PoV. Dipper Pines
Od mojej tak ważnej rozmowy z Cipherami minęło niewiele - raptem kilka dni. W tym czasie zbyt dużo się nie zmieniło, jedynie co, to moje relacje z Billem nieco się "ociepliły" Zaczęliśmy się troszeczkę dogadywać, a w zasadzie nawzajem tolerować. Obywało się bez sprzeczek, wzajemnych dogryzek, fochów i chłodnych spojrzeń. Z bycia wrogami przeszliśmy na neutralny grunt, nie wchodziliśmy sobie zbędnie w drogę.
Niestety to nie znaczyło, że ogół zaczął się układać. Nie... Przeciwnie. Atmosfera w domu z dnia na dzień stopniowo stawała się co raz gorsza, ba, cięższa i to nawet Gleeful- nie mający zbytnio pojęcia o całej sytuacji związanej z tym narwanym aniołem zemsty - zauważył.
Jednak zacznijmy od początku.
Dalsza rozmowa z Cipherami niezbyt wiele wniosła. Dowiedziałem się od nich mniej więcej tyle, ile od Mabel w mojej - nazwijmy to - wizji, z tym, że Willy dorzucił od siebie trochę "pikantnych". Demon w sposób dość ogólny przedstawił mi historię swojego związku. Uczynił to z wielkim trudem. Wielokrotnie przerywał swoją wypowiedź, zdarzało się nawet, że uronił łzę. Poza tym, momentami aż nadto okazywał swoje zdenerwowanie, a obecność Billa najwyraźniej nie pomagała mu w opanowaniu emocji, zupełnie tak, jakby przeżywał to wszystko od nowa. Szczerze? Aż mi go było szkoda...
Jak wynikało ze słów niebieskowłosego Ciphera - jego związek z tamtym aniołem początkowo -za równo dla jednej, jak i drugiej strony - był związkiem niemal idealnym. Zero kłótni, sprzeczek... Zamieszkali razem, z dala od blondyna. Dokładniej - jak to określił Błękitek - "tam gdzie słońce rozpoczyna swój bieg, na rogu ostrosłupa." Innymi słowy, Willy posiadał własną piramidkę, podobną do tej, która pojawiła się w moim świecie, w Wodogrzmotach w czasach Dziwnogedonu.
Dlaczego jednak nie mieszkał razem z bratem? Królestwo Cipherów swego czasu zostało podzielone na pół między bliźniaków, którzy za nic nie potrafili się ze sobą dogadać. W związku z tym żyli osobno. Żaden nie wnikał w sprawy i problemy drugiego, a jedyny kontakt następował wtedy, gdy chodziło o politykę "zagraniczną".
Sam Dandemonium - tak, tak brzmiało pełne, prawdziwe imię Zemsty - rozpoczął owy szalony i pokręcony związek. To ten anioł zakochał się w Willu, który ostatecznie odwzajemnił uczucia swojego przyjaciela. Wszystko zapowiadało się dość szczęśliwie, a przynajmniej przez pierwsze lata. W oczach Błękitka zleciały one w ekspresowym tempie. Dan kompletnie zrezygnował ze swoich wcześniejszych zajęć oraz obowiązków, porzucił je. Wolał poświęcać czas swojej nowej połówce, być przy niej non-stop. Przywiązał się do niej, tak po prostu.
Z czasem - jak łatwo się domyślić - zaczęły się te pierwsze zgrzyty. Anioł miewał swoje humorki i niestety można powiedzieć, że wyżywał się na Williamie. Dochodziło nie tylko do sprzeczek czy awantur. Nie, nie... On potrafił na niego podnieść rękę, przez co Błękitek nie raz kończył poobijany. A Bill w tamtych momentach czuł, że coś nie gra u brata i to solidnie. Zdarzało się nawet, że blondyn odczuwał skutki tych pobić. Jednak nie ingerował, a przynajmniej do czasu, gdy spotkał się przypadkiem z bratem, który uciekł ze swojej piramidy w środku tamtejszej "nocy" tuż po kłótni z Danem.
Od tamtego spotkania relacja Cipherów znacznie się poprawiła. Zaczęli się dogadywać oraz widywać - czasem w tajemnicy przed Danem, a czasem normalnie, oficjalnie. Anioła zaś co raz bardziej to denerwowało, aż wreszcie pewnego dnia wybuchnął totalnie, posądzając niebieskowłosego o... zdradę. Wraz z tym oskarżeniem, postanowił on dosadnie pokazać Willowi, czyją "własnością" demon tak naprawdę był. Wypalił na jego ciele pewien znak, tym samym wyrządzając swojemu ukochanemu dużą krzywdę - delikatnie rzecz ujmując. Potem wyszedł, zostawił go, ale wtedy w zamian pojawił się Bill, który zabrał Błękitka do swojego mieszkania. Cóż... Reszty... Reszty rodzeństwo mi nie zdradziło. Pominęli szczegóły, jedynie dopowiedzieli, że później wspólnie pokonali Dandemonium, a ten trafił do między-wymiarowego więzienia.
Mogłem się jedynie domyślać za co tam trafił, snuć swoje teorie, ale... po co? To nie było zbytnio moją sprawą. Zresztą liczyła się teraźniejszość, przede wszystkim teraźniejszość, która niestety nie zapowiadała się zbyt optymistycznie.
Na ten moment jedyne czego byłem pewien to rozmowy z moim... chłopakiem.
Ech, nie... Nadal nie przyzwyczaiłem się do tego faktu. To była tak duża nowość, a poza tym... Bałem się. Miałem dziwne wrażenie, że ten związek będzie... dziwny. Nie trudny. Dziwny. I tępiony przez całe moje otoczenia.
Poza tym... Im dłużej w nim tkwiłem, tym bardziej chciałem się z niego wycofać. Nie dlatego, że Gleeful mi nie odpowiadał, nie dlatego, że kompletnie nic względem niego nie czułem. Po prostu... Nie widziałem tego. On będzie musiał kiedyś wrócić do swojego wymiaru, a ja? Zostanę tutaj sam, mając na głowie interes wujka i Chatę. Dlatego to nie mogło wyjść... Kiedyś będziemy musieli się rozstać. Będzie bolało, aż za dobrze to wiedziałem. W końcu... Mimo wszystko, zaczęło mi na nim zależeć. Tak właśnie, na tej chłodnej Osie, która bywała wredna. Zaczęło mi zależeć na jego osobie, jego miłości, przekonał mnie do siebie, a przy okazji wybił mi z głowy Wendy. Ona chyba... Chyba na dobre przestała już być obiektem moich zainteresowań.
Obecnie schodziłem po schodach na dół, do salonu. Moje szare komórki intensywnie pracowały. W głowie układałem sobie wszystko to, co chciałem przekazać dzisiejszego wieczoru Dipperowi. Tworzyłem sobie swoisty plan całej rozmowy, która według moich założeń miała trwać jak najkrócej, ponieważ chciałem mu przedstawić tylko i wyłącznie suche.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu. W tamtym miejscu także go nie było. Niestety. Przeszedłem jeszcze przez inne pokoje znajdujące się na parterze - tam również go nie znalazłem. Normalnie, jakby chłopak zapadł się pod ziemię.
W końcu przystanąłem na chwilę, zastanawiając się nad tym gdzie też mogło go wywiać. Wtedy doznałem lekkiego olśnienia. Spokojnym krokiem ruszyłem przed siebie, kierując się w stronę wyjścia z Chaty. Wkrótce stanąłem na ganku domu i rozejrzałem się po nim. Aha! Zguba się znalazła. Zadowolony z siebie podszedłem do Gleefula, który siedział na starej, lekko zniszczonej, czerwonej kanapie, czytając jakąś książkę. Uśmiech na mojej twarzy niestety jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął. Przypomniałem sobie swój cel poszukiwań, a takowy... nie był zbyt fajny.
Cicho chrząknąłem - chcąc zwrócić na siebie jego uwagę - i zająłem miejsce tuż przy nim. Brunet od razu podniósł na mnie wzrok.
- Co czytasz? - zagadałem, spoglądając na niego. W odpowiedzi jedynie podniósł książkę nieco w górę, pokazując mi tytuł. - Hah, znam to. Zakończenie jest do dupy.
- Sosno, nie psuj mi zabawy - prychnął, na co ja uśmiechnąłem się ciutkę wrednie. Mimo wszystko, kochałem się z nim droczyć. On ze mną zresztą też.
- No dobrze, dobrze. Ale i tak przyznasz mi później rację, zobaczysz - mruknąłem, opierając się plecami o oparcie kanapy.
- Nie udawaj jasnowidza, skarbie - mruknął z nutą chłodu, po czym znowu zerknął na strony książki. - Masz jakąś sprawę? Czy może przyszedłeś spędzić ze mną tą jakże piękną noc tak po prostu, gdyż brakuje ci mojego towarzystwa?
- Niestety, ale bardziej to pierwsze. Musimy poważnie porozmawiać - przybrałem stanowczy oraz poważny ton, przez który poczułem się trochę tak, jakbym był jego "matką".
- Zamieniam się w słuch - odparł spokojnie, wkładając do książki zakładkę. Odłożył tomiszcze na małą, drewnianą szafkę znajdującą się obok sofy. Potem spojrzał na mnie, wyczekując jakiegoś wstępu do tej - w jego mniemaniu zapewne długiej - rozmowy. A ja? Nim zacząłem, jakoś tak rozejrzałem się po okolicy, jednak nie zauważyłem niczego podejrzanego, ani dziwnego w pobliżu. Wbrew pozorom jednak nie martwiłem się zbytnio o spokój w trakcie rozmowy. Cipherowie zajmowali się małą Amy, no... a przynajmniej zajmował się nią Will. Billa chyba gdzieś wywiało, ale skoro stał się neutralnym względem mnie demonem, to nie powinien był nagle wbić i mnie zaczepić "bo tak", tym samym przeszkadzając.
- Wiesz... Ostatnio zastanawiam się nad tym, jaki to wszystko ma sens - powiedziałem po chwili, przenosząc wzrok na bezchmurne, pokryte już gwiazdami niebo. - I czy w ogóle go ma - dopowiedziałem z cichym westchnięciem. Czułem się trochę jak filozof, ale to... na ten moment nie było ważne.
- Mógłbyś jaśniej?
- Huh, pewnie... Po prostu... - zagryzłem chwilowo wargę. - Po prostu nie wiem, jaki sens ma ten związek i czy w ogóle go ma. Znamy się krótko, krótko tutaj jesteś, równie krótko będziesz. Potraktujesz to jako losową przygodę, zostawisz mnie, ja zostanę tutaj. Sam, bez nikogo... Błędem było w ogóle to zaczynać... Nawet nie będziemy mogli się ze sobą kontaktować, bo jak niby? Nie ma na to metody. Nieważne jak byśmy na to nie spojrzeli, nie ma na to metody. Lepiej... Lepiej daj sobie spokój... Zerwijmy ze sobą, uznajmy, że to nie miało miejsca, nie brnijmy w to... Ból będzie mniejszy. I tak wkrótce się stąd zwiniesz, więc... Po prostu w to nie brnijmy - pokręciłem głową, wstając z miejsca.
To było wszystko, co chciałem mu powiedzieć. Oczywiście, mógłbym nawijać o swoim smutku godzinami, tylko... Pytanie - po co? Nie chciałem mu truć, ani się rozgadywać na ten temat. Po prostu nie... Gdybym powiedział więcej, raczej bym się rozpłakał. A... wolałem tego uniknąć. Miałem swoją męską dumę, która czasem się odzywała, tak jak właśnie teraz. To ona nakazywała mi odejść.
Ale niestety... Takie coś byłoby zbyt łatwe. Zrobiłem ledwie krok w stronę drzwi wejściowych, a już poczułem uścisk na swoim nadgarstku. Bardzo silny uścisk.
Po chwili Gleeful pociągnął mnie za rękę na tyle mocno, że - chcąc, nie chcąc - z powrotem znalazłem się tuż przy nim na sofie. Spojrzałem na niego wilkiem, jednak zaraz złagodniałem. Łzy momentalnie napłynęły mi do oczu, ale wstrzymałem się. Nie wypadało.
- Powiedz mi... Skąd ty masz informację o tym, że się niby wkrótce stąd zwinę? - spytał, unosząc brew w górę.
- Od... Willa - przyznałem. Brunet zmarszczył czoło. Wyraźnie domagał się wyjaśnień, więc musiałem kontynuować. - Za dwa dni wracają do swojego wymiaru, a przy okazji podrzucą też ciebie do twojego świata... Przynajmniej tak zamierzają.
- Ale ja może nie chcę wracać? - prychnął. - Może jeszcze nie teraz? W ogóle dlaczego tak nagle?
- Po prostu wolą wrócić do swoich stron i cię odstawić. Wolą trzymać się z daleka i ode mnie i od ciebie, bo mają problem. Solidny problem. Jeśli nas "zostawią" i się od nas odetną, to istnieje szansa, że ten ich "problem" powędruje za nimi, a nam da spokój. Poza tym... Ty kiedyś musisz wrócić, nie możesz tu wiecznie tkwić.
- Ech, ale... Jaki problem? O czym ty do mnie mówisz?
- Ty, ja, wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie, nasze rodziny, znajomi...
- Mógłbyś do cholery trochę jaśniej? Zupełnie nie rozumiem, o co ci chodzi - prychnął, na co aż nieznacznie drgnąłem w miejscu. Był wyraźnie zirytowany. Ale czemu się tutaj dziwić? W rzeczywistości nic nie wiedział, nie miał o niczym pojęcia.
- To bardzo długa historia... - odparłem bardzo cicho, zaciskając dłonie na kolanach. Byłem podenerwowany, przybity i nie miałem chęci przedstawiać mu tego wszystkiego. Tego było za dużo, wiedziałem, że mogę pęknąć. Dlatego lepsze były zdawkowe odpowiedzi, krótkie.
- No to śmiało. Na co jeszcze czekasz? Opowiedz mi ją i przy okazji wyrzuć wszystko, co cię gryzie oraz martwi.
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale" - mówiąc to, objął mnie ramieniem. - Dippy... Wiem, że się różnimy, wiem, że czasem się sprzeczamy o byle gówno. Doskonale też wiem, że jestem słaby w związkach, a mój charakter bywa okropny, dla niektórych skomplikowany, a także trudny, jednak... Musisz wiedzieć, że jeśli tylko chcesz, możesz do mnie przyjść. Jeśli tylko chcesz, możesz się wygadać. Nie umiem pocieszać innych, to fakt, ale wysłucham cię. Zawsze, wszędzie, kiedy tylko będziesz chciał. Bycie z tobą związku do czegoś mnie zobowiązuje. Bycie z kimkolwiek związku do czegoś zobowiązuje, nawet ja to wiem. Więc... Proszę cię. Chcę cię wesprzeć, a to, że te demoniska tak stwierdziły... To nieistotne. To ja mam decydujący głos w tej sprawie i to ja powiem, kiedy chcę stąd odejść. A teraz mów.
Ostatnie zdanie było dla mnie jakimś kubłem zimnej wody na głowę. Co jak co, ale przyjemnie mi się słuchało tych niezwykle ciepłych, zarazem trochę pociesznych słów Gleefula. Wiedziałem, doskonale wiedziałem, iż ta wypowiedź musiała go wiele kosztować, a przynajmniej mentalnie. Nie zaliczał się do grona wylewnych, wrażliwych romantyków. Jego charakter w istocie nie był łatwy, przypominał mi - mimo wszystko - w pewnym stopniu Billa. Z tym, że blondynowi bycie czułym dla brata-połówki przychodziło łatwo. Jakby to wyćwiczył, nauczył się. Natomiast moja Osa jeszcze tego nie umiała. On chyba dopiero zaczynał jakiś poważny związek.
Choć czy to mogło być na poważnie? Nie miałem pojęcia. Naprawdę chwilami przez jego oschłość zdawało mi się, że on tylko się mną bawił, oszukiwał mnie i przy okazji wodził za nos. Ale... Musiałem odrzucić to przykre wrażenie. Musiałem mu w końcu zaufać, albo chociaż spróbować... Musiałem się wygadać, wskazać na to, co mnie gryzło i pokazać również jak bardzo gryzło. Aby chociaż końcówka tego związku była dobra, idealna, taka jaką być powinna. Zostało mi niewiele czasu. Raptem dwie doby... Jednak zawsze to coś.
Wedle życzenia bruneta, zacząłem mówić. Opowiadałem mu wszystko, z najmniejszymi detalami. Powiedziałem mu o swoich snach, o wyrytym w mojej pamięci znaku omegi. Wspomniałem także do historii o tajemniczych morderstwach. Potem w swojej opowieści przeszedłem do Mabel spotkanej w wizji, aż wreszcie dotarłem w tym potoku słów do dalszego klucza całej tej zagadki - anioła - i w wielkim skrócie przedstawiłem mu historię Cipherów.
Chłopak słuchał, nie przerywał mi. Dopóki nie skończyłem, siedział cicho. A potem? Leniwie wstał z miejsca, ku mojemu zaskoczeniu.
- Chodź ze mną, pokażę ci coś... ciekawego - słysząc to, z lekkim ociąganiem podniosłem się do pionu i powędrowałem za nim.
Między nami zapanowała dziwna cisza, ale nie miałem zamiaru jej przerywać. Pogrążyłem się w swoich ponurych myślach, nawet nie zastanawiając się nad tym, co też mój chłopak chciał mi pokazać. Do czasu... Wkrótce znaleźliśmy się w jego pokoju. Brunet zamknął drzwi na zamek, po czym zaczął się krzątać. Latał po pomieszczeniu w tą i we w tą, a ja? Ostatecznie zająłem miejsce na łóżku. Przelotnie się rozejrzałem, a potem? Zacząłem wodzić za nim wzrokiem. Szperał po szafkach, szukał czegoś. Wreszcie usiadł tuż przy mnie, po czym podał mi do ręki jakiś notes... Zdziwiony popatrzyłem na niego.
- Rozumiem, że teraz powinien otworzyć i poczytać jakieś twoje notatki, tak? - spytałem niepewnie, spoglądając znacząco na ten przedmiot, który swoją drogą miał wielkość kartki z zeszytu.- Nie do końca. Pozwól, że zanim to zrobisz, urządzę ci lekki wstęp, żebyś wiedział o co mi chodzi.
- No dobra... Więc?
- Więc... Wspominałeś coś o tych morderstwach z okolic oraz mówiłeś, że ten... anioł? - skinąłem głową. - Że ten anioł za tym stoi. Moje dwa drobne odkrycia znacząco się z tym pokrywają i w sumie teraz mają sens. W ostatnim czasie zainteresowałem się trochę sprawą tych wszystkich "wypadków". Ludzie o tym trąbią, a jednocześnie się boją. Gadają o tym wszędzie. Nie tylko w Wodogrzmotach, ale także w okolicznych miastach - ciężko westchnął. - Zacząłem to śledzić. Jak sam chyba wiesz... Masowe morderstwa nie zawsze muszą być czystymi przypadkami, jakąś losową kolejnością. Z ciekawości wziąłem mapę, pozaznaczałem to i owo, połączyłem. Trochę się nad tym głowiłem, ale... proszę. Sam zobacz, potem trochę popraw - mówiąc to, pstryknął palcami. W jego dłoniach pojawił się niewielki rulon papieru oraz długopis. Te rzeczy również mi podał.
- Mam wrażenie, że tego nie będę potrzebował - powiedziałem, oddając mu do ręki z powrotem przybór.
Chyba... Chyba nawet wiedziałem, co na tej mapie zobaczę. I... Nie pomyliłem się.
Powoli rozwinąłem ją, zlustrowałem wzrokiem. Ujrzałem na niej zaznaczone czerwonymi krzyżykami oregońskie miasta połączone liniami. Mapa była nieco pomazana. Gleeful wyraźnie kombinował, ale... W końcu wykombinował. To wszystko w istocie nie było przypadkiem. Zaznaczone mieściny, które odwiedził anioł odpowiednio połączone tworzyły jego znak. Miałem rację. Nie musiałem widzieć dokładnie zaznaczonych linii, kształtów. Poprawiłem je w swojej wyobraźni, zaokrągliłem. Tak... To był ten znaczek. Znaczek, który czasem stawał mi przed oczami, nie dawał spokoju. Szybko odłożyłem mapę, nie mogąc na niego patrzeć dłużej.
- C-co... Co jeszcze odkryłeś? - spytałem cicho, mocno zaciskając dłonie na okładce notatnika bruneta. Byłem zestresowany bardziej, niż parę chwil wcześniej. Ten symbol... Po prostu budził we mnie niepokój. Kojarzył mi się tylko z moimi koszmarami, które pojawiały się w moich snach każdej nocy od dłuższego czasu.- Ta druga rzecz może ci jeszcze bardziej nie przypaść do gustu. Proszę cię, otwórz go, przekartkuj - tak też zrobiłem.
Wertując po kolei strony, widziałem jakieś zapiski składające się z jego drobnego i niezbyt czytelnego pisma. Co rusz zerkałem na niego. Chłopak tylko gestem dłoni wskazywał, abym przerzucał kartki dalej. Wtem coś wypadło spomiędzy nich. Brunet to podniósł, podał mi, a ja? Niepewnie zerknąłem. Był to wycinek z jakiejś gazety, konkretniej cudze zdjęcie, które szczerze powiedziawszy, naprawdę zmroziło mi krew w żyłach.
Z mojej twarzy z pewnością momentalnie zniknął jakikolwiek kolor. Niestety, ale... kojarzyłem tą twarz, te rysy... Teraz aż za dobrze. Jedyne co było diametralnie inne to oczy i kolor włosów.
- Kogoś ci przypomina?
- Amy... - wydukałem, wpatrując się w zdjęcie pewnej małej szatynki o niebieskich oczach. Przeniosłem swój wzrok odrobinę niżej. Pod obrazkiem ukośną czcionką podano pewną krótką, aczkolwiek istotną informację. Jej prawdziwe imię oraz nazwisko - Emily Clarton..._________________________________
YES.
JA ŻYJĘ.
TO OPKO TEŻ.Jak już mówiłam pod paroma komentarzami plus w innych miejscach - opowiadania nie porzuciłam, choć przepraszam strasznie za tak duży ubytek w nim i prawie roczną przerwę.
Niestety, chcecie czy nie - mam swoje życie i musiałam się skupić na maturach oraz na całym roku, a poza tym odzyskać wenę i jakikolwiek zapał do pisania.
Przepraszam, jeśli ten rozdział wyszedł... Dziwnie. Może trochę niezbyt dobrze, ale chciałam wam coś na szybko dać i początkowo też nie miałam na niego pomysłu. Zresztą... Tutaj dawno nie pisałam i no... Nie dziwcie się.
W zasadzie na kolejny rozdział pomysł fakt faktem mam, ale dylematem pozostaje jedna sprawa. Bardzo istotna dla dalszej fabuły.U góry w mediach dorzucam wam narysowany na szybko przeze mnie symbol Dandemonium.
Miałam z tym symbolem co prawda mapę Oregonu, która miała zostać tutaj załączona w bonusie, no ale niestety - poszła w pizdu.
Jednak przynajmniej teraz będziecie wiedzieć, jak ten symbol wygląda.I jakby ktoś nie wiedział kim jest owa EMILY CLARTON
TO TU MA INFORMACJĘ:Emily Clarton to dziewczynka, która nie żyje; jest jedną z zamordowanych przez Dana. Dipper (Pines) czytał artykuł w wiadomościach internetowych o niej i o jej śmierci (jeśli dobrze pamiętam). Stąd ją kojarzy.
~ShadowOfMarionette
CZYTASZ
Reverses
FanfictionDipper Pines i Dipper Gleeful to dwa, naturalne przeciwieństwa. Są rzeczy, które ich dzielą, ale są też rzeczy, które ich łączą. Bill Cipher i Will Cipher to bracia, o różnych osobowościach. Żyć bez siebie nie mogą i to bardzo dosłownie. Co się sta...