą, co zresztą zdziwiło nawet mnie. Odchrząknęłam.

- To co z tą kawą? – Babcia gestem przywołała Dorothy, która chyba była głownią gospodynią rezydencji.

- Coś podać panienko?

- Kawę. Czarną, proszę. – Nawet gdy odeszła czułam na sobie ich spojrzenia. „To nie na moje nerwy" powtarzałam w myślach.


W końcu było już po śniadaniu, a ja trafiłam wraz z babcią do jej limuzyny. Zastanawiało mnie czy są to tylko wymogi bezpieczeństwa, czy rzeczywiście woli jeździć z szoferem. Gdy już zapięłam pasy  zapytałam ją o to.

- Coś ty! Niestety prywatny szofer i ochroniarz to wymogi naszej rangi - przechyliła się przez siedzenie i wykrzyknęła - Wybacz, James! - spojrzała na mnie z rozbawionym uśmiechem. - Jak byłam nieco starsza od ciebie miałam pięknego błękitnego garbusa. To dopiero było auto! Wtedy nigdy nie przeszło mi przez myśl, że mogłabym być co dzień wożona i pilnowana przez sztab straży. - Wtedy uderzyło mnie, że babcia wcale nie musiała być arystokratką, by poślubić dziadka. Wystarczyło, że była wiedźmą. Ciekawe, jak wyglądało jej życie przed poznaniem Gerarda?  - Odnośnie tego... - powiedziała. - Niedługo i ty będziesz musiała to znosić. Philip już przydzielił ci kogoś ze swojej straży przybocznej, powinni niedługo wypełnić formalności. - Wytrzeszczyłam oczy.

- Słucham?

- Nie powinnaś być zdziwiona, słonko. Dopóki twoje pochodzenie pozostawało tajemnicą szkoła była w stanie zapewnić ci bezpieczeństwo, ale teraz, gdy wszyscy będą wiedzieć kim jesteś nie wiadomo z której strony może nadejść zagrożenie. - Chciałam krzyczeć, że to niesprawiedliwe, że nie szanują mojej prywatności. Ale w głębi duszy widziałam, że ma rację. Od dziś, wszyscy będą wiedzieć kim jestem. Przeszedł mnie chłodny dreszcz. A może to było trzęsienie ziemi? W ułamku  sekundy otrząsnęłam się z zadumy i rozejrzałam wokół. Za szybą rozciągała się zielona połać, a w oddali migało światło jeziora. Odwróciłam się do babci.

- Jesteśmy w Loch Ard? - pokiwała głową. - Ale jak to możliwe? - uśmiechnęła się.

- Magia.


Przepraszam, że w zeszłą niedzielę nie pojawił się żaden rozdział, a dzisiejszy jest raczej krótki, ale miałam dosyć napięty tydzień. Postaram się wyskrobać dla was coś lepszego na dniach. Do zobaczenia!



Magical me.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz