Rozdział 13 Part 1

452 42 3
                                    

Zastanawiało mnie gdzie przez cały czas podziewała się Ingrid, ale postanowiłam poczekać z przesłuchaniem do momentu w którym Caleb opuści nasz pokój.

No właśnie.

Siedzą tam robiąc bóg wie co podczas gdy ja sprzątam salon, co z niewiadomych powodów sprawiało, że z miejsca robiłam się smutniejsza. Mogłabym w spokoju pogrążyć się w ciszy i spokoju, podczas monotonnego wybierania kawałków czekolady z powierzchni kanapy, gdyby nie fakt, że nagle rozdzwonił się mój telefon.

- Halo?

- Caroline, kochanie, to ja - usłyszałam głos babci.

- Aha, okej. Coś się stało?

- Nie, tylko twój ojciec poprosił mnie bym ci przekazała, że chciałby się zobaczyć z tobą już jutro. - Wytrzeszczyłam oczy, nawet zdając sobie sprawę z faktu, że moja babcia tego nie zobaczy.

- Tak szybko? - zdziwiłam się.

- Jeżeli masz czas oczywiście.

- Nie, poniedziałek mi pasuje. Wyślę ci za chwilę adres miejsca w którym chciałam się z nim zobaczyć, okej?

- Dobrze - zgodziła się. - Przekażę, ale niech mi to będzie ostatni raz. Nie jestem gołębiem pocztowym na miłość boską. - Zaśmiałam się z jej reakcji.

-Pa babciu.

-Cześć kochanie. - rozłączyłam się i zadałam sobie po raz kolejny niezmiernie ważne pytanie o podłożu filozoficznym - Co ja na siebie włożę, na gacie Merlina?!

Gdy wreszcie Caleb opuścił nasz pokój żegnając się ze swoją dziewczyną bardzo długim pocałunkiem (aż odwróciłam wzrok) i zostawił ją z szerokim uśmiechem w moim towarzystwie, jakoś nagle opuściła mnie ochota spowiadania jej się z całego spotkania w "rezydencji". 

- Gdzie byłaś? - zapytałam. - Caleb czekał na ciebie dobrych parę godzin. - Wzruszyła ramionami poprawiając narzutę na łóżku.

- Miałam coś do załatwienia. - Odwróciła wzrok, z czego wywnioskowałam, że więcej już z niej nie wyciągnę.

Walnęłam się z powrotem na moje łóżko i spakowawszy się do szkoły, wyciągnęłam podręcznik od eliksirów. Próbując go czytać, tak naprawdę biłam się z myślami. 

Czuję coś do Caleba, nawet jeżeli tego nie chcę - pomyślałam. -Sposób w jaki reaguję na jego obecność mówi już sam za siebie. Oczywiście nie ma to znaczenia, ponieważ nigdy nie zniżyłabym się do tego poziomu i nie odbiłabym komuś chłopaka, ale mimo wszystko chciałabym być szczera chociaż ze sobą, tak? Westchnęłam. To teraz nieważne, jutro spotykam się z moim ojcem i chyba powinnam przejmować się tym odrobinę bardziej.

Ingrid musiała dostrzec bitwę, którą prowadziłam sama ze sobą, ponieważ po chwili przyglądania mi się w skupieniu, szeptem zapytała się, czy wszystko ze mną w porządku. Kiwnęłam twierdząco głową. Rzuciłam okiem na zaproszenie, które leżało na jej szafce nocnej po czym wskazałam na nie ręką.

- Jednak tam będę. - Spojrzała we wskazywaną przez mnie stronę. Zdziwiła się, ale też ucieszyła.

- Naprawdę? To świetnie! Czekaj, to znaczy...

- To znaczy, że niedługo mój debiut - dokończyłam. - W tę niedzielę. Czuj się zaproszona. - Wytrzeszczyła oczy.

- Na serio? Byłoby super, ale w tą niedzielę nie mogę. Mam coś do załatwienia, przykro mi. - Wzruszyłam ramionami.

- Wciąż pozostaje  nam ten wielki bal, prawda?

- Prawda - odpowiedziała. W ciszy wróciłyśmy do swoich zajęć. Przeczytałam potrzebne notatki po czym ruszyłam do szafy w poszukiwaniu czegoś co mogłabym założyć na spotkanie z tatą. W sumie niepotrzebnie, bo ze sobą miałam tylko jedną sukienkę, ale pomyślałam, że może wymyślę coś innego, przez co mam na myśli coś nie-sukienkowego. Poza wyciągniętą szarą koszulą do której nie zabrałam pasujących spodni, zdecydowałam się jednak założyć tą przeklętą sukienkę. Przeklętą, bo by w końcu ją kupić (na wesele ciotki) przeszłam z dwadzieścia sklepów i parę stanów depresji. Ja po prostu zakupów nienawidzę. Z westchnieniem wyciągnęłam ją z szafy i zawiesiłam na wieszaku na drzwiach, by do jutra się rozprostowała.

- Hej, Ingrid.

- Tak? - Podniosła głowę z nad książki.

- Potrzebuję pozwolenia dyrektorki jeżeli chcę wyjść jutro na wieczór?

- Nie, tylko musisz to zgłosić w sekretariacie. - Obrzuciła wzrokiem niczemu winną sukienkę - Masz randkę?

Parsknęłam śmiechem.

- Nie, widzę się jutro z tatą - powiedziałam ciut niepewnie.

- To fajnie. - Westchnęłam i ostatni raz przed pójściem pod prysznic popatrzyłam na sukienkę.

- Tak, chyba tak. Co ja tam wiem.

*

- Ty sobie ze mnie żartujesz w tym momencie, prawda? - Wściekła Margaret wpatrywała się w moją twarz szukając oznak, że ją wkręcam. Stałyśmy w długaśnej kolejce po lunch, a ja postanowiłam wykorzystać zgiełk panujący w kantynie i zapytać ją dyskretnie czy przyszłaby na mój debiut razem z załogą naszego stolika. Jedną rzecz jednak trzeba było wziąć pod uwagę - z Margaret słowo "dyskretnie" po prostu nie istnieje.

- Mówię całkiem serio. To przyjdziesz?

- Pewnie, że przyjdę, ale jak to jest w ogóle możliwe? Ty jesteś no, taka zwykła! - Przewróciłam oczami.

- Tak, dzięki za przypomnienie. - Skopiowała mój gest i złapała się pod boki.

- Oj, no wiesz o co mi chodziło! Jesteś super, tylko zupełnie się tego nie spodziewałam. Spadkobierczyni Selgardów, t y c h Selgardów? No ożesz w dupę!

- Mogłabyś tak ciszej? - syknęłam. - Chcę to utrzymać w tajemnicy tak długo jak mogę.

- Okej, okej! - Uniosła dłonie w geście kapitulacji. - W każdym razie ja i Jane będziemy na pewno. - Zmarszczyłam brwi.

- Skąd wiesz, że Jane będzie mogła przyjść? - zapytałam. Zrobiła krótką przerwę, na nałożenie sobie sałatki po czym obdarzyła mnie współczującym spojrzeniem.

- Nigdy mnie nie słuchasz, co nie? Jane też jest z arystokracji i na bank będzie tam ze swoją rodziną. - Wytrzeszczyłam oczy.

- Mówisz serio?

- Zupełnie serio. Ale hej! Głowa do góry, Jane i jej bracia są spoko - powiedziała. - Szczególnie najstarszy. Takie ciacho! - Dziewczyna zaczęła udawać, że wachluje się z gorąca. Zachichotałam.

- To ten w którym podkochuje się Alice? - potaknęła.

- Musiałabyś zobaczyć jak reaguje gdy tylko go widzi! Jej twarz przybiera kolor włosów! A tak w ogóle będzie ci ogromnie wdzięczna za możliwość zobaczenia się z nim. - Uśmiechnęłam się.

- Zawsze do usług.

Do stolika w przeciągu dziesięciu minut dołączyła się już reszta grupy. Gdy zadałam im to samo pytanie co Margaret, Elliot i Alice zastygli z szokiem na twarzy, Jane uśmiechała się delikatnie, a Andy...kontynuował czytanie. Blondynka siedząca koło niego nieśmiało szturchnęła go dłonią.

- Z chęcią przyjdziemy - powiedziała. - Jestem przekonana, że moi rodzice będą tobą oczarowani.

Alice, w dalszym ciągu zszokowana, majtała ręką kuzyna, dając mu wyraźny znak, że ma mówić za nią. Ten na jej zachowanie parsknął donośnym melodyjnym śmiechem.

- My też przyjdziemy. Wybacz mi, ale kuzynka niedomogła sparaliżowana myślą zobaczenia pożądanego numer jeden. - Dziewczyna trzepnęła go po głowie.

- Ha-ha, bardzo śmieszne.

Patrząc na tą gromadkę doznałam pewnego rodzaju ulgi. Cieszyłam się, że wszyscy tak pozytywnie podeszli do sprawy i mam rzeczywiście paru przyjaciół w przedziwnym miejscu, jakim jest Akademia. Margaret przesłała mi pokrzepiający uśmiech który z resztą odwzajemniłam.

Teraz przyszła ta trudniejsza część - pogadać z mamą.


Zostaję dziś w domu, więc stwierdziłam, że mogę być produktywna i opublikować rozdział trochę wcześniej niż wieczorem.



Magical me.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz