Rozdział 14 Part 3

241 24 6
                                    



Wyraźnie słyszałam chichoty moich znajomych i mimo, że siedzieliśmy stosunkowo blisko siebie, nie było to na tyle blisko byśmy mogli bez wydzierania się swobodnie rozmawiać. Dlatego moja frustracja rosła z każdą chwilą odwlekania toastu. Miałam niewyraźne wrażenie, że babcia zamierzała z nim poczekać do chwili powrotu mojego ojca, którego nieobecność i mnie powoli zaczynała doskwierać. Niestety. Po pewnym czasie nerwowego oczekiwania, które zresztą mi się udzieliło, podniosła się z miejsca, uniosła wysoki kieliszek pełen szampana w złotym odcieniu jabłka Golden Delicious i skupiła uwagę wszystkich obecnych pojedynczym brzęknięciem noża o szkło. Nagle na stole, przy każdym talerzu zmaterializował się taki sam kieliszek trunku. Wszyscy nagle podnieśli się z miejsc.

- Chciałabym wznieść toast za moją wnuczkę, Caroline. Jak wszyscy wiecie, nie została wychowana w królewskim rzemiośle i każdy z nas miał wątpliwości, co do tego jaka się okaże po ujawnieniu mocy. - Babcia zręcznie ominęła fragment w którym większość rodziny liczyła, że moje moce w ogóle się nie objawią. - Ale chcę powiedzieć, że w momencie naszego pierwszego spotkania wszelkie wątpliwości rozwiały się, a w ich miejsce pojawiły się najwyższe nadzieje co do naszej wspólnej przyszłości. Jestem dumna z tego, że gdzieś poza całym tym zamieszaniem wyrosła tak wspaniała członkini tego rodu i to dla mnie zaszczyt dziś powitać ją w naszej rodzinie. - Przybliżyła się do mnie z uśmiechem i tak jak ćwiczyłam z nią wcześniej, oplotłyśmy razem nasze ramiona i razem upiłyśmy łyk z naszych kieliszków. Rozległy się gromkie oklaski, a ja spłonęłam rumieńcem. Wcześniej nie słyszałam mowy którą babcia miała wygłosić na debiucie i zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie. Jednak nie tak duże by przysłonić widmo wspomnienia oranżerii i odurzającego kwiatu. "Nie wolno mi im ufać" kołatało się w mojej głowie. Mimo to, postanowiłam dziś się tym nie przejmować i cieszyć się wesołym wieczorem. W końcu to moja noc, prawda? Gdy usiadłam, mój wzrok opadł na trzy krzesła przygotowane dla brakujących członków rodziny. Nieobecność ojca na bankiecie zapiekła mnie dużo bardziej niż się tego spodziewałam. Mimowolnie sięgnęłam ręką do medalionu zwisającego z mojej szyi. Poniekąd ten drobny gest, przyniósł mi ukojenie i odrobinę odwagi. Próbowałam oderwać myśli od ojca. "Sam wybiera jaką rolę będzie grał w moim życiu" pomyślałam. Poczułam lekki dotyk na ramieniu. To była babcia.

- Jeszcze przyjedzie, nie bój się. - "A więc aż tak bardzo to widać, co?" pomyślałam.

- Nikogo nie oczekuję - powiedziałam dosyć chłodno i zerwałam się z miejsca. - Wybacz mi, ale dołączę teraz do moich przyjaciół. - W milczeniu pokiwała głową, a ja szybko odeszłam niedbale zbierając w dłonie warstwy złotej tkaniny. Zanim jednak poszłam w stronę gdzie siedziała moja paczka, podeszłam do okna przy którym stał Caleb. Zabrałam mu z rąk szklankę z bursztynowym trunkiem i pociągnęłam spory łyk. Poczułam ostrą woń alkoholu i ciepło wlewające się do mojego gardła. Oddałam mu szklankę bez słowa, mimo że w innej sytuacji obdarzyłabym go moralizatorskim kazaniem, albo teatralną ripostą, jak to rani moje uczucia upijając się na moim przyjęciu. W tym momencie nie miałam jednak na to nawet najmniejszej ochoty. Wbiłam oczy w widok który obserwował od dłuższego już czasu, czyli ogród od strony muru, i zignorowałam dziecinną potrzebę wypłakania sobie oczu na jego ramieniu. W ciszy obserwował moje poczynania po czym również wbił wzrok w szybę i wyszeptał "Przykro mi". Wzruszyłam tylko ramionami i udałam obojętną podczas gdy naprawdę jego ciche "Przykro mi" znaczyło dla mnie wszystko. Pozwoliliśmy sobie na chwilę milczącej melancholii, ale to Caleb był tym który odciągnął mnie od okna i zaprowadził do przyjaciół. Margaret przyglądała nam się podejrzliwie, ale gdy tylko zauważyła, że zmierzamy w ich stronę wyraz konsternacji na jej twarzy zamienił się w szeroki uśmiech. Pomachała nam energicznie ręką i szturchnęła w ramię Alice, która zdawała się być średnio zadowolona z faktu, że musi odlepić ślepia od starszego brata Jane. Gdy tylko dotarliśmy do stołu wciągnęła nas w rozmowę.

- Właśnie mówiliśmy o toaście. Przemowa twojej babci była super, tylko twój dziadek wyglądał jakoś tak ... kwaśno. - Zachichotałam ponuro. "Oj, nawet nie wiesz". Wątpiłam czy podczas mojej nieobecności rzeczywiście rozmawiali o mojej babci i jej przemowie, ale uznałam, że najlepszym wyjściem będzie nie drążyć tematu. Nie będę na siłę naruszała ich prywatności.

- Tak, możliwe. - Inicjatywę przejęła Jane, która w mgnieniu oka zauważając moją na wpół udręczoną minę, wypchnęła w moją stronę swoich braci. Najstarszy z nich, obiekt westchnień rudowłosej, miał urodę anioła. Lekko kręcone blond włosy i ciemnozłote oczy, szeroki, szczery uśmiech, biała koszula, dzięki której wyglądał jakby składał wizytę na ziemi i lada chwila miał wrócić między obłoki. Bez problemu mogłam zrozumieć dlaczego podobał się Alice, ale dla mnie wydawał się nawet zbyt idealny, nierealny.

- Caroline, chciałabym żebyś poznała moich braci. Matt... - Brat przerwał jej w pół zdania.

- Pozwól, że sam się przedstawię - powiedział, po czym wyciągnął w moją stronę rękę na powitanie. Uścisnęłam ją.

- Caroline - przedstawiłam się, siląc na w miarę nieprzerażający uśmiech.

- Matt - powiedział aksamitnym głosem i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Skinął głową na mojego towarzysza. - Witaj Caleb. - Brunet również skinął na niego głową.

- Cześć Matthias. - Matt przez chwilę lustrował go wzrokiem, po czym zwrócił się do młodszych braci.

- Chłopaki, przywitajcie się z Caro. - Słysząc to zdrobnienie wzdrygnęłam się mimowolnie. "Ro, nie Caro." powiedziałam do siebie "Ro." Moja reakcja nie uszła jego uwadze. Zmarszczył brwi i zapytał, - Nie lubisz jak się zdrabnia twoje imię?

- Nie, to znaczy, nie o to chodzi. Po prostu... - Z całych sił starałam się nie spoglądać na Caleba. -ludzie... zwykle robią to inaczej. - Matt pokiwał głową, po czym znów zwrócił się do braci. Bliźniaki dość niechętnie wystąpiły z zza jego sylwetki. Jeden z nich, ten bardziej po lewej, wziął na barki obowiązek przywitania się i z hardą miną wyszedł mi naprzód.

- Ja jestem Toby, a to jest Gary. - Drugi brat pokiwał głową na potwierdzenie słów pierwszego.

- Bardzo miło mi was poznać - powiedziałam i rzeczywiście tak było. Przy dzieciach zawsze się odprężałam i byłam bardziej przyjazna. Zawsze marzyłam o posiadaniu dużej rodziny i w szczególności, młodszego rodzeństwa. - Ja jestem Caroline, ale możecie mówić mi Ro, jeśli chcecie. Uśmiechnęłam się lekko gdy tylko spostrzegłam jak napięcie powoli znika z ich twarzy. Miałam zamiar zostać z nimi jeszcze chwilę, ale usłyszałam dyskretne nawoływanie babci. Przeprosiłam wszystkich i ruszyłam w jej stronę.

- Przepraszam, że odciągam cię od przyjaciół, ale już czas - powiedziała. Przez chwilę pomyślałam, że ma na myśli mojego ojca i zaczęłam rozglądać się dookoła, ale nie dostrzegłszy go nigdzie w pobliżu spojrzałam na babcię nierozumiejącym wzrokiem.

- Na co jest "już czas" - zapytałam.

- Czas przywitać lordów.


Magical me.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz