Z lekka tępym wzrokiem wpatrywałem się w drewnianą podłogę. W mojej głowie gościła swego rodzaju pustka. Nie rozbrzmiewała w niej żadna konkretna myśl. Niemniej, nie oznaczało to, że serce niemal nie podchodziło mi do gardła. Dłonie trzymałem na skrzyżowany kolanach, acz te nieznacznie drżały.
Zmęczony tym wszystkim powoli i ostrożnie wypuściłem spomiędzy warg powietrze, usłyszawszy cichy trzask rozchodzący się po pomieszczeniu. Potem spojrzałem w kierunku dźwięku. Przy drzwiach prowadzących do prywatnej łazienki dostrzegłem Gleefula, który posłał w moją stronę słaby, nietęgi uśmiech. Chłopak bezdźwięcznie zbliżył się do mnie, a po paru chwilach już wysiadywał tuż za moimi plecami.
Mimowolnie rozluźniłem się natychmiast, gdy silne ramiona objęły moją osobę od tyłu. Od razu zapanowałem nad niekontrolowanym drżeniem własnych dłoni i pokrótce oparłem się o klatkę piersiową swojego ukochanego. Z nikłym, ale jednak jakimś zadowoleniem stłumiłem w miarę swoje szczątki strachu.
Sam nie wiedziałem dokładnie jak to działało, ale Gleeful posiadał niezwykły urok, skoro tak prostym i banalnym gestem potrafił sprawić, że poczułem się względnie bezpiecznie.
— Już ci lepiej? — zagadał, pieszczotliwie zaczesując jeden z moich skręconych kosmyków.
— Powiedzmy — odparłem z lekka zachrypniętym głosem.
Odruchowo potarłem delikatnie zaczerwienione policzki, milknąc. Między nami zapadła cisza. Na szczęście nie ten uciążliwy jej typ, tylko wręcz przynoszący ukojenie.
Jego ręce ześlizgnęły się prosto na moje dłonie, który zamknął w szczelnym uścisku. Właśnie w ten konkretny punkt wbiłem swoje spojrzenie. Osa czule głaskał kciukiem grzbiet jednej z nich. Działało to niezwykle uspokajająco. Zważywszy na to, że zaraz po tamtej akcji z aniołem, który przeszkodził Dipperowi w przeprowadzeniu rytuału przywołania, wpadłem w niemały atak paniki, różnica w moim stanie psychicznym była ogromna.
Jednak mimowolnie swoimi myślami powróciłem do całego tego nieszczęsnego wydarzenia. Tym razem już na chłodno i w opanowaniu analizując słowa wypowiedziane przez Dandemonium. Dłuższy czas nie mogłem odeprzeć wrażenia, że coś w tym wszystkim mi umykało, zupełnie jakbym tkwił w drobnym amoku, a mój umysł pozostawał przyćmiony przez poprzednie odczucia wymieszane z solidnym zmęczeniem. Co w sumie wcale nie musiało się mijać z prawdą, zważywszy na moje cienkie samopoczucie.
Wreszcie gdzieś w tych odmętach ciemności zapaliła się lampka.
— Gleef? — odezwałem się, nadal wbijając swoje spojrzenie we fragment pomieszczenia rozciągający się przede mną.
Usłyszałem westchnienie wypływające z ust bruneta, który urwał głaskanie zaledwie na moment.
— Nie martw się. Jutro ponownie spróbuję ich przywołać — powiedział to całkiem neutralnie, jak gdyby to było zwykłą błahostką dnia codziennego.
Nieznacznie drgnąłem i zaraz spojrzałem na niego przez ramię.
— To nie jest najlepszy pomysł — zganiłem go łagodnie. — Nie boisz się? — spytałem, patrząc mu w oczy z drobną ciekawością. Co prawda, gdy do niego zagadałem, nie chciałem podejmować się tego tematu, tylko czegoś kompletnie innego, ale... Postanowiłem odwlec to odrobinę w czasie.
Mężczyzna dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie z nieczytelną miną, lecz wkrótce w jego błękitnych tęczówkach dostrzegłem pewnego rodzaju błysk. Niespodziewanie usta Dippera wygiął krzywy, zadziorny uśmiech.
— Zdecydowanie za krótko mnie znasz — choć ten wyraz twarzy kojarzył mi się niezwykle z samym, szalonym Cipherem, jego ton pozostawał niesamowicie ciepły oraz czuły.
Dlatego też pozostałem w miarę spokojny.
— Być może — mruknąłem cicho, zaś on w tym czasie złożył na mojej szyi przeciągły, zaczepny pocałunek.
Zmarszczyłem nieznacznie czoło, ale odruchowo już przechyliłem trochę głowę, pozwalając mu na te drobne pieszczoty. Prawdę mówiąc, zastanawiałem się, skąd on czerpał tyle stonowania, a przynajmniej teraz...
— Nie zmienia to jednak faktu, że nie powinniśmy go lekceważyć.
— Nigdy nie lekceważę w nadmiarze swojego przeciwnika, wierz mi — wymruczał tuż koło mojego ucha. Po moich plecach przebiegł pojedynczy dreszcz.
Nie skomentowałem tego, w zamian ponownie wpadłem w pewnego rodzaju zamyślenie. Gleeful wyłącznie grzecznie oparł podbródek na moim ramieniu, najwyraźniej ani myśląc o wypuszczeniu mnie w tej chwili ze swoich objęć. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz się obawiałem to właściwie jego rodzina, jaka nawet nie miała zbyt prawa wejść do jego pokoju. Niepisana zasada, której każdy się trzymał i jej przestrzegał.
— Jak bardzo cię nie znam? — zapytałem ostrożnie, zaś gdzieś tam z tyłu mojej głowy tkwiła myśl. Tamto jedno konkretne słowo, które ponownie rozbrzmiało echem głosem tamtego feralnego bytu. Łowca, tak?
Nie musiałem się odwracać, żeby wiedzieć, iż Dipper zwyczajnie zamarł i napiął mięśnie. Czułem to aż zbyt dobrze. Zaraz jednak do moich uszu dotarł lekki, przyjemny śmiech.
— Kochanie, zamiast na tych szczegółach, skup się na fakcie, że znasz mnie najlepiej, a także jesteś najbliżej ze wszystkich.
— Mam co do tego poważne wątpliwości — burknąłem, spoglądając na partnera kątem oka.
On natomiast zaraz poderwał głowę oraz uniósł brew, patrząc na mnie w niezrozumieniu.
— Mógłbyś... rozwinąć? — podsunął, co ani trochę mnie nie zdziwiło.
Jakby nie patrzeć, nie był alfą i omegą, żeby zacząć czytać mi w myślach. Dlatego też bez ogródek wypaliłem to, co biegało ciągle po moich myślach, nie dając spokoju:
— Jesteś łowcą, prawda?
Między nami zapadła cisza. Napotkałem wyłącznie wyraz twarzy, którego nie byłem w stanie odczytać. Zagryzłem delikatnie wargę. Chcąc nie chcąc, zacząłem odczuwać pewnego rodzaju stres, który ściskał mi żołądek i doprowadzał do mdłości.
To wszystko... zdawało się trwać wieczność. Im dłużej się na mnie gapił, nie udzielając odpowiedzi, tym silniej umacniałem się w przekonaniu, iż temat się urwie, rozproszy.
Po paru ciągnących się w nieskończoność minutach, spuściłem głowę, żeby ponownie uraczyć swoim spojrzeniem ciemne deski. Cała atmosfera z niejasnych mi powodów gęstniała, a - co za tym szło - niesamowicie bardzo mnie przygniatała.
Szczerze mówiąc, nie miałem zielonego pojęcia, czemu mój chłopak tak doszczętnie krył fakty. Ale to dlatego, bo nie zdawałem sobie sprawy z tego, co dokładnie kryło się pod tym hasłem. W końcu zdołałem w ostatnim czasie wyłącznie przeczytać opis jakiejś książki o tych całych łowcach, który bardziej przypominał mi wstęp do jakiejś średniowiecznej, fantastycznej opowiastki. Zresztą łowcy kojarzyli mi się wyłącznie z polowaniem na zwykle zwierzęta, niczym więcej.
— Owszem — usłyszałem nagle z lekka chłodny ton Gleefula, przez który nieznacznie drgnąłem. Niemniej, jakiś dziwny kamień spadł mi właśnie z serca. Uśmiechnąłem się słabo z wyraźną ulgą.
— I co? Tak ciężko było? — mruknąłem żartobliwie, przy czym dźgnąłem go lekko łokciem w bok i spojrzałem na niego.
Ponownie zadziorny uśmiech ozdobił jego usta, ale mimo wszystko... Wzrok Osy zdawał się ponury, tak więc kontrastował z tym śmiechem.
— W zupełności tego nie rozumiesz, Pines — westchnął, kręcąc przez moment głową.
Niespodziewanie pociągnął mnie całkiem mocno do tyłu. W konsekwencji wylądowałem na miękkim materacu usłanym pościelą. Wraz z tym, ten zawisnął tuż nade mną. Nasze nosy stykały się ze sobą.
Spojrzałem na niego spod lekko przymrużonych powiek i mimowolnie... Zarumieniłem. Z bardzo prostego powodu - przed oczami mignął mi obraz wyprowadzony prosto z mojego pierwszego zbliżenia z tym konkretnym osobnikiem. Mimo widocznego zawstydzenia, nie uciekłem. Całkiem spokojnie wpatrywałem się w czarujące, błękitne tęczówki, jakie cudownie błyszczały w świetle płomieni spalających knoty świec, co tworzyło całkiem przyjemny klimat.
Wyciągnąłem dłoń, aby opuszkami palców pogładzić blady policzek swojego partnera. Milczałem, w skupieniu badając wzrokiem jego twarz. Koniec końców rękę przesunąłem wzdłuż jego szczęki. Zahaczyłem o brązowe, ładnie ułożone kosmyki i wreszcie ulokowałem ją na karku mężczyzny. Podparłem się odrobinę na wolnej dłoni. Wyłącznie w jednym, konkretnym celu.
— Wytłumacz mi zatem, czego nie rozumiem. Nie powinniśmy mieć przed sobą zbytnio sekretów — wymruczałem łagodnie, a po chwili zaczepiłem ustami o te jego. Ten gest był zaledwie krótkim muśnięciem.
Robiłem to wyłącznie na zachętę. Zdecydowanie wolałem wiedzieć, czym się zajmował, niżeli żyć w niewiedzy. Lepiej, jeśli... Po prostu mi zaufa oraz się otworzy.
Widziałem, jak ten się wahał, ale pokrótce, przekrzywił głowę.
— Zgoda. Tylko... Wolałbym, abyś się przypadkiem nie przeraził — odparł niezwykle sucho.
— Znam cię z bardzo dobrej strony. Nie wiem, co byś musiał zrobić, żebym zmienił zdanie i... przestał cię kochać — dopowiedziałem prawie szeptem.
— Skoro tak sądzisz — wzruszył delikatnie ramionami. — Twój świat jest inny. Znacznie bardziej inny od mojego, niż ci się wydaje —- zaczął, pochylając się mocniej.
Na krótki moment wpił się prosto w moje wargi, a jego ręka zacisnęła się wokół mojego wolnego nadgarstka, przyszpilając mą dłoń do podłoża.
— U ciebie jest... Spokojniej. Ludzie są aż nazbyt zwykli, żyją rutyną, poza Wodogrzmotami nie ma magii. To dziwne.
— Czemu?
Pokręcił głową z krótkim śmiechem wyprutym z rozbawienia czy też radości.
— Nie zadawaj głupich pytań. Jesteś przecież inteligentny.
— Po prostu wolę się nie domyślać. Chcę, byś powiedział mi wszystko samodzielnie, czarno na białym — przez jego twarz przebiegł grymas, jak gdybym właśnie go zirytował.
— To jak układanie puzzli — zaczął, zbliżając się ponownie. Tym razem dotknął wargami skóry mojej szyi. Delikatnie drgnąłem na ten gest. — Skoro twój świat jest naturalną odwrotnością tego, to... Wyobraź sobie, że istnienie magicznych stworzeń jest tutaj chlebem powszednim, a czary to absolutnie nic nadzwyczajnego — uniósł wzrok. Na jego ustach zagościł przekorny uśmiech, acz i ten szybko zbladł.
Cicho westchnął, po czym leniwie odsunął się, aby wylądować obok mnie. Ułożył się na plecach, zaś w jego dłoni nagle pojawił się sztylet błyszczący błękitem. Drugą rękę trzymał pod głową, natomiast nogi wyłącznie podciągnął i w efekcie jedną oparł nonszalancko o drugą. Ta pozycja absolutnie nie przeszkadzała mu w powierzchownie swobodnym, wprawnym podrzucaniu ostrza.
Milczał.
Przyglądając się jego osobie, odnosiłem wrażenie, że pomimo luzackiej postawy, był niezwykle spięty oraz podenerwowany, a to co robił miało go uspokoić. Nie uczyniłem jednak nic z tym wszystkim, po prostu czekając i nie naciskając w nadmiarze.
— Wiesz Dipper... — zaczął, łapiąc po raz któryś w dłoń rączkę narzędzia. Wraz z tym zaprzestał podrzucania. Obrócił ostrze, chyba spoglądając na swoje krzywe odbicie w metalu. Pokrótce westchnął. — Cały szkopuł tkwi w szczegółach. Istoty zamieszkujące Wodogrzmoty Małe są... Względne, nawet nie nazwałbym ich prawdziwym zagrożeniem.
W tym miejscu ponownie urwał, wpatrując się we własną podobiznę. Nie uraczył mnie obecnie nawet przelotnym spojrzeniem. Niemniej, słuchałem z uwagą, gdzieś w duchu starając się połączyć te małe kawałki informacji, jakimi sypał wedle własnego uznania. Jednocześnie wciąż liczyłem, że podzieli się ze mną wszystkim. Wyjaśni, zaufa...
— Może to aroganckie, — ponownie przerwał ciszę — ale w rzeczy samej. Nie boję się, nawet teraz. Podczas gdy ty panikujesz, ja zachowuję spokój. Wiesz jaka jest szczególna różnica między tobą, a mną? — spytał, podnosząc głowę. Błękitne tęczówki skute lodem. Zaniepokoiłem się delikatnie, ale ani drgnąłem. — Wbrew pozorom, bardzo panuję nad swoimi emocjami, a każdy ruch jest przemyślany, nawet wtedy, gdy wydaję się zirytowany lub wściekły. Ty natomiast... Dajesz się im ponieść chwilami, nie myśląc nad tym co i do kogo mówisz — w tym momencie wyciągnął dłoń.
Zawahał się, lecz wkrótce jego smukłe palce zetknęły się z moją zarumienioną lekko skórą. Dotykał ostrożnie jednego z moich policzków.
Dłuższy czas przyglądał mi się z ewidentnym chłodem malującym się w tych ukochanych przeze mnie oczach, ale... Z każdym wypowiadanym przez Gleefula słowem takowy stopniowo niknął, przemijał. Został zastąpiony przez czyste ciepło. Czyli... Było dobrze. Nie musiałem się go obawiać, ani czuć strachu, że niespodziewanie wszystkie te uczucia okażą się jakimś pokrętnym, bezsensownym kłamstwem.
Odetchnąłem z błogą ulgą, radośnie przymykając powieki. Odprężyłem się pod tą subtelną czułością partnera.
— Ja... Chciałbym po prostu, abyś bez względu na to co usłyszysz, nie zniechęcił się do mnie.
— Nadal nie rozumiem, dlaczego bym miał — niemalże wyszeptałem. On przecież jak nikt w ostatnim czasie potrafił zapewnić mi jakkolwiek poczucie bezpieczeństwa, ukoić skołatane nerwy. To było niesamowite.
— Po prostu... — nagle jego ręka zniknęła.
Natychmiast otworzyłem oczy. Bez lęku. Usłyszałem kolejne ciche westchnienie. Miałem wrażenie, że prowadził cały dialog bardzo okrężną drogą, acz nie przeszkadzało mi to. Wyłącznie musiałem się w tej sytuacji uzbroić w cierpliwość, a ta w jakimś stopniu istniała.
— Po prostu jestem osobą z setkami wrogów. Kimś, kto od lat idzie spać z pełnym przekonaniem, że jutro może nie nadejść — obdarowałem go niemało zmartwionym wzrokiem. Jego słowa zwyczajnie... Brzmiały dla mnie dziwnie. — Sądząc po twojej minie, u ciebie to z lekka nienormalne, ale tutaj dla osób takich jak ja zagrożenie jest rzeczą tak stałą i wieczną, że aż naturalną. Z czasem nie zwraca się na pewne fakty aż takiej uwagi albo raczej przestają cię one dobijać; godzisz się w zupełności z otaczającą ciebie oraz twoich bliskich rzeczywistością. Żyjesz tak, jakby za chwilę miało cię nie być, pełnią życia na swój własny sposób, byle móc stwierdzić, iż na ogół, mimo niebezpieczeństwa ciążącego nad tobą i nad twoją rodziną oraz mimo paskudnego charakteru jesteś szczęśliwy oraz spełniony — mruknął cicho. Jego wzrok skupiony był na ścianie. — Dla ciebie to być może zwykła, filozoficzna, pokręcona gadka. Dla mnie jest ona elementem realiów, zresztą dla sporej części moich "kolegów" być może również, ale... Mniejsza. Chcę wyłącznie, abyś dobrze mnie rozumiał. Powiedz mi, co jeśli... — niespodziewanie wygiął lekko nadagrstek. Wykonał tak płynny oraz szybki ruch nim, że wnet ujrzałem sztylet wbity w losowy, drewniany mebel. Niezwykle precyzyjny rzut. — Co się stanie, jeżeli zdradzę ci, że zostałeś drugą połową kogoś, kogo ręce są splamione krwią wielu istnień? — zagadnął, zaś w jego głosie czaiła się wyraźna nuta irytacji, a na twarzy ponownie zagościł bliżej nieokreślony uśmiech.
CZYTASZ
Reverses
FanfictionDipper Pines i Dipper Gleeful to dwa, naturalne przeciwieństwa. Są rzeczy, które ich dzielą, ale są też rzeczy, które ich łączą. Bill Cipher i Will Cipher to bracia, o różnych osobowościach. Żyć bez siebie nie mogą i to bardzo dosłownie. Co się sta...