Wszystko wydawało mi się dziwne. Od czasu pogrzebu Mabel coś się we mnie zmieniło. Nie, nie popadłem w depresję, w żadnym wypadku. Po prostu byłem mniej kłótliwy, starałem się opanować swoje buzujące emocje, co w miarę mi wychodziło.
Moje sny nie były najlepsze. Dorobiłem się worów pod oczami przez tamte mary senne. Na zmianę śniła mi się Mabel, moi bliscy, a nawet i czasem sam Gleeful, który nawiasem mówiąc zniknął. Niestety to nie były przyjemne, barwne przygody, a raczej krwawe sceny, których wspomnienie przyprawiało mnie o mdłości i ból głowy.
Will wydawał mi się bardziej przygnębiony. Nie miałem talentu do pocieszania, lub rozśmieszania ludzi, a tym bardziej demonów, więc jedynie Bill potrafił sprawić, żeby na twarz niebiesko- włosego na krótką chwilę zagościł słaby, ale szczery uśmiech.
Niezbyt często wychodziłem z Chaty, chyba bardziej ze strachu, niż z nudy. Dzień w dzień, gdy tylko schodziłem po schodkach na ścieżkę przed domem, czułem się obserwowany przez kogoś, co stawało się uciążliwe. Miałem wrażenie, że nawet ktoś za mną łazi, ale to było niemożliwe. Mieszkańcy miasta rzadko zapuszczali się do magicznego lasu, no może poza drwalami i mną samym, jednak moje ukochane spacery zostały przeze mnie znienawidzone. Kilka razy może spotkałem się z Wendy, tłumacząc jej swoją wcześniejszą ucieczkę z kina złym samopoczuciem. Nasza relacja jakoś nieszczególnie się zmieniła. Dalej byliśmy przyjaciółmi. Z mojej strony chyba ta nieudana miłość powoli mijała. Bardziej martwiłem się o Gleefula, ale nie powinienem. On pewnie świetnie sobie radził.
Obecnie szykowałem się do imprezy. Miałem mocną ochotę zaszaleć, zabawić się trochę wraz ze starymi znajomymi z paczki Wendy i na moment przestać się przejmować swoimi rozterkami sercowymi. Już miałem coś powiedzieć dwójce demonów, gdy wychodziłem, ale wstrzymałem się z tekstem w stylu "Nie rozwalcie mi chaty." Jakby nie było byliśmy współlokatorami już niecały miesiąc i w sumie, jako tako im ufałem pod tym względem. Przyzwyczaiłem się- tak to można ująć. Zawsze byli jakimś towarzystwem dla mnie, a tak nudziłbym się całymi dniami, popadając przy okazji w monotonię.
Wracając do tematu imprezy- miała ona być w jednym ze zwykłych klubów, których w Wodogrzmotach były trzy. Miasteczko przez te lata trochę się rozwinęło i rozbudowało, choć nie były to jakieś diametralne zmiany. Centrum i rynek było takie samo, Chata też się raczej nie zmieniła, no może poza właścicielami; zamek Northwestów dalej stał... To wciąż były te same Wodogrzmoty, co dziesięć lat w tył, a różnicą było raptem kilka dodanych szczegółów.
Wszystko szło w sumie z górki, jak to zazwyczaj bywa na takich imprezach.
Po godzinie już zgubiłem swoich znajomych, mieszając się z tłumem zupełnie przypadkowych ludzi. Alkohol zrobił swoje. Rozluźniłem się i to znacznie, choć nie rozmawiałem w tym czasie z nikim szczególnym. Ostatecznie usiadłem przy stoliku, wypijając drugi kieliszek czystej. Wiedziałem doskonale, że jutro będę tego żałował, ale póki co nie przejmowałem się tym.
- Można się przysiąść?- do moich uszu doleciał zupełnie obcy mi głos.
Podniosłem wzrok na jakiegoś wysokiego blondyna o wręcz kocich oczach.
- Pewnie. Siadaj.- zsunąłem się trochę, robiąc miejsce obcemu.
Był całkiem miłym rozmówcą. Z tego co się dowiedziałem miał na imię Nathan i był starszy ode mnie o jakieś dwa lata. Gadaliśmy w sumie o niczym konkretnym, ale było miło. Mieliśmy parę wspólnych zainteresowań. Cudem okazał się fakt, że gościu widział tyle magicznych stworzeń, ile ja. Wtedy rozgadałem się na dobre, zapominając o całym świecie.
- Jesteś tutaj sam, czy z kimś?- spytał, zmieniając temat.
- Ze znajomymi... Ale w sumie pewnie nawet nie zauważyli, że mnie nie ma wśród nich.- trochę spochmurniałem.
- No nie gadaj. Swoją drogą zastanawia mnie, czemu nigdy wcześniej cię nie spotkałem?
- To pewnie dlatego, że raczej rzadko chodzę po takich miejscach.
- Nie wyglądasz mi na nieśmiałą osobę, a wręcz przeciwnie.
- Cóż... używki robią swoje.- stwierdziłem, lekko się uśmiechając.- Tak to jestem raczej monotonnym chłopakiem, który żyje pod jednym dachem z dwoma trójkątami.- zarechotałem, nawet nie zastanawiając się nad tym, co mówię.
W jego oku pojawił się jakiś tajemniczy błysk, który prawdę mówiąc zignorowałem.
Znowu nasza rozmowa przeleciała na tor prostych tematów, a ja w przeciągu godziny pochłonąłem jeszcze więcej alkoholu. A co tam? Raz się żyje, nie?
Niestety, ale moja przygoda z alkoholem szybko zaczęła negatywnie skutkować. Rytmiczna muzyka zamieniła się w nieprzyjemny dla mnie, drażniący szum, a tłok co raz bardziej mnie irytował.
Dzięki Nathanowi szybko opuściłem tamten tłok i po chwili oddychałem świeżym powietrzem na tarasie widokowym, które przyniosło mi coś na kształt ulgi. Opadłem, a w zasadzie runąłem na najbliższą ławkę. Nie przejmując się chłopakiem zacząłem gapić się na gwiazdy, a w szczególności na Wielki Wóz, którego widok wywołał u mnie zupełnie niewyjaśniony napad śmiechu.
- Spójrz tam!- wskazałem na gwiazdozbiór- Mam taką bliznę w kształcie tego... tego czegoś... Ale nie mów nikomu, nie znoszę jej.- mruknąłem, trochę poważniejąc.- I ogółem to mam ją na czole. Jest dziwna. Zawsze była. Ludzie często mnie wyśmiewali z jej powodu i dlatego po prostu ją zakrywam. Nawet moja bliźniaczka nie miała czegoś takiego...
Zacząłem nawijać, jak najęty. Alkohol tak na mnie działał. Normalnie byłem raczej zamkniętą w sobie osobą. Nie zawsze wiedziałem, co powiedzieć i jak, by się nie zbłaźnić, a tutaj? Nie miałem z tym problemu.
Opowiadałem mu o jakiś bzdurach rodem z Dziwnogedonu. Mogłem też się wygadać, powiedzieć o tym, co mi leżało na sercu, a co nie. Nie to, co w domu, czy wśród mojej rzekomej "rodziny", której już nie miałem. Mabel nie było, rodzice już dawno uznali mnie za dziwaka, a przyjaciół nie miałem, więc co mi pozostało? Gleefula też nie było. Gdzieś tam w głębi mojego serca pojawiła się nawet i tęsknota za nim, tak samo mocna, jak za siostrą.
Blondyn wkrótce mnie uciszył, przystawiając palec wskazujący do moich warg. Spojrzałem na niego, odrywając swój wzrok od gwiazd.
- Ale ty jesteś rozgadany.- zaśmiał się cicho- Chciałbyś zaszaleć? Wiesz...- chwycił mnie za ramię- raz na jakiś czas każdy musi się pozbyć negatywnych emocji, a ty widać masz ich sporo.
- Może... W sumie i tak nie mam nic do stracenia.- odwzajemniłem uśmiech, nie bardzo wiedząc na co się zgadzam.
- No to koleżko trafiłeś pod dobry adres.- szepnął i trochę się nade mną pochylił. Czyżbym trafił na kolejnego geja, czy jak? Chłopak rozejrzał się dookoła, po czym znowu spojrzał na mnie, sięgając dłonią do kieszeni bluzy i wyciągając małe zawiniątko- Zrobimy tak: dam ci najlepszy towar, jaki mam, a ty mi dasz swój. Diller dillera rozpozna, więc...- puścił mi oczko- To raczej uczciwa wymiana. Jak będzie?
- Znowu pakujesz się w kłopoty, kochanie?- za chłopakiem nagle pojawiła się znajoma mi sylwetka.
Blondyn natychmiast ode mnie odskoczył, jak poparzony, biegiem chowając paczuszkę i spoglądając na Gleefula, który chwycił mnie dosyć mocno za ramię i postawił na nogi.
- No nie! Znowu pedał!- warknął blondyn.- Co to, moda się robi, czy jak?!
- Jakiś problem?- Gleeful przerwał chłopakowi wywód i dodatkowo mnie objął, jakby chcąc pokazać, jak bardzo ma wywalone na to, co kto myśli.- Nie? To wypad ćpunie.
Blondyn natychmiast się ulotnił, zostawiając nas zupełnie samych. Nie dziwiłem mu się. Kto, jak kto, ale brunet potrafił wywołać u kogoś strach samym swoim spojrzeniem... Sam bym spieprzył na jego miejscu.
- No to ładnie sobie balujesz, najpierw demon, teraz diller...- westchnął.
- A co? Mam się użalać nad sobą, bo mi nic nie wychodzi? Bo spieprzam wszystko po mistrzowsku? Jeszcze czego.- prychnąłem, choć nie wyrwałem się z jego objęć.
Niestety pewnych rzeczy mój mózg nie rejestrował zbyt dobrze, choć chyba powoli trzeźwiałem. Znalazłem się obok niego na ławce, na której zaledwie przed chwilą siedziałem z pozornie miłym chłopakiem.
Powoli zaczynało mnie przepełniać swego rodzaju rozgoryczenie tym wszystkim. Bez zastanowienia oparłem głowę na jego ramieniu. Fajnie, że wrócił. Tak było lepiej, zdecydowanie lepiej.
- Czasami po prostu dobrze jest na moment o czymś zapomnieć.- westchnąłem cicho.
- A potem wracasz do rzeczywistości. Cienkie masz te "sposoby", o ile tak w ogóle można je nazwać.
- Nie musisz mnie pouczać.- mruknąłem.- Zresztą... Nie moja wina, że pewne sytuacje wyglądają tak, a nie inaczej, a ty mi nie wierzysz. Czemu wy musicie traktować mnie, jak dzieciaka?
- My?
- Tak. Wy. Ty i Wendy. Ona zawsze uważała mnie za gówniarza, bez względu na mój prawdziwy wiek. Nawet teraz jestem za młody dla niej, ale w sumie zwisa mi to już. Masz rację, że marnuję na nią czas, ale tak już mam. Ty też jesteś uparty. Powinieneś zrezygnować, wrócić do siebie, do swojej siostry, która być może nie żyje już, tak jak moja. Przy okazji zabrałbyś ze sobą te demony, wszystko wróciłoby do normy...
- Cicho bądź.- przerwał mi- To co ci mówiłem o linii życia jest czystą bzdurą, a poza tym jeszcze nie chcę stąd odchodzić.
- Jak to?- podniosłem na niego wzrok.
- Serio między tobą, a tamtym Trójkątem nic nie zaszło?
- Mówiłem ci, że nie. To absurd!
- Jeśli to prawda, to dlatego nie chcę jeszcze się żegnać z tym wymiarem. A powiedzmy, że ci wierzę.
Ulżyło mi szczerze powiedziawszy, choć nie wiedziałem czemu. Aż tak zależało mi na tym?
Chwilę potem zrobiłem coś, czego normalnie, na trzeźwo bym na pewno nie zrobił, a mianowicie usiadłem mu na kolanach. Miałem wywalone na wszystko, w tym na cudzą opinię i na to, czy ktoś wlezie na ten tarasik i zacznie się gapić na nas, jak na kosmitów, czy nie.
- Gdzie byłeś?- spytałem cicho, znowu opierając głowę na jego ramieniu.
- Wyjaśnię ci nad ranem, o ile będziesz w ogóle kontaktował ze światem. A teraz wracamy!- zarządził, na co ja się trochę skrzywiłem.
- Ale czemu?- spytałem z nutą żalu w głosie.
- Bo widzę, że ci te procenciki jeszcze bardziej uderzają do głowy.
CZYTASZ
Reverses
FanfictionDipper Pines i Dipper Gleeful to dwa, naturalne przeciwieństwa. Są rzeczy, które ich dzielą, ale są też rzeczy, które ich łączą. Bill Cipher i Will Cipher to bracia, o różnych osobowościach. Żyć bez siebie nie mogą i to bardzo dosłownie. Co się sta...