Rozdział 16 Part 2

258 26 15
                                    

Babcia nie odprowadziła mnie do muru, ale za to jeden, z jej pojawiających się znikąd strażników, tak. Idąc pod górę spoglądałam wciąż na polanę, na której stała elegancka czarna limuzyna, by upewnić się czy to co widzę nie jest aby zwykłym majakiem. Próbowałam nawet tarcia oczu, ale żaden z moich zabiegów nie działał gdyż wciąż bił mnie w oczy blask odbijany przez idealnie wypolerowaną powierzchnię lakieru. Zwalniałam natomiast marsz, co dawały mi we znaki nieustające, ciche westchnięcia znudzonego ochroniarza. Szczególnie, że to on targał moją nieszczególnie lekką walizkę. To znaczy utrzymywał ją w powietrzu, ale widocznie musiało go to bardzo męczyć. Niechętnie przyspieszyłam okrywając się szczelniej połami kurtki i patrząc pod nogi by nie poślizgnąć się na dywanie z mokrych, opadłych z drzew liści. Jesień już silnie dawała o sobie znać. Mimo świecącego słońca, w gąszczu drzew nie panowała najlepsza widoczność, a ciszę panującą wokół przerywał tylko rytmiczny odgłos naszych stóp uderzających o podłoże, okazjonalne krakanie wron i moje głośne sapanie. Mam beznadziejną kondycję. Nawet mimo regularnych lekcji wuefu, które polegają bardziej na siedzeniu na materacach i powtarzaniu notatek z eliksirowarzenia. Dlatego nie ma się co dziwić, że przy wchodzeniu na wyższą górkę dostaję zadyszki. Po pięciu minutach mozolenia się po stromym zboczu doszliśmy do bramy. Mój strażnik sprawiał wrażenie jakby wybierał się tam ze mną, ale powstrzymałam go gestem dłoni.

- Ale panienko, ja mam rozkazy - powiedział, zaniepokojony. Pokręciłam głową.

- Spokojnie, za bramą jestem bezpieczna. Proszę wracać do babci i nie zawracać sobie mną głowy. - Wyciągnęłam rękę po walizkę. Obrzucił mnie jeszcze jednym czujnym spojrzeniem, z wahaniem oddał bagaż i powoli udał się z powrotem do samochodu. Chwyciłam mocniej zimną rączkę i przeprawiłam się przez bramę. Owiało mnie znajome uczucie elektryczności przechodzącej przez moje ciało, stawiającej całe owłosienie dęba i przyśpieszając lekko bicie serca. Niemal się uśmiechnęłam. Otrząsając się, ruszyłam dalej znajomą trasą, a przy schodach również czekał mnie podejrzanie znajomy widok.

Stał tam Caleb. Opierał się o barierkę, wyglądając jakby czekał tam od dawna, a słońce malowało złote refleksy na jego włosach, kontrastujące z jego bladością i chłodnym błękitem oczu. Smukłą rękę miał oplecioną na pasku skórzanej szkolnej torby wiszącej mu na ramieniu. Niektórzy mogli powiedzieć, że torby nadają się tylko dla dziewczyn, ale "dziewczęcy" to z pewnością ostatni przymiotnik jaki cisnął mi się na usta, gdy patrzyłam na Caleba. Z trudem powstrzymałam westchnienie. Nagle moją uwagę pochłonęło co innego. Delikatna ozdoba zdobiąca jego palec - sygnet rodowy, zrobiony ze srebra z misternym "A" osadzonym na owalu czarnego onyksu. Jego powierzchnia niemalże pochłaniała wszelki blask, ale nawet stąd byłam w stanie dostrzec gładkość, starannie obrobionego klejnotu.

Powoli ruszyłam się z miejsca, a szelest wydany przez moje kroki zwrócił uwagę chłopaka, który skierował wciąż zamyślone spojrzenie w moją stronę. Jego twarz rozjaśniła się, a zaduma zniknęła z oczu w momencie gdy napotkały one moje.

- Hej! - zawołał entuzjastycznie, podnosząc się do pionu. Jego głowa automatycznie uniosła się do góy, a postawa nabrała szlachetnego wyrazu. Aż dziwne, że nie zauważyłam żadnego z tych przymiotów, zanim dowiedziałam się o jego pochodzeniu. Nieśmiało zbliżyłam się, a on zamknął mnie w uścisku. Sparaliżowałam. "Przyjaciele przytulają się na przywitanie. To zupełnie normalne. Nawet nie próbuj wariować." kołotało mi się po głowie.

- Dawnośmy się nie widzieli, co? - rzuciłam sarkastycznie, czując jak struga wydychanego przeze mnie powietrza muska powierzchnię jego twarzy. Ciekawe, czy dalej czuć ode mnie kawą?

- Cii - szepnął mi do ucha, a moje ramiona, rozciągnięte na jego talii przeszedł dreszcz. - Rujnujesz nasz moment. - Zaśmiałam się nerwowo. Po chwili wypuścił mnie, uwalniając ze słodkiej tortury.

Magical me.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz