O mały włos, a bym się wywrócił, lecz cudza dłoń w porę złapała za mój nadgarstek i pomogła zachować równowagę. Zdezorientowanym wzrokiem obdarowałem... swojego chłopaka.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałem od razu, bo byłem w niemałym szoku. Z tego co wiedziałem, Dipper wcześniej szykował się do kolejnego wyjścia, a przynajmniej tak wychodziło, skoro rankiem zmył się prędko ze wspólnego śniadania. Właśnie przez to tutaj przyszedłem, nie chciałem mu zawracać sobą głowy.
- Szukałem cię, kochanie.
- Dlaczego? - przekrzywiłem głowę w bok, w międzyczasie wyrwałem swoją rękę i odruchowo przycisnąłem do piersi nowy nabytek do przeczytania.
- Pomyślałem, że dobrze byłoby cię zabrać na małą wycieczkę, młodą zresztą też. Przejdziemy się, pokażę wam swoje miasto, możemy też pójść do kawiarni później - zasugerował.
Ze zdumienia rozszerzyłem oczy, lecz po chwili lekko się uśmiechnąłem, niczym dzieciak. Strasznie miłe, że wreszcie o mnie pomyślał. W ostatnim czasie bardziej się mijaliśmy, aniżeli spędzaliśmy jakkolwiek razem czas. Odnosiłem wrażenie, iż chłopak zepchnął mnie na daleki, niewiele znaczący tor, co właśnie momentami bywało przykre. Nie śmiałem mu jednak narzekać, a cierpliwie czekałem, aż wreszcie coś zrobi, zaproponuje - i proszę, doczekałem się.
- Świetny pomysł.
Nagle Gleeful przeniósł wzrok na trzymane przeze mnie tomiszcze.
- Mogę? - wyciągnął rękę, znacząco spoglądając na nie.
- Jasne - niemal szepnąłem.
Chwilę później Osa już wpatrywał się w tytuł. Ku mojemu zdziwieniu, mina chłopaka zrzedła trochę, a on zakaszlał. Obdarowałem bruneta pytającym spojrzeniem, lecz on nic nie powiedział, nadal wpatrując się w okładkę. Zagryzłem delikatnie wargę i postanowiłem zadać pierwsze lepsze pytanie.
- To książka fantastyczna, czy może historyczna?
Dipper cicho westchnął, zastanowił się chwilę, nim odpowiedział, po czym zwyczajnie mnie wyminął.
- Poniekąd historyczna, w sporej części oparta na faktach dotyczących tego wymiaru - podszedł do półki. - Nie zawracaj sobie tym głowy. Stara opowieść, nieszczególnie aktualna - machnął niedbale ręką.
- W porządku? - może przesadzałem, ale zachowanie Osy wydało mi się delikatnie podejrzane oraz dziwnie nienaturalne. Cicho westchnąłem, zaś w duchu uznałem, że lepiej darować naciskanie w tej sprawie. - Wracając do kwestii wyjścia... Chętnie się skuszę - z promiennym, odrobinę wymuszonym uśmiechem skierowałem się ku wyjściu.
***
Złoty piach deptany przez wielu przechodniów. Słaby wiatr mierzwiący i tak już poplątane loki, a obok jego szumu chichot dzieci, głosy dorosłych oraz drobny żar lejący się z praktycznie bezchmurnego. Uliczki zaskakująco sporego miasta zdawały się nie mieć końca.
W delikatnie spoconej dłoni trzymałem mocno znacznie mniejszą rączkę. W drugiej natomiast ściskałem wafel z truskawkowymi lodami służącymi obecnie ochłodzie oraz orzeźwieniu. Czarnowłosa również wcinała mrożoną, czekoladową słodycz, nieznacznie brudząc sobie bladą buźkę. Urocze - przemknęło mi przez myśl.
Obydwoje podążaliśmy za Dipperem, któremu widocznie skwar nijak przeszkadzał, skoro całkowicie swobodnie chodził w długich spodniach, a także koszuli oraz swojej pelerynie narzuconej na ramiona. Dłonie chował w kieszeniach.
Musiałem przyznać, że odwrócone Wodogrzmoty były znacznie bardziej... rozbudowane, niż miasto, w jakim dotychczas żyłem. Poza tym, odnosiłem wrażenie, iż przewijało się tutaj o wiele więcej ludzi. Uważałem, aby nie zgubić się w całkiem sporym tłumie, ale jeszcze bardziej od siebie pilnowałem Amy. Wolałem mieć ją na oku.
Wreszcie grupy przechodniów się przerzedziły, a ja widziałem coś więcej prócz najbliższego otoczenia, do którego zaliczał się kurz i spocone ciała zabieganych osób.
Rozejrzałem się, dostrzegając w pierwszej kolejności sporo kilkupiętrowych budynków, jakąś kawiarnię, pizzerię, a także bar. W pobliżu znajdywała się masa ławek oraz parę rosnących drzew między nimi. Centrum rynku stanowiła bardzo ładna, całkiem duża fontanna wykonana z białej skały. Najbardziej charakterystyczny element fontanny były figury syren oraz trytonów trzymających w dłoniach metalowe trójzęby.
Niewielkie grupki dzieci pluskały się w wodzie. Takowa sięgała im delikatnie ponad kolana i moczyła skrawki ubrań. Ciecz wypływa także z broni kamiennych stworzeń tkwiących na środku razem w grupie.
Wraz z Gleefulem zajęliśmy miejsce na marmurowym brzegu tworzącym prostokątny kształt. Czarnowłosa usiadła po mojej lewej stronie, zaś ja zdecydowałem się puścić jej dłoń. Stwarzała pozór niezwykle grzecznego oraz cichego dziecka. Wcześniej podbijała mi tym serce, lecz teraz czułem w duchu wyłączny wstręt, jaki starannie starałem się zamaskować, a to niekiedy przychodziło z trudem.
- Jak ci się tutaj podoba? - usłyszawszy pytanie bruneta, machinalnie przeniosłem na niego wzrok.
- Muszę przyznać, że jestem w drobnym szoku. Nie spodziewałem się, że to miasto okaże się takie rozbudowane oraz pełne atrakcji - mruknąłem, zlizując z palca wskazującego truskawkową strużkę. Kątem oka dostrzegłem cień uśmiechu zdobiący oblicze Osy.
- Przynajmniej twoje jest o wiele spokojniejsze - cicho westchnął, przy czym odgarnął mi trochę grzywkę.
- Prawda.
Tym sposobem między nami nastał kolejny moment ciszy, podczas którego uważnym wzrokiem lustrowałem rozmaite sylwetki za równo kobiet jak i mężczyzn. Czasami zerkałem w stronę młodej. Ta spokojnie dojadała smakołyk, ja zresztą również. Wkrótce po lodach nie było śladu.
Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem chusteczki. Najpierw obtarłem swoje usta, a potem zacząłem wycierać twarz Amy.
- Jeśli chcesz, idź się z nimi pobawić, słońce - zagadałem do dziewczynki, siląc się na uprzejmy, łagodny uśmiech.
Popatrzyła na mnie oraz sama lekko się uśmiechnęła. Pojedynczy dreszcz przebiegł po moich plecach, niczym istny impuls elektryczny. Kiwnęła głową i zeskoczyła z murka, po czym zaczęła otrzepywać z niewidzialnego pyłu błękitną sukienkę, jaką podarowała jej Mabel. Po paru chwilach spokojnie poszła w stronę dzieciaków, które wyszły z wody.
Odprowadziłem ją uważnym spojrzeniem. Wyminęła jakąś szczelinę. Zmarszczyłem czoło. Zainteresowałem się przez moment mocnym pęknięciem w ziemi, które dzieliło ulicę na połowę. Wychyliłem się i zmrużyłem powieki, aby zobaczyć odrobinę więcej. Na marmurze także tkwiły liczne pęknięcia, które ciągnęły się pod wodą, szpeciły trzon, również posągi... Dziwne.
- Skąd się to wzięło? - zagadałem do Dippera.
- Mówisz o? - wskazałem dłonią w tamtą stronę. - Ach... Szczerze, nie wiem. Lata temu nasze miasto nawiedziła drobna anomalia, dokładniej - trzęsienie ziemi. Ucierpiało wiele obiektów, ale najmocniej ze wszystkiego ta konkretna fontanna. Została przecięta na pół wzdłuż i wszerz. Utworzyła się gigantyczna przepaść, trochę podobna do krzyża. Może nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że parę dni później tamta przepaść zniknęła, samodzielnie się zrosła. Jak widzisz, pozostały jedynie szczeliny oraz pęknięcia - zakończył swoją krótką historię wzruszeniem ramion.
Rozejrzałem się, na chwilę wstałem. Rzeczywiście. Między ludźmi dostrzegałem te pęknięcia. Intrygująca sprawa. Odnosiłem wrażenie, że tamte wydarzenia miały ścisły związek z Dziwnogedonem Billa. Ponownie usiadłem obok Dippera.
- Chyba wiem, skąd to się wzięło...
- Naprawdę?
- Tak - cicho westchnąłem i kontynuowałem. - Gdy byłem dzieciakiem, Cipher wywołał niemałe zamieszanie w moim mieście. Dzięki niemu, powstała apokalipsa, która wywróciła życie tam do góry nogami. Skoro ten świat jest przeciwieństwem mojego, śmiem przypuszczać, że potrafią na siebie oddziaływać.
- Interesująca teoria, w dodatku cholernie prawdopodobna.
W tym momencie umilkłem, uznając, iż nie mam już nic więcej do powiedzenia w tej kwestii. Powiodłem wzrokiem przez tłum, aby odnaleźć nim Amy. Ucieszyłem się, bo nadal grzecznie próbowała rozmawiać z dziećmi. Wbrew pozorom, zadanie od demonicznych bliźniaków stanowiło niezłe wyzwanie. Mieliśmy traktować czarnowłosą zupełnie normalnie, jakbyśmy nie znali prawdy, a zarazem musieliśmy ją pilnować. Ta misja niosła ze sobą straszne ryzyko. Ścieraliśmy się z aniołem zemsty, nieprzewidywalnym bytem, który w każdym momencie mógł zapragnąć zrzucić swoje przebranie oraz wyrządzić nam oraz rodzinie Gleefula sporą krzywdę.
Z drobnego zamyślenia wyrwało mnie zdanie, wypowiedziane przez zupełnie obcy, męski głos:
- Cześć, młody.
Zdezorientowany uniosłem głowę. Spojrzeniem natrafiłem na trzyosobową grupkę dorosłych facetów, z którymi Osa właśnie się witał na moich oczach. Ubrani trochę jak biznesmeni w białe koszule oraz czarne spodnie, nie zwrócili na mnie najmniejszej uwagi. Może to i dobrze?
Spokojnie, bez krzty prób wtrącenia, zacząłem przysłuchiwać się ich stonowanej wymianie zdań. Od czasu do czasu zerkałem w stronę młodej, jaka nieustannie trzymała się bandy teoretycznych rówieśników.
- Dawno się nie widzieliśmy - stwierdził niezbyt wysoki osobnik z zaczesanymi do tyłu blond włosami. - Gdzie cię wcześniej wywiało, Gleeful? - zagadał, przysiadając na murze.
- Urządziłem sobie drobne wakacje, wyjechałem, ale - jak widać - już wróciłem - odparł całkowicie obojętnie.
- Gdzie byłeś? Za granicą? - spytał tym razem inny, posiadający całkiem bujne, rude loki. On akurat wolał stać, póki co.
- Nie. Odwiedziłem swoich dalekich krewnych.
- Krewnych? Czy przypadkiem oni nie powinni... leżeć w grobach? - to bardzo niedyskretne pytanie zadał trzeci osobnik, który zaraz został dźgnięty w ramię przez rudzielca.
Nieskrycie się tym zdziwiłem, zaś Dipper zmrużył oczy.
- Przypominam ci, że tylko część mojej rodziny została zabita, a nie doszczętna całość - mruknął lodowato. - Rodzice, dziadkowie oraz jedna z dwóch ciotek - dodał, jakby chcąc sprostować oraz jak najszybciej uciąć ten temat.
Ja natomiast zostałem zaskoczony jeszcze bardziej. Nigdy mi o tym nie wspominał. Ba, nigdy bym się nie domyślił, tym bardziej, że moi rodzice oraz pozostali krewni - poza Mabel - żyli oraz mieli się całkiem świetnie. Jednak najmocniej zastanawiające było to, że zostali zabici. Przez kogo? Tak niewiele z tego rozumiałem...
- W porządku. Już, nie denerwuj się.
- Ciężko się nie denerwować, bo nie są to przyjemne tematy. Poza tym, doskonale znacie szczegóły jak praktycznie wszyscy z naszej słodkiej branży, którzy zamieszkują Wodogrzmoty - odburknął. - Czegoś konkretnego chcecie? - ewidentnie nie miał ochoty dłużej rozmawiać o podobnych sprawach.
- Niczego. Postanowiliśmy zagadać, tyle.
Gleeful jedynie pokiwał głową na znak zrozumienia. Zapadł moment ciszy, przez jaki wywnioskowałem, że on wcale nie posiadał jakiś wybitnie ciepłych relacji z tą grupką.
- Właśnie, apropo pracy - tym sposobem milczenie zostało przerwane przez tamtego blondaska. - Jak się miewa twój demon?
Wraz z takowym pytaniem, chłopak od razu się rozchmurzył. Widocznie weszli na bardzo ogólny, neutralny grunt.
- Nie najgorzej. Nawet go wypuściłem na wolność - wzruszył ramionami.
- Poważnie? - spytali chórkiem.
- Jeśli chciałeś się pozbyć Ciphera, równie dobrze mogłeś go odsprzedać komuś - dodał któryś.
- Zarobiłbyś sporą sumę. Dobrze wiesz, że jest u nas niezły popyt na takie okazy.
Uniosłem brew w górę. Oni handlowali magicznymi istotami? Jakieś niewolnictwo?
Im dłużej przysłuchiwałem się ich dyskusji, tym bardziej zaczynałem być w duchu oburzony. Ja naprawdę nie znałem osoby, którą darzyłem miłością.
- Pieniędzy mi nie brak - machnął niedbale ręką. - Zresztą, nie zrobiłem tego całkowicie bezinteresownie - krzywy uśmiech wygiął jego usta. - Swoją drogą... To mój kuzyn, Leon - popatrzył wprost na mnie. - Wpadł w odwiedziny na parę tygodni.
- Jesteście do siebie podobni. Normalnie jak dwie krople wody - zauważył jeden z nich, na co Gleeful wyłącznie wzruszył ramionami, widocznie nie kwapiąc się do zawiłego tłumaczenia, pod którym najpewniej kryłoby się jedno słowo zwane "genami". Wątpiłem, co prawda, żeby ci dorośli takie wyjaśnienie łyknęli, ale odpuścili dopytywanie.
- Miło mi - wtrąciłem się, wymuszając jako taki przyjazny uśmiech, po czym kolejno uścisnąłem sobie z nimi dłoń. Przedstawili mi się, jednak zapamiętałem tylko imię należące do rudzielca - Jeremy. Naprawdę miałem słabą pamięć do imion.
- Rozumiem, że również jesteś z branży? - zagadał wspomniany właśnie Jeremy.
Starałem się ukryć wszelkie emocje związane z moją ogromną niewiedzą.
- Nie - mruknąłem spokojnie, a kątem oka zerknąłem w stronę Amy.
- Nigdy nie myślałeś nad tym? Jak dla mnie same korzyści z takiej roboty.
- Czy ja wiem? - odparłem z nutą niepewności. W rzeczy samej najgorsze było to, iż nie miałem zielonego pojęcia o czym dokładnie rozmawialiśmy.
- Można zarobić całkiem sporo, stajesz się sławnym, zdobywasz interesujące znajomości oraz robisz coś dobrego, tępiąc wiadome szkodniki. W dodatku nie wkrada ci się monotonia. Mnóstwo zalet - podsumował, a ja złapałem się jednego - braku monotonii.
- Wolę spokojniejsze prace - oświadczyłem, żywiąc nadzieję, że ten argument wystarczy i odpuszczą mi dalszą pogadankę o nieznanym zawodzie.
- Wiele tracisz - mruknęli zgodnie.
- Swoją drogą, Gleef... - zagadał blondyn. - Nie chciałbyś kiedyś może współpracować z naszą małą drużyną?
- Rozmawialiśmy o tym wielokrotnie - westchnął z poirytowaniem zapytany. - Moja rodzina żyje, to z nią współpracuję, a nawet gdyby nie żyli, wolałbym pracować solo.
Takie słowa bruneta wywołały chwilę ciszy, która stała się delikatnie uciążliwa.
- Trudno - odparł z rezygnacją dotychczas najmniej udzielający się w rozmowach szatyn. - Może się gdzieś przejdziemy? - zasugerował. - Macie jakieś plany?
- Nieszczególnie. Jedynie chcieliśmy iść do kawiarni - wtrąciłem się tymczasowo do dyskusji.
- Nie lepiej do baru?
- Nie bardzo - przyznał Osa. - Mamy przy sobie podopieczną - znacząco spojrzał w stronę dzieciaków.
- Ach... To wiele wyjaśnia. Kuzynka, czy kuzyn?
- Kuzynka.
Czyli w takim układzie wychodziło na to, że umownie z Amy jesteśmy rodzeństwem. Super.
- W takim razie sugeruję spacerek - odezwał się Jeremy.
- Niech będzie.
***
Delikatnie trzymałem dłoń młodej, będąc zatopionym we własnych, zawiłych myślach. W głowie regularnie rodziły się nowe pytania, które najzwyczajniej przytłaczały młody umysł.
Skwar ani trochę nie ustąpił. Nastał środek dnia. Szedłem wraz z nią za Gleefulem oraz jego znajomymi. Niefortunnie ja i ten przeklęty anioł zostaliśmy zepchnięci na dalszy tor. Stanowiliśmy powietrze, swego rodzaju tło, lecz bardziej od takiej ignorancji Dippera drażniła mnie własna niewiedza. Oj, musiałem w najbliższym czasie z nim porozmawiać. Skoro pracował, powinienem wiedzieć, czym dokładnie się zajmował. Może robił za płatnego zabójcę? Nie, chyba nie... Jakoś nie potrafiłem sobie tego wyobrazić...
Cicho westchnąłem, kopiąc losowy kamyk.
Z czasem znaleźliśmy się w niezłym tłumie. Trafiliśmy na targ, co całkiem skutecznie oderwało mnie od wszelkiej maści rozkmin. Z nikłym zainteresowaniem zacząłem wodzić wzrokiem po straganach, jednocześnie mocniej ściskając rękę Amy.
Widziałem owoce, warzywa, ale poza tym stoiska wypełnione biżuterią, egzotycznymi przedmiotami, również takimi, które kojarzyły mi się z magią. Obok tego wszystkiego znajdywały się też antyki, starodawne fotografie, pamiątki rodzinne. Fascynujące...
Zaintrygowany nie potrafiłem oderwać wzroku od interesująco-starych ksiąg ustawionych w pionie na stoisku, którego strzegł jakiś starzec. Kusiły niemiłosiernie.
- Wujku, kup mi coś stamtąd! - nagle usłyszałem głosik Amy, który zdołał przedrzeć się przez gwar rozmów, zaś jej dłoń momentalnie wyswobodziła się z mojego uścisku.
Zaskoczony popatrzyłem na czarnowłosą, która biegła w stronę jakiegoś stoiska i zniknęła mi z oczu.
- Amy! Amy, wracaj! - krzyknąłem oraz poleciałem za nią, nie zważając na Osę oraz jego kumpli.
Przepychałem się między zdziwionymi ludźmi, a ja stopniowo bladłem co raz bardziej, natomiast panika narastała z każdą mijającą sekundą.
Nie było jej przy tamtym stoisku.
Nie było jej nigdzie, a przynajmniej nigdzie jej nie widziałem.
Chodziłem w tą i we w tą, próbując wyłowić spojrzeniem tą czarna czuprynę.
Czas mijał.
Delikatnie zdyszany przystanąłem. Przez nerwy nie potrafiłem się uspokoić. Łzy napłynęły do moich oczu. Nie dlatego, bo tak się przywiązałem do niej, ale przez to, że dość gruntowanie nawaliłem...
- Sosno? - cudza dłoń wylądowała na moim ramieniu. Uniosłem wzrok, napotykając spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, które tym razem promieniowały zdezorientowaniem. - Gdzie młoda?
- Zgubiłem ją...
CZYTASZ
Reverses
FanficDipper Pines i Dipper Gleeful to dwa, naturalne przeciwieństwa. Są rzeczy, które ich dzielą, ale są też rzeczy, które ich łączą. Bill Cipher i Will Cipher to bracia, o różnych osobowościach. Żyć bez siebie nie mogą i to bardzo dosłownie. Co się sta...