9. Kruki

2.8K 250 59
                                    

To był... szok w pierwszej chwili.
W drugiej nie wiedziałem, co zrobić, bo zesztywniałem.
Zaś w trzeciej dostałem olśnienia, że mam coś takiego, jak ręce, więc co mądry Dipper Pines zrobił? Odepchnął Gleefula, strzelił go po drodze w ryj i uciekł z piskiem, dorównującym sześciolatce.
Tak, tak moi drodzy! Nikt nie będzie naruszał mojego ego dumnego hetero! NIKT!
Po tym traumatycznym wydarzeniu, które na bank odbije się na mojej psychice i to zdecydowanie bardziej niż ataki nożownika Ciphera, gdzie wleciałem? Pod auto.
Marny grat stojący na podwórzu, który o dziwo działa i który kiedyś służył jako samochód dostawczy, przywożący wszelkie rzeczy służące obecnie, jako elementy wystaw w Tajemniczej Chacie. Jakimś sposobem się tam ukryłem. Walić to, że leżę na ziemi. Ja potrzebowałem kryjówki! A moja drobna postura pozwoliła mi się tam dostać.
Oczywiście to nie tak, że skoczyłem z wrażenia z dachu- nie jestem samobójcą- tak, jak Bill. Musiałem przelecieć przez poddasze, zlecieć po schodach, przez salon i wybiec na dwór. Po drodze swoim piskiem wywabiłem demony, z czego jedynie Will chciał mnie zatrzymać, ale niestety... Wszystko, co staje na mojej drodze, podczas ucieczki, zostaje staranowane, co się tyczyło również i błękitno-włosego. Biedak.
To i tak wszystko wina Gleefula!
- Wyłaź stamtąd!
- Pierdol się!
- Będziesz tam tak tkwił w nieskończoność?
- Tak!
- Nie możesz!
- A właśnie, że mogę!
Nastała chwila ciszy. Gleeful odpuścił? I bardzo dobrze.
Odetchnąłem na krótką chwilę. Poczułem silne szarpnięcie za prawą nogę. Przez to zrobiłem piękny ślizg po błotnej kałuży, brudząc sobie plecy oraz koszulkę. Po chwili lewitowałem przed tym idiotą... Gdyby mój wzrok mógł zabijać, to najpewniej by się zamienił w popiół.
Dotknąłem stopami ziemi. Wkurzony miałem zamiar go wyminąć, jednak chwycił mnie dosyć mocno za ramię, co skutecznie mnie zatrzymało.
- Co? Masz zamiar teraz mnie "unikać"?- spytał chłodno.
- A jak myślisz?
- Zachowujesz się, jak dziecko, a nie jak dorosły facet. Aż nie wierzę, że jesteś moją kopią!
- Powiedziałbym dokładnie to samo o tobie!- prychnąłem.- Co ci strzeliło do głowy?! Wkurzasz się o nie wiadomo co, a potem od tak sobie mnie całujesz. Czemu?- mój głos ostatecznie przybrał łagodniejszą formę.
- Serio, tak trudno się domyślić? Tępy jesteś i tyle!- fuknął i odszedł szybkim krokiem w stronę Chaty.
W tym momencie cała złość ze mnie wyparowała. Zdębiały patrzyłem przed siebie. To JA powinienem się fochnąć, a nie on! Świat staje na głowie...
- Szczerze?- do moich uszu doleciał głos Ciphera. Skąd on się tutaj wziął?- Spieprzyłeś.- poklepał mnie po ramieniu i odszedł, gwiżdżąc jakąś melodię.

***

Raz to przyznam, choć z trudem, ale Cipher miał rację- spieprzyłem.
Minął tydzień, a ja powoli zaczynałem czuć się winny. Gleeful się do mnie nie odzywał, ignorował mnie, traktował, jakbym był powietrzem... co mnie zaczynało powoli dobijać. Nawet w pracy mimowolnie moje myśli leciały ku tamtemu zdarzeniu. Często się zamyślałem, a moje rozkojarzenie sięgnęło szczytu. Wendy stwierdziła nawet, że się przepracowuję.
I wiesz co? Nawet już na nią nie zwracałem zbyt dużej uwagi, jakby moje zakochanie zniknęło. No dobra... Nie zniknęło zupełnie, ale po prostu Gleeful ciągle zajmował moje myśli.
A Bill? Bill dalej mnie straszył. Czasem zarzucał tymi swoimi tekścikami gościa, który jest tak wyluzowany, że po prostu ma wywalone na większość rzeczy, które się dzieją wokół niego. I mało tego, to zdradzę Ci coś- momentami mu tego zazdrościłem. Prowadzi bardzo fajne życie- nie przejmuje się, nie stresuje chyba, że chodzi o Willa, to to już inna bajka. A tak? Nic go nie rusza.
Poczyniłem mały krok i jakoś zacząłem tolerować ten ich związek. Nie przeszkadzali mi już tak bardzo, jak na początku.
Ba! Willa uznawałem za bardzo dobrego kolegę. W końcu jako jedyny w tym domu normalnie ze mną rozmawiał, nawet i służył radami. Był bardzo pomocny i uczynny, więc świetnie się dogadywaliśmy. Nie był już tak płaczliwy, jak na początku oraz często się uśmiechał. Dosyć dobrze go rozumiałem, a w szczególności w kwestii bliźniaczej więzi.
Kiedyś z Mabel też byliśmy bardzo zżyci. Wszędzie byliśmy razem, wszystko robiliśmy razem, każdy dzień spędzaliśmy wspólnie. Dopiero z czasem to powoli zaczęło się zmieniać. Do przewidzenia, bo w końcu każdy ma swoje życie, więc każdy ma na nie inny koncept.
- Kiedy się pogodzicie?- z zamyślenia wyrwało mnie pytanie Willa, który rzucał kauczukiem o ścianę w moim pokoju.
Mój wzrok oderwał się od sufitu i powędrował na demona siedzącego po turecku na podłodze. Dźwignąłem się do siadu ze swojego łóżka.
- Nie wiem.- odparłem krótko.- On nie chce ze mną gadać, więc nie będę się narzucał...
- Ale wy jesteście uparci.- westchnął.
- A to źle, że każdy trzyma się swoich racji?
- Jak widać. Niepotrzebnie się kłócicie. W sumie, na moje oko, to zbyt gwałtownie zareagowałeś.
- Może...- westchnąłem i znowu walnąłem się na łóżko.
- Powinieneś coś z tym zrobić.
- Próbowałem.
- Zbyt szybko się poddajesz.
- Ja się nie poddaję, tylko mam swoją godność. Nie chce ze mną rozmawiać, to się nie będę narzucał.
Mimo tych słów i tak spróbowałem, choć wątpiłem by to wyszło.
Wiedziałem tylko, że Gleeful poszedł do lasu. Znowu. Powoli ten las zaczynał mnie wkurzać, bo już drugi raz błądziłem po nim w poszukiwaniu tej jednej, konkretnej osoby, która na dobrą sprawę mogła być wszędzie. Z westchnięciem przystanąłem pod sosnowym drzewem. Słońce wyjątkowo słabo grzało, jak na tą porę roku. Opadłem na trawę i chwyciłem patyk, który leżał obok mojej nogi. Las zaczynał mnie wkurzać, więc postanowiłem minimalnie się na nim wyżyć. Zacząłem grzebać tym patykiem w odsłoniętym kawałku ziemi, wysypanym piaskiem. Co rysowałem? Zygzaki. Chwilę potem westchnąłem i spojrzałem w górę na sąsiednie czubki drzew.
Wytrzeszczyłem oczy. Coś mi tu nie pasowało... Mianowicie... co Gleeful robił, siedząc na samym czubku sosny?! Nie powiem, ale dziwnie to wyglądało.
Gdy już stanąłem pod tym drzewem miałem ochotę kopnąć je w pień, ale to by się pewnie źle skończyło. Tradycyjnym sposobem zawołałem go. Miałem wrażenie, że Gleeful mnie zignoruje. Zrozpaczony zobaczyłem tylko, jak zniknął. Załamany spuściłem wzrok.
Teraz to mnie na pewno nie wysłucha... A szkoda, bo serio chciałem mieć to już z głowy.
Praktycznie podskoczyłem, czując, że ktoś mnie mocno przytula od tyłu.
- Gleeful? Co ty wyprawiasz znowu?
- A jak myślisz? Ze względu na swą dobroduszność wybaczam ci.
- Eh, no dzięki.- na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Łatwo poszło. Myślałem, że będę musiał nawijać przez godzinę o tym, jak mi głupio, a tu proszę...
- Co ty tak w ogóle robiłeś na tej sośnie?- spytałem po chwili, jakimś sposobem wyplątując się z jego uścisku.
- Uznałem ją za bardzo dobry punkt obserwacji. Potem trochę się zamyśliłem. A co? Chcesz zobaczyć, jak to jest siedzieć na czubku drzewa?
Nim zdążyłem w ogóle odpowiedzieć, Gleeful złapał mnie za rękę i pociągnął w swoją stronę.
Potem zakręciło mi się w głowie i wylądowałem wraz z nim na dosyć grubej gałęzi klonu, z której mieliśmy całkiem dobry widok na las. Faktycznie ciekawie to wyglądało i wręcz idealnie nadawało się na miejsce rozmyślań. Ostrożnie oparłem się bokiem o pień drzewa. Mój sobowtór poszedł w moje ślady... Powiedzmy. Z różnicą taką, że on oparł się o moje ramię, co troszeczkę mi przeszkadzało. Powstrzymałem się jednak od dalszych kłótni. Wystarczyło, że jeden spór został zażegnany, a nie miałem raczej sił na kolejny. Trwaliśmy tak w ciszy. Co jakiś czas zerkałem na niego kątem oka. Byłem trochę spięty- to fakt. Mimowolnie moje myśli poszybowały w kierunku tamtego wydarzenia sprzed tygodnia.
- Zależy mu...- przypadkiem powiedziałem cicho jedną ze swoich myśli.
- Komu?- Gleeful podniósł wzrok na mnie.
- A... takiemu jednemu ktosiowi...- zacząłem, nerwowi się śmiejąc.
W sumie nie chciałem powiedzieć, że mam na myśli jego, bo kto wie, czy by się nie obraził.
- Tylko mi nie mów, że temu chuderlawemu szatynowi, który był u ciebie w tym tygodniu kilka razy?
- Co?! Nie! Skąd! Robbie ma dziewczynę przecież.- jasne. Ja i Robbie? No chyba nie. Jak on mógł w ogóle tak pomyśleć?- Chodzi mi o ciebie.- prychnąłem.- No chyba, że w twoim mniemaniu to nic nie znaczyło...
- Odetchnąłbyś.
- Co?
- Przecież by ci było lżej, gdybym powiedział, że nie.
- Może... troszeczkę.- westchnąłem, spuszczając wzrok na swoje kolana.- Wiesz no ja... kocham Wendy.
- Marnujesz na nią czas, tak jak ja kiedyś na Pacificę. Czego nie zrobiłem to mnie olewała, aż w końcu dałem sobie spokój.
- Tyle, że u mnie to się chyba nie zmieni.- mruknąłem cicho.
Gleeful podniósł się z mojego ramienia.
- Zobaczymy.- powiedział dosyć chłodno.
- Co zamierzasz?- zdziwiony spojrzałem na niego.
- Zamierzam sprawić, że zapomnisz o niej.
- Wielu próbowało mnie do tego przekonać, że powinienem szukać kogoś innego. Nawet Will mi to powiedział. Nikomu nie udało się mnie zmienić pod tym względem, począwszy od mojej siostry, a skończywszy na demonie.- ostatecznie spojrzałem na niego.- A tym bardziej na pewno nagle nie przejdę na chłopców, tak dla twojej wiadomości. Już mi wystarczy tych zajebistych, życiowych tytułów typu: kujon, dziwak, głąb... Jeszcze by mi brakowało wśród tych wyzwisk "pedała". Nie dzięki.
Gleeful przez moment milczał. Znowu miał na twarzy jedno, wielkie nic. Ani jednej emocji. Jak on tak mógł?
- Gdybyśmy byli w moim wymiarze to byś zobaczył, jak bardzo nasze światy się różnią. Nikt cię nie ocenia po orientacji, bo i tak wszyscy są bi. Albo raczej większość. Wyjątki się zdarzają z tego, co słyszałem, no ale tak jest wszędzie.
- No, ale widzisz tutaj jest mój świat i jego szare realia, więc nie mamy o czym gadać.
- I tak będziesz mój.
- Wątpię. To raczej dziwne, aby dwójka trochę podobnych ludzi miała się ze sobą zejść.
- Ale wy tutaj wszystko komplikujecie.- westchnął.- Zupełnie niepotrzebnie. Sami sobie problemy robicie z niczego.
- Pff... I kto to mówi?
Na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech, który mówił mi tylko tyle, że on coś knuje niedobrego.
Przyciągnął mnie w swoją stronę i pocałował krótko w usta, przez co oczywiście moja twarz zaczynała przypominać kolorem cegłę. Kiedy już miałem zareagować zniknął. Odetchnąłem i spojrzałem w dół.
- Idioto! Zabierz mnie z tego drzewa!- krzyknąłem w przestrzeń.
Nie, nie umiałem się wspinać za bardzo po drzewach, ani tym bardziej z nich schodzić. No to mnie wkopał... Cudownie.

ReversesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz