30. Cień, który umyka.

203 21 8
                                    

PoV. Dipper Pines

Letni wiatr mierzwił moje nieokiełznane włosy. Promienie słońca przyjemnie grzały, przedzierając się pomiędzy zazielenionymi gałęziami drzew. Temu wszystkiemu towarzyszył łagodny śpiew ptaków, cichy szmer wiatru oraz nikły odgłos butów stykających się z ziemią pokrytą ugniecionymi źdźbłami trawy oraz pojedynczymi patykami.
W dłoniach gniotłem krańce starej, zżółkniętej mapy. Sporadyczne, melodyjne gwizdanie blondyna wytrącało mnie za każdym razem ze stanu skupienia. Zmarszczyłem delikatnie czoło i uniosłem wzrok na Billa kroczącego przed siebie z rękami założonymi do tyłu.
— Możesz łaskawie przestać? — syknąłem błagalnie.
— Hm? — natychmiast na mnie spojrzał. — Nie rozumiem, o co ci chodzi, Sosenko — zaświergotał psotnie.
— Uwielbiasz mnie denerwować... — fuknąłem pod nosem, który z powrotem zatopiłem w mapie tego konkretnego lasu oraz jego najbliższych terenów. — Jeżeli nie przestaniesz, zgubimy się, a wtedy nigdy tam nie dotrzemy — burknąłem niechętnie, na co z całą pewnością demon obdarował mnie pobłażliwym wzrokiem.
— Jesteś zbyt poważny jak na osobę w twoim wieku. Nigdy nie można się z tobą pobawić — odmruknął niechętnie i westchnął z utrapieniem. — Daj mi to — nagle zwitek papieru zniknął z moich dłoni.
— Ej!
— Chwała trójkątom, już prawie niedaleko — oświadczył, na co w duchu wywróciłem oczami.
Niestety nie mógł nas teleportować prosto do celu tylko musieliśmy tutaj przyjechać autobusem oraz przedrzeć się przez gąszcz lasu. Cipher twierdził, że nie potrafił przenosić się do miejsc, których nigdy wcześniej nie widział na oczy. Ja natomiast miałem na ten temat swoje zdanie, ale wolałem go nie wypowiadać na głos, marząc tylko o tym, byle jak najszybciej uwikłać się z tym burdelem oraz wrócić do... Do domu. 
Dłuższy czas szliśmy w milczeniu. Bill ze zwiniętą w dłoniach mapą i połyskującą w złotym oku determinacją, ja zatopiony we własnych myślach. Wkrótce jednak zaczęliśmy wchodzić na wzniesienie z mojego snu. Na samym jego szczycie rzuciłem okiem w kierunku starego zamczyska. Droga stąd już nie wydawała się tak odległa.
— Masz może jakiś plan? — zapytałem, w ostatniej chwili łapiąc swoją czapkę, jaką mocny wiatr zdmuchnął mi z głowy.
— Plan? — zapytał z udawanym zdziwieniem. — Nie mam planu. Może za wyjątkiem kilku punktów.
— Jakich punktów?
— Przede wszystkim, zostajesz na zewnątrz.
— Słucham? 
— Nie dyskutuj, dzieciaku. Nie przydasz mi się w dalszych etapach.
— Dlaczego niby? — zapytałem z gniewem w oczach.
— Wystarczy mi, że — obok mojego brata — muszę ratować jednego człowieka. Niepotrzebny mi kolejny do ochrony — prychnął chłodno, na co ciężko westchnąłem.
Trudno było nie przyznać mu racji. Z ponurą miną zamilkłem więc, wpatrując się w mijane przez naszą dwójkę drzewa.
—Druga sprawa, — zaczął nagle — im bliżej zamku, tym bardziej uważamy na kruki. Nie wiem o tej gnidzie zbyt wiele, ale na tyle dużo, by móc niezauważonym wślizgnąć się do tak niewielkiego obiektu — oznajmił, a mi na usta cisnęło się kolejne pytanie. Cóż, byłem bardzo ciekawską duszą.
— Kruki?
— To jego drugie oczy.
Nie musiał mówić mi więcej, po prostu potulnie kiwnąłem głową na znak zrozumienia. To miało jakiś sens, patrząc na wcześniejsze wydarzenia.
— Coś jeszcze?
— Dla ciebie to wszystko — odparł zdawkowo.
Gdzieś między zaroślami dostrzegłem następne wzniesienie. A więc... Byliśmy blisko. 
Nagle nad naszymi głowami rozległ się odgłos wydany przez czarną ptaszynę, na co Bill gwałtownie złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w bok w stronę krzaków. Bez oporów pospieszyłem za nim.
— Jak zamierzasz się tam dostać, skoro nie przez bramę główną?
— Lochy, to oczywiste. Masz jeszcze jakieś pytania? — spojrzał na mnie gniewnie, z czystą irytacją. Nic dziwnego, to musiało być upierdliwe, gdy dociekałem o wszystko, ale prawdę mówiąc... Nerwy demona mnie teraz nie obchodziły.
— Właściwie... Znajdą się jeszcze dwa — mruknąłem po dłuższym namyśle. Przed nami akurat wyłoniła się jedna z kamiennych ścian tej ponurej, starej budowli.
Spojrzałem wysoko w górę na malujące się wręcz zabytkowe wieże. Widok ten z bliżej nieokreślonych powodów wywoływał we mnie mdłości.
— Sosno — pogonił mnie, co było jak kubeł zimnej wody wylany na głowę. Zaraz też grzecznie ruszyłem za nim. — Więc jakie są te twoje ostatnie pytania? — zagadał, przystając przed pierwszymi lepszymi kratami, za którymi mieściły się podziemia. 
Oparłem się plecami o najbliższe drzewo i skrzyżowałem dłonie na piersi. Chcąc nie chcąc, zacząłem dość uważnie obserwować jego poczynania, które na ten moment były właściwie... zerowe.
— Dlaczego właściwie nie wykorzystasz swojej armii do walki z nim? — palnąłem w namyśle.
— Nie mogę tutaj sprowadzić żadnej mary, ani tym bardziej demona z mojego wymiaru — westchnął z grymasem niezadowolenia na ustach. — A nawet jeżeli bym mógł, nie warto — już uchyliłem usta, by dopytać o to, lecz Trójkąt sam z siebie zaczął prędko mówić. — To są sprawy między naszą trójką, dodatkowo kompletnie niewarte rozlewu krwi istot nijak w to zamieszanych.
Uniosłem brew do góry. To na pewno był ten byt, który chciał podbijać mój świat kosztem niewinnych ludzi? Jednak, prawdę mówiąc, wolałem w to nie wnikać w nadmiarze. Zagłębianie się w ścieżki jego logiki mogłoby okazać się całkiem zgubne.
— Zastanawia mnie, — mruknąłem, przechodząc do kolejnej intrygującej kwestii — jak zamierzasz go pokonać? Masz jakiś sposób? — zadawszy te pytania, opadłem na trawę. Bądź co bądź, nie miałem już tutaj niestety nic do roboty wedle jego słów.
— Mówiłem ci już, nic nie planuję...
— Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi — prychnąłem w odpowiedzi, mrużąc oczy.
— No dobra, dobra — odburknął, spoglądając w czyste, ciemniejące niebo rozpostarte nad naszymi głowami, gdzie już widniały pierwsze gwiazdy. Powoli zapadała noc. Droga naprawdę długo nam zeszła. — Nawet ta poczwara posiada swój słaby punkt. By pozbawić go większości sił, muszę zniszczyć jeden z jego pierścieni. Dokładniej, rozbić szmaragdowe oko tego artefaktu - powiedziawszy to, Cipher zbliżył się do ściany i dotknął jej. — Jest to bardzo... specyficzny przedmiot. Kruki są duszami pozbawionymi przez niego życia w świecie materialnym, a pierścień jest dla nich wyrokiem. Sprawia, że nie mogą odejść w spokoju do zaświatów. Są zmuszone towarzyszyć mu, zaś on sam... Żeruje na nich. Czerpie z sił i energii tych duchów. Jako ciekawostkę powiem, że dusze nie są niewyczerpalnymi źródłami. Nie muszę ci chyba mówić, co się stanie z każdym skrajnie wyczerpanym bytem — puścił mi oczko z mrocznym uśmiechem na ustach. 
Treść tych słów wywołała u mnie nieprzyjemny dreszcz. Odpowiedź wydawała się taka oczywista. Znikały. Zapewne przestawały całkowicie istnieć. Przerażające.
— Rozbicie jakiegoś pierścionka brzmi prosto — skwitowałem pospiesznie, woląc nie zagłębiać się bardziej w tamtą kwestię.
— Rzeczywistość to iluzja — rzucił beznamiętnie i w mgnieniu oka przeszedł przez kamienny mur przed sobą.
 

ReversesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz