Epilog

160 18 0
                                    

Westchnąłem ciężko, podnosząc wzrok znad stosu pergaminów, które zakrywały dosłownie całe moje biurko. Zresztą nie tylko biurko, ponieważ piętrzyły się w całym gabinecie. Niestety nieobecność w wymiarze miała to do siebie, że zawsze wiązała się w późniejszym czasie z masą obowiązków, pomimo, że mieliśmy swoich zastępców.
Spojrzałem w trójkątne okno, za którym rozpościerało się krwawe niebo oraz Stolica Snów. Tęskniłem za tym miejscem, domem, mieszkańcami naszego świata. Nawet za tym pomieszczeniem, które zawsze gwarantowało mi niekiedy zajęcie na dobre parę dni!
Minęły... Ziemskie trzy miesiące, u nas dosłownie trzeci tydzień. Po Dan Demonium nie było ani śladu, co z jednej strony stanowiło zaletę, zaś z drugiej ogromną wadę. Mimo, że przez tamte wydarzenia przestałem się tak bardzo go obawiać, to jednak pewien niesmak pozostał, lęk również. W końcu nieważne jak bardzo bym się starał, niektórych traum nawet u istot wyższych nie dało się wyleczyć od tak, jak za pstryknięciem palca. Setki tysięcy lat zajęło, nim w ogóle odważyłem się przełamać w tym aspekcie, więc w zasadzie... Był to żmudny proces.
Niemniej w rzeczy samej zapanował pewnego rodzaju spokój. Gdy pierwsza niepewność minęła, kamień spadł nam z serc, prawie wszystko wróciło do swojego pierwotnego ładu. Prawie, bo po pierwsze - ciężko było mówić o porządku w przypadku dwóch demonów mar, po drugie - wciąż utrzymywałem wybitnie dobry kontakt z Dipperem Gleefulem oraz Dipperem Pinesem. Staliśmy się przyjaciółmi i nawet jeśli Bill miał wciąż wiele mniej optymistyczne nastawienie do tych dwóch, tak ja zamierzałem pomagać im na miarę własnych możliwości na każdym kroku. Chociaż koniec końców zamieszkali razem w świecie Dippera Pinesa, tak przecież ten pierwszy nigdy nie wyrzekłby się własnej rodziny, zatem niekiedy mnie przyzywał, by mógł ich odwiedzić.
Zadrżałem niespokojnie wyrwany z krainy własnych myśli. Ciemny kształt przemknął za szybą w mgnieniu oka. Gapiłem się tak jeszcze dobry moment, aż w końcu zignorowałem to, wbijając wzrok w rozłożony na biurku pergamin. Czy chciałem czy nie, musiałem zająć się z powrotem pracą.
Jednak ledwie pochyliłem się, by sięgnąć po pióro, a usłyszałem odgłos stukania w szkło. Ponownie poderwałem głowę, zerkając na okno. Tam za nim zaś na parapecie majaczyła czarna sylwetka kruka, która odgórnie wzbudziła we mnie niepokój. Zimny pot zalał czoło, czucie również umknęło z kończyn. Lecz pukanie tylko się nasilało, dlatego w końcu ociężale podniosłem się z miejsca. Każdy krok zdawał się kosztować wiele, trwać nieskończoność, choć było to zaledwie parę metrów odległości. Nie więcej, nie mniej... Parę strasznych metrów.
Niepewnie je otwarłem, a mój delikatnie przerażony wzrok utkwił w ptasiej posturze.
Nic się nie wydarzyło. Ślepia kruka utkwiły w mojej posturze. Trwało to może sekundy, a może i godziny, aż w końcu zauważyłem pewien szczegół. Od razu wyciągnąłem dłoń po skrawek papieru, na którym ptak stał. Odskoczył natychmiast w bok, a chwilę później odleciał w sobie tylko znanym kierunku.
Otrzymałem list. Zapakowany, zapieczętowany. Obracałem go między palcami, szukając w nim czegoś podejrzanego. Moje przeczucie szalało, ale wciąż nie miało ku temu dosadnych podstaw. Nie był pułapką, zwykła wiadomość, zwykła koperta, na której nie ciążyły żadne czary, nawet takie zabezpieczające przekaz.
Ostatecznie wyciągnąłem list i zacząłem czytać. Z każdym zdaniem, lęk mijał, aż zniknął całkowicie wraz z pojawieniem się na mojej twarzy wyważonego uśmiechu świadczącego o skromnym poczuciu radości.
— Coś się stało? — panującą, nieskazitelną ciszę przerwało nagłe pojawienie się mojego brata.
Wtedy uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, tym razem już w jego stronę. Bez słowa wyciągnąłem dłoń. Papiery, które trzymał dotychczas w dłoniach zawisnęły w powietrzu. Tempem błyskawicy znalazł się tuż obok, by samemu wkrótce zatopić się w lekturze tej krótkiej, acz jakże treściwej wiadomości.
Przekorny, ale zupełnie szczery śmiech przeszył powietrze.
— Ktoś w końcu poszedł po rozum do głowy — skwitował z nikłym grymasem, odkładając kartkę. Skrzyżował dłonie na piersi oraz uśmiechnął się zadziornie. — To co, Willy? Może z tej okazji zorganizujemy mu najlepszą imprezę wszechświata i wręczymy jakiś medal albo order? — podsunął w żartach, przez co dźgnąłem go łokciem w bok. Upominająco. — Już, już! Nie musisz być taki sztywny, Błękitku — wywrócił oczami, a po paru sekundach dopadł do mnie tak, że niemal spadłem z krzesła.
Ale nie zwracałem mu już uwagi, pozwalając samemu sobie wtulić się w jego ciało. W końcu z mojej duszy spadł do reszty ciężar ostatnich wieków.
List od Dan Demonium był pokrzepiający. Już nie tyle co przepraszał za własne przewinienia, a obiecywał dać mi spokój, odpuścić, zająć się własnym życiem. Trzymałem go za słowo, licząc, że naprawdę nie zerwie tej pisemnej przysięgi...

ReversesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz