Znowu tutaj byłem... W tym miejscu, na tej polanie, gdzie odgarniałem mech z pomnika mojego brata.
Z mojego oka raz po raz kapały słone łzy.
Zastanawia cię pewnie, dlaczego jestem wiecznie smutny? Dlaczego płaczę nawet, gdy nie ma na to konkretnego powodu? Przecież jestem demonem... To prawda... Jestem... A może bardziej tu pasuje określenie, że nim byłem?
Od 10 lat nie ma dnia, w którym bym nie płakał. Od 10 lat nie ma dnia, w którym bym nie tęsknił... Od 10 lat czuję, jakby coś zostało mi zabrane. Nie jest to magia, nie, nie... Chodzi o mojego brata. To jego mi zabrali, a teraz? Teraz tylko mogę z bólem przyglądać się kamiennemu posągowi... I z bezradnością... Przede wszystkim z bezradnością.
Ja i Bill, mimo wszelkich różnic, zawsze byliśmy blisko.... Trzymaliśmy się razem... Byliśmy nierozłączni, mimo, że naturalnie jesteśmy istotami, które są przeciwieństwami. Byliśmy, jak ogień i woda... Jak dzień i noc... Jak Słońce i Księżyc. Prawda jest taka, że jeden bez drugiego po prostu żyć nie może. Razem tworzyliśmy harmonię... Razem sprawowaliśmy pieczę nad Światem Snów i Koszmarów.
Nasz wymiar jest piękny, choć chaotyczny. Trudno w nim rozróżnić, co jest iluzją, która zaraz się rozpłynie, a co rzeczą prawdziwą. Tam nie ma czegoś takiego, jak ograniczenia, czy czas, tak jak w innych wymiarach. Nasz świat to nieskończoność. Przeciętny umysł nigdy nie jest w stanie pojąć jego funkcjonowania, ani praw, których co prawda jest tam niewiele. W świecie bezgranicznego chaosu to ja i Bill zawsze tworzyliśmy ład... To ja i Bill sprawialiśmy, że nawet i chaos miał swój porządek. Trudno to zrozumieć, ale chaos to też jakaś kolejność. Coś wzięło i rozrzuciło pewne rzeczy według własnego uznania. Tym czymś byliśmy my. Ja opiekowałem się tymi rzeczami prawdziwymi w Świecie Snów, zaś Bill iluzją.
W naszym wymiarze mieliśmy zupełnie inną formę. Nie byliśmy tymi trójkątami. Mieliśmy formę ludzką. Podobny wygląd, podobne ubrania... Ja w tej formie miałem oczy w kolorze błękitu, Bill w kolorze złota. To samo tyczyło się naszych włosów. Byliśmy podobni, ale nie tacy sami. Mogliśmy być bliźniakami, ale i tak sporo nas różniło. A to charakter, a to styl bycia, a to magia...
Właśnie! Najważniejsza była magia. Bill w przeciwieństwie do mnie, był lepszy w magii. Znacznie lepiej nad nią władał. Ja często popełniałem błędy, a niestety jednak kiedyś w przeszłości za ich popełnianie zapłaciłem wysoką cenę.
Wszystko zaczęło się wtedy, gdy Bill zainteresował się ludźmi. Fascynowali go, a zarazem drażnili. Nie rozumiał ich ładu i spokoju w codziennym życiu. Nie rozumiał też ich pośpiechu. Ludzie w jego oczach marnowali swoje życie, bo w końcu z dnia na dzień coś robią. Z dnia na dzień się gdzieś spieszą i rzadko kiedy potrafią powiedzieć sobie stop. Najbardziej fascynował go też ich ból, smutek i strach. My, jako istoty nieśmiertelne, które miały władzę nad koszmarami nie rozumieliśmy strachu. To pojęcie nie istniało w naszym słowniku.
Bill często lubił odwiedzać te ludzkie wymiary, czyli za równo wymiar mojego pana, jak i wymiar Sosenki. Od wieków zawierał układy z ludźmi, bo chciał poznać ich umysł. Nawet i czasem przejmował ich ciała. Czasem, ale rzadko. Chciał poznać czym jest ból, bo w końcu demony nie mogły tego poczuć, a jak już to w minimalnym stopniu.
Tak mijały wieki, aż pewnego dnia wpadł na pomysł, że pomoże trochę ludziom. Chciał połączyć nasze światy, żeby ludzie w końcu trochę się zatrzymali i przestali przejmować bzdurami. Jednak to nie było takie proste.
Bill wyruszył na ziemię, a mi zostawił władzę u nas. Cóż... Ktoś musiał sprawować nad tym wszystkim pieczę, a jako że nie byłem za bardzo za tym pomysłem to zostałem w naszym wymiarze. Potem wszystko działo się bardzo szybko.
Któregoś razu po prostu to poczułem, jakbym go stracił na zawsze. To bolało tak samo bardzo, jak utrata większej części mocy.
Przyjaciele też wiedzieli, że to ma związek z jego przegraną. Nie do końca wiedziałem, co się stało. 8Ball doniósł mi o tym, że pokonały go jakieś dzieciaki z Wodogrzmotów Małych. Oni mnie nie obchodzili. Chciałem tylko dostać się do brata. Chciałem tylko go odnaleźć. Potrzebowałem go... Tak samo on potrzebował mnie. Byliśmy od siebie zależni poprzez bliźniaczą więź, którą wzmacniało kilka innych czynników. Gdyby to mi się coś stało, a on nie byłby skałą, to też by to poczuł. Jak mówiłem, najbardziej różniliśmy się charakterami. Moje spokojne uosobienie pozwalało mi nosić tylko ból i smutek w sercu od tamtego momentu, gdy ci ludzie go pokonali. Gdyby było na odwrót... Gdybym to ja był skałą lub stało by mi się coś innego... On czułby tylko gniew i złość. Automatycznie stałby się siłą destruktywną, która byłaby gotowa wywrócić do góry nogami wszystkie wymiary, aby mnie odnaleźć.
Kiedy w końcu tamta fala bólu minęła bez wahania zostawiłem władzę mojej zaufanej przyjaciółce, Alexandrze. Miałem głęboką nadzieję, że ze swoim charakterkiem i mocą ogarnia nasz świat.
Za równo ja, jak i Bill mieliśmy wspólną zdolność, której jako jedynej nie byliśmy w stanie zupełnie kontrolować- zmiany postaci. Jak u siebie byliśmy podobni do ludzi, tak po opuszczeniu swojego wymiaru zmienialiśmy postać na trójkątną.
I teraz docieramy do kluczowego momentu, w którym moje nijakie umiejętności magiczne sprawiły, że utknąłem w sąsiednim wymiarze. Niby to był mały błąd, raptem przestawione równanie, a wylądowałem tam gdzie nie powinienem. Oczywiście na początku byłem przekonany, że to świat, w którym mój brat odniósł porażkę. Błądziłem po lasach, szukając jego obecności, aż w końcu wpadłem... Złapany przez dwójkę nastolatków, którzy w parę chwil odebrali mi większą część mocy. Dipper oszczędził mnie, za co byłem mu strasznie wdzięczny. Obiecałem służyć im, na tyle na ile pozwalały mi moje wybrakowane moce. Nie nienawidziłem ich, mimo że często mnie upokarzali. Tak na prawdę nigdy nie płakałem przez nich, mimo że nie raz tak to wyglądało. To po prostu bliźniacza więź, która dzień w dzień dawała o sobie znać. Przywiązałem się do Dippera. Często mu opowiadałem czemu się pojawiłem w ich świecie. Często się żaliłem. Chyba nawet za często... Pracowałem ciężko żeby na moment zapomnieć o swoim bólu. Czasami byłem, jak lekarz, czasami, jak kucharz, kelner, ogrodnik... Praca u Gleefulów dawała mi swego rodzaju ulgę. Na moment zapominałem o swojej wiecznej tęsknocie. Na moment nawet potrafiłem się śmiać. Dali mi tak samo wiele, jak wiele zabrali. Testowali mnie. Wiesz dlaczego nie uciekałem? Nie tylko przez przywiązanie, ale przez to, że nie miałem na to tyle magii.
Jednak w końcu go odnalazłem... Jako skałę. Wtedy, gdy przejąłem ciało panicza i gdy znalazłem Billa byłem bezradny. Nie znałem sposobu na to, co zrobić w tamtej sytuacji.
Teraz siedziałem. Siedziałem przy Billu. Z mojego oka znowu kapały łzy. Znowu czułem tamten ból. Śpiewałem. Mimo to śpiewałem... Pewną piosenkę, która była bliska mojemu "demonicznemu" sercu.
CZYTASZ
Reverses
FanficDipper Pines i Dipper Gleeful to dwa, naturalne przeciwieństwa. Są rzeczy, które ich dzielą, ale są też rzeczy, które ich łączą. Bill Cipher i Will Cipher to bracia, o różnych osobowościach. Żyć bez siebie nie mogą i to bardzo dosłownie. Co się sta...