Pov. Dipper Pines
Szedłem wzdłuż korytarza, podążając za Gleefulem. Byłem prowadzony ku swojemu nowemu pokojowi, który miałem dzielić sam. Mabel zadeklarowała się pilnować Amy w swoich własnych, niewielkich czterech ścianach.
Milczałem. Zatopiony w melancholii spowodowanej gwałtownym smutkiem, jaki pojawił się parę godzin wcześniej, bezmyślnie wędrowałem, niczym cień. Nagle Dipper się zatrzymał, a ja wpadłem mu na plecy i prawie nas przewróciłem.
- Przepraszam - natychmiast wymruczałem to pojedyncze słowo, odczuwszy potężne skołowanie. Nie sądziłem, że mogłem wykazywać się aż taką niezdarnością.
- Nie szkodzi - pchnął jakieś drzwi oraz pociągnął mnie za nadgarstek do środka.
Od razu się rozejrzałem. W oczy rzuciła mi się chłodna, krwista czerwień zdobiąca ściany oraz czarne jak smoła meble. Obok czerwieni dominowała także biel i drobne elementy żółci.
- Śmiało, rozgość się - usłyszałem. Wraz z tymi słowami otrzymałem do rąk bagaż, jaki od razu położyłem na dwuosobowym łóżku. - Czuj się jak u siebie - brunet poczochrał mi włosy, kiedy zacząłem wyciągać swoje rzeczy.
- Dzięki - słabo się uśmiechnąłem do niego.
- Jak się czujesz? - zagadał, zająwszy miejsce na krawędzi łóżka, którego pościel była biała i czysta niczym śnieg. Idealna, nieskazitelna. Widocznie w tym domostwie posiadali fioła na punkcie perfekcjonizmu u służby.
Uniosłem na chłopaka niezbyt czytelne spojrzenie, ale - zamiast odpowiedzieć - podszedłem do hebanowej szafy. Pociągnąłem za złote klamki, otwierając ją.
- Lepiej, choć nie jakoś cudownie - westchnąłem, podchodząc do kupki ubrań. - Nie będziesz ze mną spał, prawda? - popatrzyłem przelotnie na Osę.
Łzy napłynęły do moich oczu. Nie wiedziałem, dlaczego, ale... Taka świadomość bolała. Trochę mi na tym zależało, co sam w duchu zaliczyłem do czegoś na granicy absurdu. Przecież to nic takiego stracić tego typu element z dziennej rutyny.
- Raczej nie - usłyszałem w odpowiedzi.
Słabo uśmiechnąłem się pod nosem, układając na półce swoje rzeczy. Nie pozwoliłem sobie na uronienie choćby jednej głupiej kropli. Wolałem, żeby się nie martwił. Zresztą, to nic szczególnego, wartego jakkolwiek głębszej uwagi. Nikły kaprys, który musiałem zdusić dla naszego wspólnego dobra.
Usłyszałem niezbyt głośne kroki. Cudze ramiona wnet oplotły się wokół mojej talii, a ciepłe powietrze owiało skrawek szyi. Mimo to, dalej układałem naręcze ciuchów w dotychczas pustych półkach..
- Wybacz, kochany, ale nie chcę ryzykować wpadką. Muszę przygotować ewentualny grunt, co trochę zajmie.
- W porządku, rozumiem to przecież - niemal szepnąłem i zagryzłem wargę. Odrobinę bolało, lecz usilnie starałem się zagłuszyć oraz zignorować niewielkie kłucie serca.
- Cieszę się - delikatny całus w policzek odsunął na moment nostalgię. Wbrew pozorom, umiał pocieszyć takimi drobnymi gestami. Co raz bardziej uwielbiałem tego chłopaka. - Może teraz lepiej cię zostawię? - zasugerował, zaś całe ciepło drugiego ciała natychmiastowo zniknęło.
- Jak uważasz - wzruszyłem ramionami z rzekomą obojętnością w głosie, choć oczywiście wolałbym, żeby właśnie posiedział ze mną możliwie długo.
- To w takim układzie... Gdybyś potrzebował pomocy, albo czegokolwiek innego, mój pokój jest na przeciwko.
- Jasne.
Wzdrygnąłem się. Do mych uszu dobiegł cichy trzask. Zostałem sam.
***
Drobne westchnięcie wydostało się spomiędzy malinowych, delikatnie popękanych warg. Zegar tykał. Mały szmer regularnie rozlegał się po pomieszczeniu. Ciało spoczywające pod przyjemną, gładką pierzyną wierciło się co kilka minut w poszukiwaniu dogodnej pozycji idealnej do odpoczynku.
Gdy tylko zapaliłem lampkę stojącą obok, popatrzyłem na czarne wskazówki leniwie sunące po śnieżnej tarczy. Czerwona łuna oświetliła pokój. Przetarłem oczy, których powieki trochę się kleiły. Zmęczenie ogarniało organizm, lecz i tak nie potrafiłem zasnąć bez cudzej bliskości, jakiej brak dopełniały buzujące w ciemnych zakątkach umysłu myśli. Przytłaczające myśli.
Już wybiła pierwsza w nocy.
Powoli wstałem, odrzucając na bok kołdrę. Zgasiłem światło i skierowałem się ku drzwiom. Wychyliłem na korytarz. Takowy świecił pustką, będąc okrytym płaszczem mroku. Bez cienia zawahania pokonałem kilka metrów i przystanąłem przed wejściem do kolejnego pomieszczenia. Zagryzłem wargę, unosząc do góry dłoń zaciśniętą w pięść. Chciałem zapukać, ale uznałem, że nie warto budzić Dippera, dlatego ostrożnie wślizgnąłem się do środka. Mój wzrok z automatu w pierwszej kolejności odnalazł postać skuloną na materacu, szczelnie przykrytą skrawkami granatowego materiału.
Od razu się zbliżyłem najciszej jak potrafiłem. Przystanąłem tuż nad nim. Światło księżyca wpadające przez okno oświetlało twarz mojego przeciwieństwa, sprawiając tym samym, iż wyglądał jak porcelanowa lalka. Nie raz już napotkałem widok śpiącej Osy. Uroczy... Zawsze przypominał anioła, choć w istocie nie należał do grona ludzkich skrzydlaków.
Usiadłem na krawędzi tyłem do chłopaka, żeby móc się wślizgnąć również pod kołdrę. Usłyszałem za sobą nieznaczny szelest. Nie zdążyłem się odwrócić, a coś zimnego zetknęło się ze skórą mojej szyi. Wytrzeszczyłem oczy, wstrzymując oddech. Niedowierzającym wzrokiem patrzyłem na sztylet, który niefortunnie stworzył niewielką szramę, z jakiej od razu pociekła krew, naznaczając metal.
- Sosna? Co ty tutaj robisz? - lodowaty głos wywołał nieprzyjemne ciarki. Zastygłem w bezruchu, oczekując momentu, w jakim broń bruneta zniknie.
Rzeczywiście... Szybko zabrał sztylet. Dopiero wtedy odważyłem się odwrócić. Napotkałem zimne spojrzenie błękitnych tęczówek. Zmieszałem się. Wiedziałem tyle - nie był zbyt zadowolony z przypadkowej pobudki.
- W-wybacz - wymamrotałem i wbiłem wzrok w swoje kolana. - Mam problemy z zaśnięciem i uznałem, że... przyjdę tutaj - przełknąłem ciężko ślinę. - Nie chciałem cię obudzić. Chyba lepiej, jeśli już pójdę.
Wstałem.
- Poczekaj - wtem dłoń chłopaka zacisnęła się wokół mojego nadgarstka. - Możesz zostać, nie wyganiam cię przecież.
Spojrzałem prosto na Osę z drobnym zdziwieniem wymieszanym z wręcz naiwną, dziecięcą radością, która eksplodowała gdzieś tam w środku. Starannie ukryłem ten entuzjazm, ograniczając się jedynie do banalnego:
- Naprawdę?
- Oczywiście - puściwszy nadgarstek, odsunął się i odchylił kołdrę. - Chodź.
Zbyt kusząco to wyglądało, abym nie skorzystał. Inaczej popełniłbym ogromny grzech. Po chwili więc leżałem już u boku Gleefula, który posłał mi stonowany uśmiech. Uniósł w górę jarzący się błękitną poświatą sztylet i z zaciekawieniem zaczął obserwować dryfujące na jego powierzchni kropelki.
W niebieskich tęczówkach dostrzegłem błysk. Błysk czegoś niezwykle niepokojącego. Z przedziwną fascynacją zlizał te krople, co sprawiło, że mimowolnie drgnąłem. Odnosiłem wrażenie, jakbym spotkał właśnie inną, dotychczas nieznaną mi stronę swojego ukochanego.
Posmutniałem. Czułem się tak, jakbym właściwie nie znał Gleefula ani trochę. Paradoksalnie on wiedział o mnie bardzo dużo, nie udawałem, należałem do grona szczerych, a Dipper? Dipper wiele krył. Oczywiście nigdy tego nie powiedział, że coś chowa, ale mój instynkt najzwyczajniej w świecie alarmował czasami. Posiadał sekret i raczej wolał się takowym nie dzielić.
- Przepraszam za ten mały atak na ciebie - wreszcie oderwał spojrzenie od ostrza.
- Nic się nie stało - niemal szepnąłem i słabo się uśmiechnąłem.
Cicho westchnął, obróciwszy sztylet między palcami. Wtem schował go pod poduszkę, czym ponownie delikatnie mnie zdziwił. Czyli... Trzymał swoje "zabawki" zawsze przy sobie, nawet gdy spał? Na to wychodziło... Prawdę mówiąc, wcześniej nie zauważyłem czegoś takiego...
Obdarowałem bruneta nieczytelnym wzrokiem, ponieważ nagle zawisnął nade mną, ułożywszy dłonie po bokach mojej głowy. Palcami sięgnął do szczypiącej szramy.
- Wybacz, nie chciałem cię zranić, skarbie - mruknął, nachylając się.
- W porządku, zdarza się. Zresztą, to ja powinienem przeprosić, nie powinienem cię straszyć.
Odpowiedzią została cisza. Dotyk z szyi przebiegł na mój policzek. Cudowne uczucie. Mógłbym napawać się tą odrobiną bliskości w nieskończoność. Przymknąłem oczy, odprężając się całkowicie oraz zapominając o uporczywych przemyśleniach.
- Nie przeszkadza ci to? - spytałem wreszcie, nie otwierając powiek.
- Co miałoby mi przeszkadzać?
- Moja obecność w twoim pokoju... W końcu, jeśli zasnę, rankiem mogą nas zobaczyć razem. Nie chcę sprawić kłopotu.
- Służba nie posiada wstępu tutaj, moja rodzina musi pukać, nim wejdzie. Zbyt bardzo cenię sobie prywatność.
- Zatem dlaczego...
- Dlaczego pozwoliłem ci swobodnie przychodzić tutaj? Znasz odpowiedź. Jesteś kimś "odrobinę" ważniejszym, niż reszta.
Policzki nieznacznie zapiekły pod wpływem nagłego gorąca. Strasznie miłe słowa, choć nie wierzyłem, żeby cenił kogoś takiego jak ja bardziej od własnej bliźniaczki, czy wujków.
Zduszony pomruk wyrwał się spomiędzy mych warg. Dipper delikatnie ucałował pokaleczony skrawek skóry. Westchnąłem cicho i otwarłem oczy, aby wbić wzrok w wiszącą, kryształową lampę. Odchyliłem głowę, napawając się każdym najmniejszym muśnięciem. Musiałem przyznać - bardzo przyjemna, błoga chwila. Z ust wyrwał mi się cichy jęk, kiedy lekko przygryzł moje ucho, a chłodna dłoń nagle wślizgnęła się pod nocną koszulę.
- Chodźmy spać - zasugerowałem, uważnie obserwując nawet najmniejszy ruch Gleefula.
- Nie chce mi się - szepnął.
- Nie jesteś zmęczony? - spytałem, owinąwszy sobie wokół palca brązowy kosmyk.
- Nie bardzo.
- Co zatem chciałbyś porobić? - nagle chłopak po prostu usiadł mi na brzuchu, w dodatku okrakiem. W efekcie zarumieniłem się. - Ej, złaź, słoniu - prychnąłem cicho i położyłem dłonie na nieco umięśnionej klatce piersiowej bruneta.
- Nie.
- Czemu?
- Temu.
Uchyliłem usta, aby zganić go za tak bezczelne droczenie, ponieważ byłem trochę zmęczony. Zmęczony tym dniem, tymi wszystkimi emocjami. Pragnąłem tak po prostu odpocząć oraz wyspać się u boku Osy.
Niestety nawet najcichszy dźwięk nie zdołał wyrwać się spomiędzy warg, gdyż te zetknęły się z cudzymi. Czerwień zdobiąca policzki momentalnie stała się większa. Niepewnie zacząłem oddawać pocałunek, odnosząc wrażenie, że Gleeful tym razem chciał się pobawić w... inny sposób. Inny, niż zazwyczaj. Taki nieograniczający się jedynie do niewinnych czułości.
Cicho mruknąłem, kiedy polizał moją górną wargę, prosząc tym samym o nieco bardziej namiętny pocałunek. Nie mogłem, ba, nie potrafiłem mu odmówić. Popełniłbym największy z możliwych grzechów.
Zacząłem się rozpływać z gorąca, gdy nasz języki splatały się z sobą. Nie próbowałem przejmować kontroli. W stu procentach odpowiadała mi rola strony uległej, przynajmniej w tejże konkretnej chwili.
Wplotłem dłoń we włosy Dippera, ciągnąc go bliżej siebie. Bliżej, bliżej, oby jak najbliżej.
Gwałtownie urwałem pocałunek, żeby złapać trochę powietrza. Moja twarz płonęła żywym ogniem. Mimowolnie niezbyt głośno jęknąłem, gdy lekko przygryzł skórę na mej szyi, skrzętnie omijając krwawy ślad noża, którego istnienie schodziło powolnie na odległy, nieznaczący praktycznie nic plan. Wierzyłem, iż rankiem rana ta zniknie, uleczona poprzez magię Gleefula.
- C-co robisz? - sapnąłem, jak tylko brunet uczepił się jednego, konkretnego miejsca.
- Nic szczególnego, słonko. Rozluźnij się, oddaj przyjemności.
- Dobrze - wymamrotałem i jedynie wygodniej się ułożyłem, odchylając głowę i przymykając oczy. Zaufałem mu.
Niespodziewanie zaczął schodzić z całusami niżej, odpinać moją koszulę. Prawdę mówiąc, nie wiedziałem jak dokładnie powinienem się zachować. Nie powinienem pozostawać zbyt biernym, ale ta sytuacja, mimo wszystko, była dla mnie zjawiskiem całkowicie nowym. Dla niego... Chyba niekoniecznie. Intuicyjnie widziałem, dokąd to zmierzało.
Zagryzłem wargę, gdy dość prędko straciłem koszulę. Nachylił się nade mną, w celu złożenia kolejnego pocałunku. Położyłem dłonie na ramionach ukochanego, lecz on i tak zdołał postawić na swoim. Cicho westchnąłem.
Poddałem się. Przestałem stawiać nawet tak minimalny opór, a zwyczajnie uległem. Bo też chciałem. Bardzo, ale to bardzo tego potrzebowałem. Dopiero teraz z każdą mijającą minutą, z każdym znikającym z naszych ciał ubraniem uświadamiałem sobie, jak bardzo łaknąłem ciepła, poczucia przynależności do jednej, konkretnej osoby, dla której byłbym tym jedynym, najważniejszym ze wszystkich ludzi. Wspaniała świadomość...
Zagryzłem po raz kolejny mocno wargę, ledwie wstrzymując cichy pisk. Niesamowite rozpalenie na moment zostało odrobinę przygaszone poprzez pojedynczy palec wepchnięty do mojego wnętrza. Dziwne...
Wolałem nie patrzeć na Osę, bo najpewniej spaliłbym jeszcze większego buraka. Wybrałem wpatrywanie się w sufit oraz jako takie powstrzymywanie jęków. Marnie szło, szczególnie, że dokładał kolejne. Ciężko westchnąłem z niezadowolenia. Przyzwyczaiłem się, a tu nagle poczucie wypełnienia zniknęło.
Spiąłem się, kątem oka dostrzegłem ruch. Drobny trzask otwieranej szuflady. Obserwowałem, szybko oddychając z narastającego podniecenia. Wszystko na moje oko działo się wolno teraz. Zbyt wolno. Dzięki budzącej się niecierpliwości, zacisnąłem dłonie w pięści, chowając w nich skrawki prześcieradła oraz kołdry. Zauważyłem iskry. Brunet rzucił jakiś czar na otoczenie. Nie wiedziałem, czemu służył, ale chyba wolałem pozostać w tej niewiedzy.
Niecierpliwiłem się. Nawet bardzo. Nie dawał dłuższy czas ukojenia, a ja cudem wstrzymywałem się od sięgnięcia do swojej erekcji. Wreszcie zaczął coś robić, działać. Zagryzłem wargę aż do krwi, ponieważ uczułem mocny ból w dolnej partii ciała. Przymknąłem powieki, spod których popłynęły słone łzy. Musiałem przywyknąć, oswoić się. Tak właśnie tak...
Z tą myślą zdołałem się rozluźnić. Od razu lepiej... Cicho westchnąłem pod naporem drugiego ciała, ciepła oraz stopniowo rosnącej przyjemności. Idealnie. Wszystko szło tak jak powinno, w dodatku nikt, zupełnie nikt nie przeszkadzał.
***
Dni mijały swoim rytmem, a ja powoli klimatyzowałem się w nowym środowisku oraz otoczeniu. Pierwsze z nich należały do trudniejszych, szczególnie tamten jeden po udanej nocy z brunetem, ponieważ odnosiłem wrażenie, że wokół panowała napięta atmosfera. Jak się okazywało - całkiem niesłusznie. Żaden z domowników nawet się domyślał, iż coś szczególnego wydarzyło się pod ich dachem. Gleeful niejednokrotnie utwierdzał mnie w tym przekonaniu, uspokajał.
Z czasem więc przestałem zwracać tak bardzo uwagę na dystans i chłód promieniujący ze stron mieszkańców oraz ich służby. Powiedzmy, że przestałem...
Mabel zazwyczaj opiekowała się Amy. Fascynacja dziewczyny krążąca wokół młodej stopniowo się pogłębiała. O ile początkowo towarzyszyłem tej dwójce, o tyle później usunąłem się w kąt. Swój czas z reguły spędzałem w sporej bibliotece Stanforda, w jakiej znajdywały się liczne księgi dotyczące magicznych, nieznanych mi zbytnio stworzeń. Doprawdy fascynujące zajęcie dla tak chłonnego, ścisłego umysłu ciekawego świata. Robiłem tak głównie przez to, że Dipper z reguły gdzieś wychodził ze swoimi wujkami. Nie był skory do mówienia informacji typu dokąd oraz po co idą. Wkrótce więc darowałem sobie wchodzenie im w drogę, zajmowałem się sobą. Niekiedy czułem drobne rozżalenie, niekiedy nie. Momentami ciężko szło mi wtopienie się w tłum oraz normy ludzi wokół, ale właśnie... Po tym niecałym tygodniu jakoś się przystosowałem oraz nie narzucałem.
Opuszkami palców niemal pieszczotliwie głaskałem grzbiety wiekowych tomiszcz, podziwiając przeróżne tytuły, spisane w rozmaitych językach. Brałem pod uwagę jedynie książki zapisane po angielsku, ewentualnie francusku. Francuskim dobrze się porozumiewałem, ale jeszcze lepiej rozumiałem teksty pisane.
W końcu zdecydowałem się sięgnąć po jedną, konkretną, której nazwa brzmiała co najmniej intrygująco -" Łowiecki kres bytów niebezpiecznych". Wyciągnąłem z półki niezbyt grubą księgę, a następnie odwróciłem ją, spodziewając się przeczytać krótki opis. Nie pomyliłem się.
- "Tylko nieliczni w ciężkich czasach średniowiecza zdołali wreszcie podnieść się z kolan. Stworzenie tajnego kręgu spiskującego przeciw ciemiężycielom o niezwykłych umiejętnościach było pierwszym krokiem. Krokiem prowadzącym do przerwania krwawych rzezi obejmujących cały świat. Organizacja się poszerzyła, z cienia wyłaniali się kolejni posiadający jakąkolwiek odwagę oraz zapał do ochrony ludzkości. Poznaj historię powstania łowców oraz ukształtowania się tradycji, która na dobre zakorzeniła się w ogólnoświatowej kulturze." - wymruczałem pod nosem.
Wbijałem swój wzrok w ciemne, pozłacane litery z niezwykłym zainteresowaniem. Musiałem chociaż zacząć ją czytać. Odwróciłem się, a następnie - po paru krokach z impetem - na kogoś wpadłem.
CZYTASZ
Reverses
FanfictionDipper Pines i Dipper Gleeful to dwa, naturalne przeciwieństwa. Są rzeczy, które ich dzielą, ale są też rzeczy, które ich łączą. Bill Cipher i Will Cipher to bracia, o różnych osobowościach. Żyć bez siebie nie mogą i to bardzo dosłownie. Co się sta...