Dziewczyna popatrzyła na swojego brata strasznie zdziwionym wzrokiem. Stała w bezruchu, wyraźnie będąc niemało zdziwioną.
- Cholera, nareszcie wróciłeś, cały i zdrowy... - powiedziawszy to, uwięziła mojego chłopaka w mocnym uścisku.
Póki co najprawdopodobniej nie zwróciła na mnie uwagi. Może to i dobrze? Miałem wrażenie, że bym się rozkleił przez tęsknotę za własną siostrą.
Osa jako tako odwzajemnił przytulas, ale na pewnym etapie i tak zrobił się trochę czerwony.
- Mabel, dusisz - ni to syknął w ramię siostry.
Była wyższa, o dobre kilka centymetrów. Ale bynajmniej nie zawdzięczała tego naturze, a błękitnym szpilkom. Mimochodem dyskretnie zlustrowałem ją wzrokiem od góry do dołu. Promieniowała elegancją oraz swego rodzaju gracją. Zimnym dostojeństwem, czymś czym również chwilami odznaczało się moje przeciwieństwo.
Jeśli oni w tym świecie uchodzili za tych złych to... Bez wątpienia Gideon z mojego wymiaru nie dorastał im do pięt. Co prawda, Dipper bywał wcześniej dla mnie równie irytujący, co tamten chłopak, lecz i tak się różnili. Ten Gleeful obok miał styl, jakieś wyrafinowanie, przez które mógł mi się kojarzyć troszkę z nastolatkiem ze szlacheckiego rodu. Patrząc na jego posiadłość, kto wie? Może tkwiło w tym porównaniu ziarenko prawdy?
Jeśli chodziło o Mabel - nosiła ładną, niebieską koszulę, u której kołnierza miała... Gwiazdkę. Kolorową, znaną mi przez wspomnianego Gideona gwiazdkę, jaka zastąpiła poniekąd muszkę. Uwiązana na czarnych tasiemkach należycie się trzymała. Do tego dobrała sobie czarną, krótką spódnicę. Zaś jej włosy ogarniała przepaska. Zwykła, najprostsza, czarna opaska, mająca z boku przypiętą jakąś czarną kokardę z niebieskim kamyczkiem na środku. Ciekawy gust... Moja siostra zapewne nigdy by się nie ubrała w podobny sposób. Zresztą, czy to dziwne, skoro ta tutejsza stanowiła jej naturalne przeciwieństwo, osobny byt?
- No dobrze, przepraszam - odsunęła się z szerokim z lekka złośliwym uśmiechem i poczochrała jego włosy.
- Mabel - prychnął, sięgając dłonią ku zmierzwionym kosmykom.
- No co?
- Dobrze wiesz - mruknął, widocznie jako tako opanowując drobną złość. - Ech, mniejsza. Poznaj Dippera z drugiego świata oraz Amy - mówiąc to, wskazał na naszą dwójkę.
Błękitne oczy brunetki momentalnie się rozszerzyły w drobnym zdziwieniu, jednak to ekspresowo się ulotniło.
- Em, cześć - powiedziałem trochę nieśmiało, mimowolnie mocniej ściskając rękę młodej. Odruch, zwyczajny odruch spowodowany niewielkim podenerwowaniem.
- Cześć - jej wzrok szybko prześlizgnął się ze mnie na czarnowłosą, która to bardziej się kryła za moimi plecami. Kątem oka zerknąłem na dziewczynkę. Lekko się wychyliła, trzymając kurczowo dłonią fragment mojej koszuli.
- Jeju, jaka słodka - siostra Gleefula niemal pisnęła z zachwytu i się rozpromieniła.
Zbliżyła się w naszą stronę, zachęcająco wyciągając rękę z czarną rękawicą ku młodej. Amy, choć niepewnie, wychyliła się bardziej, aż wreszcie przestała ukrywać siebie. Zlustrowała swoimi czarującymi oczami Mabel. Brunetka z szerokim uśmiechem na ustach poczochrała jej czarne włosy, znacząco się nad nią pochylając.
- Co, braciak, czyżbyś polubił nagle dzieci? - zaśmiała się, spoglądając w jego stronę.
- W życiu - odparł sucho, ale - mimo wszystko - również się uśmiechnął. Tyle, że z wyraźną nutą chłodu.
Wtedy Mabel się rozprostowała, a także przybrała kamienną twarz, przynajmniej na chwilę. Odchrząknęła, zasłaniając na chwilę swoje pomalowane czerwoną pomadką usta.
- Może lepiej wejdziemy do środka i napijemy się czegoś? Chociażby ciepłej herbaty? - zasugerowała, spoglądając na mnie kątem oka.
- Dobry pomysł - padło ze strony Gleefula.
- W takim razie, zapraszam - mruknęła, wchodząc do środka domostwa.
Amy wyraźnie też się ożywiła, a jej nieśmiałość gdzieś zniknęła, tak samo smutek. Wyplątała się spod mojego uścisku i zadowolona, prawie w podskokach, pognała za siostrą bruneta.
Ja za to... Czułem się z lekka otępiały. Cała energia ulotniła się z mojego ciała, pozostawiając po sobie zmęczenie. Miałem drobne chęci się rozpłakać, jednak uczucie to nie było na tyle silne, abym rzeczywiście zamienił się w miękką kluskę potrzebującą odrobiny ciepła. Jeszcze nie było...
- Ty przodem, kochanie - powiedział cicho, co natychmiast poskutkowało wyrwaniem mojej osoby ze świata zawiłych myśli i bólu.
Skinąłem głową, a następnie ruszyłem do środka domostwa. Odrętwiałe kończyny zaczęły pracować. Zamiast skupiać się na niezbyt przyjemnych sprawach, wzrokiem wodziłem po otoczeniu.
Ta willa... Była spora. Śliczne, marmurowe oraz grafitowe płyty zdobiły podłogę. Niektóre szare, niektóre białe. Razem tworzyły interesującą szachownicę. Zewsząd rozlegała się woń świeżych kwiatów, które miejscami stały w wazonach. Nie był to zapach uciążliwy. Skąd. Bardzo delikatny, taki ledwo wyczuwalny. Moją uwagę przykuły niezbyt duże, ale również niezbyt małe schody, które witały każdego przybysza. Po nich schodziła jakaś dziewczyna ubrana w strój pokojówki. Niosła w dłoniach niewielki stos kolorowych tkanin, poskładanych w idealnie ułożone kostki. Prawdopodobne, że zmieniała najzwyczajniej pościel.
Kobieta przystanęła, gdy już zeszła na dół. Ukłoniła się grzecznie, spuszczając głowę tak, że kasztanowe kosmyki przysłoniły jej oczy. Poczułem się nieswojo, ponieważ ukłon ten szedł nie tylko w stronę idącego praktycznie obok Gleefula, czy Mabel tuż przed nami, ale także i w moją. Służka nie wydała się jakoś specjalnie zaskoczona widokiem kogoś takiego jak ja. Raczej zachowała zimną twarz, szczelnie ukrywającą wszelkie emocje.
- Przygotuj herbaty dla naszej czwórki, Margaret. I przynieś ją do salonu - suchy ton Gleefulowej sprawił, że odczułem niezbyt przyjemne dreszcze.
- Dobrze, panienko - odparła potulnie właśnie ta konkretna pokojówka i odeszła szybkim krokiem.
- Mabel?
- Tak, bratku? - dziewczyna spojrzała przez ramię na Osę. Od razu stała się nieco milsza, bardziej ciepła oraz mniej lodowata w swojej postawie.
- Co z wujkami? - spytał, zaś w jego głosie usłyszałem odrobinę... Troski.
Martwił się. Wiedział, co przytrafiło się moim. Wiedział, że nie dawali znaku życia, że nie było z nimi żadnego kontaktu od sporego kawałka czasu.
- Z Fordem i Stankiem? - uniosła brew w górę. - A co ma być? W domu są - wzruszyła ramionami.
Chłopakowi ulżyło, ewidentnie kamień spadł mu z serducha. Jednak owy kamień przybył do mnie. Dostałem lekkiej palpitacji. Z wrażenia oraz niedowierzania. Oni byli w komplecie... Dreszcze. Kłucia zazdrości. Dipper nawet nie miał pojęcia jak bardzo chciałem, aby i w moim wymiarze wszyscy żyli, mieli się świetnie.
- Wszystko w porządku? Jesteś strasznie blady - popatrzyłem na bruneta nieczytelnym wzrokiem.
- Nic mi nie jest - odparłem, choć zapewne ta odpowiedź nie brzmiała zbyt wiarygodnie.
Aż dziwne, skoro nie zorientował się w sytuacji. Ale możliwe, że to przez przypływ wewnętrznego szczęścia i radości, jakie najprawdopodobniej odczuwał.
Popatrzył na mnie z powątpiewaniem, jednak nic nie powiedział.
Wkrótce znaleźliśmy się w tutejszym salonie. Ten mogłem nazwać mianem przestrzennego. Znacząco różnił się od wyglądu korytarzy czy wejścia. Tutaj panował zupełnie inny wystrój, o kompletnie innym klimacie. Na ścianie w centrum wisiał łeb łosia. Sztuczny, bardziej ozdobny. Obok niego po lewej i prawej stronie stały regały wypełnione różnymi książkami. A na środku stolik z czarnego drewna, szary dywan, dwa niebieskie fotele oraz kanapa. Poza tym, na innej ścianie wisiała strzelba. Znalazło się też parę obrazków, natomiast gdzieś indziej stały różne naczynia oraz wazy wyglądające na dość drogie.
Swoje spojrzenie przeniosłem na dwa spore okna, a właściwie wyjście na zewnątrz. Może do ogrodu, może na prowizoryczny taras? Nie wnikałem, jedynie zlustrowałem wzrokiem błękitne tkaniny zwisające po bokach.
- Siadajcie, siadajcie - mruknęła zachęcająco Mabel, samej zajmując miejsce w jednym z foteli. Na swoje kolana pociągnęła Amy.
U Gleefula zauważyłem cień wahania. Wiedziałem, że zrobiłby to samo ze mną, lecz w innych okolicznościach. Tak więc w lekkim dystansie zajęliśmy miejsca obok siebie. Poprzedniego dnia uświadomił mnie, że nie chciał za wcześnie w podobnej sytuacji informować rodziny o drobnych faktach naszej relacji.
Zrozumiałem i również to szanowałem, ale w duchu już sobie postanowiłem, że jak tylko przestanę czuć się dobrze z takim ukrywaniem... Zacznę bardziej naciskać oraz dyskretnie co nieco pokazywać. On zrobił parcie na moją osobę w moim środowisku, więc miałem okazję do dobrej zemsty.
- Gdzie Will? - jego siostra postanowiła zacząć jakiś temat. Dokładnie w tamtej samej chwili do pomieszczenia weszła służka z filiżankami herbaty na złotej tacy.
- Jak obiecywałem, puściłem go wolno. Znalazł swojego brata, teraz raczej są obydwoje w swoim wymiarze - akurat napar wylądował tuż przed nim, na ładnym talerzyku ozdobionym fioletowymi kwiatami.
- Niepotrzebnie, Dipper - mruknęła z wyraźną niechęcią w głosie. Po tym zdaniu odniosłem wrażenie, iż nie przepadała za Błękitkiem. - Wiesz, ilu naszych chciałoby go mieć?
- Wiem - wzruszył ramionami.
W głowie zapaliła mi się lampka. Jakich "naszych"?
- Idiota z ciebie. Tyle się napracowaliśmy...
- Ja się napracowałem - poprawił ją, na co brunetka odpowiedziała cichym prychnięciem. To zakończyło wymianę zdań, pomiędzy rodzeństwem.
Odetchnąłem w duchu z ulgą. Jeszcze brakowałoby, żebym na dobry początek był świadkiem jakiejś drobnej sprzeczki, o ile nie kłótni. Gleeful trochę mi opowiadał o swojej siostrze. Normalnie była bardzo stonowana, ale podobno zdecydowanie łatwiej szło ją wytrącić z równowagi, niż jego. Emocjonalna, posiadająca w sobie coś z wariatki. I to niekoniecznie w tym dobrym, pozytywnym znaczeniu.
Wzrok Mabel prześlizgnął się na moją osobą. Nieznacznie się spiąłem, czując chłód bijący od niej. Służka wreszcie odeszła. Zostaliśmy tylko we czwórkę.
- A ty... Kim dokładnie jesteś? I może opowiesz coś o sobie? - zasugerowała, pochylając się nieznacznie w stronę położonych filiżanek.
Dłonią pokazała na jedną z nich. Upatrzona przez nią od razu zaczęła lewitować. Znalazła się obok, na wysokości jej ramienia.
Już otwierałem usta, aby coś powiedzieć, lecz ta jeszcze zwróciła się do Amy, która wyciągnęła rączki ku latającemu naczyniu:
- A, a, a - pogroziła jej palcem. - Nie wolno. Jeszcze się poparzysz, słodzinko.
- Ale ja cę pić - oświadczyła z drobnym oburzeniem czarnowłosa.
- Poczekaj chwilę. Ciocia Mabel zaraz ci da, tylko musisz zaczekać aż wystygnie - wymruczała niezwykle łagodnie, zaś dziewczynka ostatecznie posłuchała i już nie upierała się przy swoim.
Gleeful najwyraźniej przyjęła to z wielkim zadowoleniem, skoro delikatny uśmiech nie zniknął z jej twarzy, gdy z powrotem zwróciła swoją uwagę na mnie.
- Ależ proszę, mów. Wybacz, że przeszkodziłam. Dzieci niestety bywają strasznie kłopotliwe - zrobiła na moment smutną minkę. - Jednak raczej obydwoje dobrze o tym wiecie.
- Nic się nie stało - odparłem, zachowując jako taki spokój. - Więc... Jestem Dipperem, który stanowi naturalne przeciwieństwo twojego brata.
- Brzmi niezwykle filozoficznie - skomentowała natychmiast, po czym zerknęła na bruneta. - Czyli Willuś niczego nie zjebał, a tobie udało się trafić do tego legendarnego, przeciwnego naszemu światu wymiaru? - dopytała z drobnym zaciekawieniem, jakby chcąc się upewnić.
- Dokładnie.
- To świetnie. Gratuluję, spełniłeś swoje marzenia - ulotne ciepło wkradło się na twarz kobiety. - Kontynuuj - zwróciła się do mnie neutralnym tonem. W międzyczasie zaczarowała też kolejną filiżankę, która przeznaczona była dla Amy. Pewnie po to, żeby młoda nie zdecydowała się sięgnąć po nią zbyt wcześnie.
Zamyśliłem się przez niewielką chwilę.
- Mieszkam w mieście identycznym do waszego, dokładniej w Chacie Tajemnic.
- Czyli jesteś Pinesem?
- Tak.
- Ach... - na jej twarzy pojawił się drobny grymas. Nie wiedziałem do końca, czym był spowodowany, aczkolwiek w duchu zacząłem się domyślać. - Uwielbiam tą rodzinkę - powiedziała po chwili, brzmiąc sarkastycznie.
- Szczególnie Gideona - wtrącił się jej brat.
- Szczególnie Gideona - powtórzyła zgodnie z nutą rozmarzenia w głosie, które jakoś słabo pokrywało się z zimnym wyrazem. - Aż mi przypomniałeś, że muszę wkrótce go odwiedzić - zaświergotała i znacząco się rozpromieniła, przynajmniej na ułamek sekundy.
Uniosłem brew w górę, lustrując Mabel uważnym wzrokiem. Zacząłem łączyć fakty.
W moim wymiarze ta beczka zakochała się w mojej siostrze. Może tutaj efekt był odwrotny i akurat właśnie ta kobieta za nim ganiała? Wszystko możliwe.
- Że też ci się chce - chłopak cicho westchnął. - Tracisz na niego czas.
- Jest słodki. Uroczo się boi - zachichotała, przykładając powierzchnię filiżanki do swoich malinowych, pełnych ust.
- Ciebie każdy się boi - odpowiedział z lekkim rozbawieniem.
- Tak, oczywiście - prychnęła. - Panowie z naszej pracy się nie boją.
- Bo cię znają - wywrócił oczami. - Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, ale w tamtym miejscu wszyscy jesteśmy siebie warci - zaśmiał się chłodno, a ja mimowolnie poczułem dreszcze.
Nie wiedziałem zupełnie, o czym oni gadali, jednak zamiast niechęci ich słowa zbudowały u mnie ciekawość, jaka stawiała przed zapytaniem: co Dipper przede mną ukrywał?
Nie miałem zamiaru pytać o to teraz, chyba lepiej na osobności. Ewentualnie poczekać, aż sam się wygada oraz coś powie na ten temat.
- Wracając... - spojrzała w moją stronę - Nie szkoda ci było opuszczać rodzinę oraz przyjaciół i przychodzić do całkiem obcego świata? - zagadała, podając młodej herbatę.
- Trochę... - przyznałem z zakłopotaniem. Właśnie wdepnęliśmy w temat, o którym nieszczególnie chciałem rozmawiać.
- Należysz do małomównych?
- Nie do końca - mruknąłem, spoglądając na swoje dłonie oraz ciecz zastygłą w bezruchu, z której unosiły się już bardzo niewielkie kłębki pary.
W dokładnie tym samym momencie usłyszałem powolne kroki dobiegające prosto z korytarza. Wzrok naszej trójki natychmiast skierował się właśnie na wejście do salonu. Moim oczom ukazał się mężczyzna, starszy mężczyzna, trzymający w jednej dłoni laskę ze złotą gałką. To na niej się podpierał. Moje serce zaczęło bardzo szybko bić, zaś łzy napłynęły ekspresem do oczu.
- Dobrze cię wreszcie widzieć, Dipper - wargi tego człowieka wykrzywiły się w chłodnym uśmiechu. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi, tylko podszedł do Gleefula, który ekspresem wstał z miejsca.
- Ciebie też, wujku.
Wraz z tymi słowami stałem się świadkiem ich przytulenia. Takowe doszczętnie pokruszyło mi serce. Tak mocno, że podniosłem się do pionu i prędko skierowałem swoje kroki ku wyjściu.
- Przepraszam was na moment - rzuciłem na odchodnym.
Ledwie przekroczyłem próg pomieszczenia, a natychmiast przyspieszyłem. Omal nie zacząłem biec, czując zimno w postaci gorzkich łez wyznaczających sobie nowe ścieżki na policzkach. Skierowałem się ku wyjściu, by po chwili znaleźć się na dworze.
Od razu, wręcz odruchowo poleciałem w głąb lasu, choć słysząc za sobą wołanie Gleefula, przyspieszyłem, zarazem na parę sekund spoglądając na teren pozostawiony w tyle. Chłopak biegł w moją stronę.
Zamiast się zatrzymać, zacząłem pędzić przez zieleń, gnać sprintem między ponurymi drzewami. Byle zgubić Dippera, móc posiedzieć samemu, wypłakać się, a potem udać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, natomiast to... To tylko chwilowy wybuch emocji, nic więcej. Pewnie nie uwierzy, ale taki już byłem. Należałem do tych o dość trudnym charakterze, zaś u podstaw tego charakteru leżała spora upartość.
Pokonałem duży kawałek drogi. Wówczas kondycja zaczęła siadać, z trudem łapałem oddech. Dlatego przystanąłem i oparłem się o najbliższe drzewo. Nerwowym wzrokiem zerknąłem na otoczenie. Nie widziałem go, nigdzie.
Odetchnąłem ze swego rodzaju ulgą oraz osunąłem się w dół, na ziemię. Gdy tylko trochę odpocząłem, schowałem twarz w kolanach. Zaniosłem się mocnym szlochem, który powodowała tęsknota wymieszana z bardzo silną zazdrością.
Dlaczego cała jego rodzina żyła, a moja już nie? Dlaczego oni wszyscy żyli razem, mieszkali razem, natomiast u mnie w domu nie było nikogo? Nie było do czego wracać, do kogo wracać, ani też po co wracać. Do ludzi, takich jak Wendy? Którzy się mną nie przejmowali i mieli mnie głęboko w swoich czterech literach?
Właśnie się zorientowałem, że ja... Tak naprawdę byłem bez domu. Gdzieś go wywiało, przestał istnieć. Niestety...
Wtem, cudza ręka znalazła się na moim ramieniu. Od razu poderwałem głowę do góry. Wciąż się nie uspokoiłem, jedynie nadal łkałem, nie potrafiąc dojść do siebie po spotkaniu kogoś tak podobnego do wujka Forda. Nim się obejrzałem, cudze ramiona owinęły się wokół mej talii. Automatycznie przysunąłem się bliżej oraz wtuliłem w tak dobrze znane ciało. Ciało należące do Osy.
- Kochanie, spokojnie... - pogłaskał mnie po plecach.
Popatrzyłem na niego gniewnie.
- S-spokojnie? Spokojnie? - wysyczałem, bo wraz ze słowami Dippera zalała mnie niezwykła frustracja. - Trudno jest być spokojnym, uwierz - ledwo wstrzymałem się od warknięcia.
Wbrew swojemu oschłemu, przesączonemu złością tonowi, bardziej wtuliłem się chłopaka, chowając twarz w jego ramieniu. Palce mocno zacisnąłem na ubraniach Gleefula.
- Wierzę - oddech chłopaka owiał płatek mego ucha.
- Tęsknisz za nimi, prawda?
- Bardzo - wymamrotałem, biorąc głęboki wdech. Zaczął głaskać mnie po plecach.
- Twoi wujkowie pewnie żyją oraz mają się świetnie...
- Nie kłam. Skąd możesz wiedzieć? Lepiej się ciesz, że z twoją rodziną wszystko jest w porządku, a mną się nie martw. Poradzę sobie przecież, radziłem od tak dużego kawałka czasu sam, dlaczego więc miałbym teraz nagle przestać? - wysyczałem cicho przez łzy, które utopiły się w jego koszuli. - Nawet nie wiesz, jak bardzo zazdroszczę ci teraz wszystkiego. Tego, że masz ich obok, a nie w piachu... Nie zostałeś sam.
- Hej, ale ty również nie jesteś sam.
- Nie? - popatrzyłem mu w oczy. - Mylisz się, bo ja nie mam do kogo wracać, ani po co. Nie mam domu, rodziny. Rodzice nie zachcą mnie przygarnąć z powrotem pod swój dach, ani nic... - pokręciłem głową z niedowierzaniem, uświadamiając sobie co raz więcej przykrych faktów.
Zupełnie tak, jakby dopiero teraz one dotarły do mózgu i zostały przez takowy przyjęte. Przez cały ten czas, codziennie podświadomie czekałem na powrót Stanka oraz Forda, lecz ten nie nadchodził. Rozczarowanie przy każdej pobudce oraz przy każdym zachodzie słońca kończącym nudny dzień. Smutne, lecz prawdziwe. Szara rzeczywistość.
- Nie mam przyjaciół, n-nikogo... Nikogo poza tobą - nieznacznie się odsunąłem.
- Dlatego cię nie zostawię - powiedział poważnie.
- Jasne... Ech, ten związek nie ma sensu. Po co się w niego wkładać? Wrócę do swojego "domu", a ty tutaj zostaniesz, jak tylko sprawa się wyjaśni i zagrożenie zniknie.
- A po co robić cokolwiek, skoro teoretycznie każde cokolwiek nie jest warte inwestycji? - jego dłoń znalazła się na moim policzku.
Odruchowo chwyciłem Gleefula za nadgarstek, jakby w ramach protestu.
- Nie mam zamiaru cię zostawiać, zresztą... Musisz wracać tam, gdzie nikt na ciebie nie czeka? Nie musisz, uwierz. Wybór będzie należał do ciebie.
- Albo zamiast wybierać, po prostu ucieknijmy razem gdzieś, gdziekolwiek daleko. Nie sądzę, żeby zaakceptowali moją osobę - drobne westchnięcie wydobyło się z ust. Kciukiem starł słone krople. Szalona myśl, szalona, bardzo szalona.
- Skupmy się na teraźniejszości, kochany - uczułem krótki dotyk na wardze.
Mimowolnie nieznacznie się spiąłem oraz spłoszyłem, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Moje zmartwienia raptem częściowo uciekły, zaś ja sam byłem odrobinę spokojniejszy.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz - szepnął tuż koło mojego ucha.
Obfita czerwień tym samym się pogłębiła i bynajmniej nie była już spowodowana płaczem. Niepewnie popatrzyłem na Osę.
- Obiecujesz?
- Nie obiecuję, ale wiem, że musi - słabo się uśmiechnął.
Tyle wystarczyło, abym uwierzył oraz w pewnym stopniu się wyciszył. Serce biło mi niesłychanie szybko, a w żołądku zaczęły fruwać motylki szczególnie, gdy ręką objął mnie w pasie. Klęczał, przez co wydawał się jeszcze wyższy.
Jakoś tak, zignorowałem otoczenie, właściwie odciąłem się od niego. Liczył się tylko ten Dipper, który zaskakująco dobrze się spisał, skoro skutecznie doprowadził moją osobę do ładu. Chłopak był strasznie blisko. Być może za blisko? Lub też tak blisko, jak powinien, ponieważ właśnie tworzyliśmy parę?
Nie wiedziałem. Czas jakoś się zatrzymał. Nie przeszkadzały grzejące promienie słońca przedzierające się między liśćmi i gałęziami drzew. Uważnie przyglądałem się twarzy bruneta, nie potrafiąc sklecić jakiejś konkretnej myśli. Pochylił się jeszcze bardziej. Po tym zorientowałem się, do czego dążył.
- Och, już się tak nie baw, Oso - mruknąłem cicho, kiedy wbiła też niecierpliwość.
Krzywo się uśmiechnął, ale bez zbędnych uwag spełnił tą głupią prośbę i rzeczywiście mnie pocałował. Słodko-gorzki pocałunek, jaki sprawił, że mimowolnie utonąłem w oceanie chłodnych tęczówek, w których tak rzadko ukazywały się drobinki ciepła.
CZYTASZ
Reverses
FanfictionDipper Pines i Dipper Gleeful to dwa, naturalne przeciwieństwa. Są rzeczy, które ich dzielą, ale są też rzeczy, które ich łączą. Bill Cipher i Will Cipher to bracia, o różnych osobowościach. Żyć bez siebie nie mogą i to bardzo dosłownie. Co się sta...