14. Mała "włamywaczka" Amy.

2.4K 228 77
                                    

Do moich uszu dotarł szloch. Wzmocniłem uścisk na mojej tymczasowej broni, ostrożnie wymijając odłamki potłuczonych talerzy, które widocznie nieostrożny włamywacz zrzucił z blatu kuchennego. Powolnie ruszyłem w kierunku źródła płaczu, czując narastający niepokój.
Powoli opuściłem kuchnię, kierując się do innego pomieszczenia. W ciemności ujrzałem dwie, znajome sylwetki i dwie pary ślepi należących do dwójki braci. Bill stał w miejscu z założonymi rękami, a jego brat klęczał na podłodze przy rogu pokoju Na moment przystanąłem, przysłuchując się ich rozmowie na tle... dziecięcego szlochu?
- Boże, Bill! Wystraszyłeś ją! Ty to naprawdę nie masz podejścia do dzieci! No już cichutko, nie bój się maleńka. Boli cię bardzo? Zaraz coś na to poradzimy. A ty co tak stoisz, jak kołek? Przynieś mi tu bandaże i coś do odkażania ran!
W tym momencie mój niepokój zniknął, więc odstawiłem kij, opierając go o ścianę i zapaliłem światło. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy były krople krwi na podłodze, prowadzące prosto do tej dwójki. Demony natychmiast obróciły się w moją stronę. Bill był wyraźnie czymś zirytowany. Szloch na moment ustał, by po chwili przybrać na sile.
Blondyn bez słowa podszedł do mnie. Boleśnie chwycił mnie za ramię, ciągnąc za sobą. Nie odważyłem się protestować, widząc, że był jeszcze bardziej wkurzony.
- Pokaż mi, Sosenko, gdzie są te rzeczy. - mruknął, siląc się na spokojny ton.
Wskazałem na najwyższą szafkę w kuchni, wyplątując się z jego uchwytu.
- To teraz wyjaśnij mi krótko, co się właściwie stało? - spytałem, gdy wyciągał opatrunki.
- Nic takiego. Prawie zabiłem dziecko talerzami, bo mnie małolata wystraszyła. - powiedział, jak gdyby nigdy nic, wskazując głową na odłamki rozsypane po podłodze.
Nie skomentowałem tego, chociaż na myśl, że "wielkiego" Ciphera wystraszyła jakaś dziewczynka ledwo powstrzymywałem ten mały uśmiech. Bez słowa wróciłem do Willa. Demon krążył po salonie, trzymając na rękach winowajczynię całego zamieszania i próbując ją uspokoić. Ta wciąż szlochała, tuląc się do niego. W oczy rzuciło mi się, że z jej rąk, jak i bosych nóg kapała spora ilość krwi. Will ostrożnie usadził ją na kanapie. Dziewczynka miała krótkie do ramion, czarne, potargane włosy. Ubrana w mocno zniszczoną i ubrudzoną, niegdyś kremową sukienką powoli się uspokoiła, bardziej skupiając uwagę na demonie, który przed nią klęczał, wyciągając z jej rąk wbite kawałki porcelany, niż na swoim bólu.
Podszedłem trochę bliżej, nie chcąc jej wystraszyć, jednak, gdy mnie zauważyła pisnęła cicho, gwałtownie przytulając się do demona. Z bliska wyglądała jeszcze gorzej, tak jakby komuś uciekła, a następnie zabłądziła w tutejszym lesie. Jej włosy były mocno zniszczone, gdzie nie gdzie miała w nich nawet pojedyncze listki i plamki krwi. Ubrudzona była zaschniętym błotem.
- Może od razu całą ją wykąpiemy? - zasugerowałem, przyklękając obok Willa.
Rzuciła mi nieufne spojrzenie. Jej oczy były duże i ciemnozielone, spuchnięte od płaczu. Miała lekko zadarty, mocno zaczerwieniony nosek i zarumienione policzki. Dotknąłem jej czoła, które było gorące. Natychmiast się cofnęła i mocniej wtuliła w niebieskowłosego.
- Masz rację, tylko przydałyby jej się jakieś ubranka na zmianę.
- Wygrzebię coś.
Byłem tak zainteresowany tą dziewczynką, że nie zauważyłem nawet chwili, w której Gleeful znalazł się obok. Chwycił mnie za ramię. Spojrzałem do góry. Jego wzrok mówił tylko coś w stylu "musimy pogadać".
- Na razie zajmij się nią z Billem. Jak coś znajdę, to wam podrzucę. - dodałem, prostując się.
- W porządku.
Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, mój sobowtór pociągnął mnie w stronę poddasza, na którym też mogły znajdywać się jakieś ciuchy po mojej siostrze. Przymknął drzwi, podczas gdy ja rozsiadłem się na parapecie, przy trójkątnym oknie, wyczekując co ma do powiedzenia. Liczyłem na to, że się pospieszy. Chciałem pomóc Willowi, przy opiece tą dziewczynką.
- Nie sądzisz, że to trochę dziwne? - spytał, stając na przeciwko mnie. - Chcesz się nią zaopiekować?
- To chyba oczywiste. - odparłem. - Przynajmniej do czasu, gdy nie znajdziemy jej opiekunów, czy rodziców i dopóki nie wyzdrowieje. Nie mogę jej wyrzucić tym bardziej, że jest noc.
Gleeful pokiwał jedynie głową, jakby się nad czymś zastanawiając.
- Niech ci będzie, ale uprzedzam - ja za niańkę robił nie będę.
Zaśmiałem się cicho. Mógłbym się założyć, że Bill miał podobne podejście, co on. Aż dziw, że się między sobą nie dogadywali, ale kto wie? Tym tempem mogło się to szybko zmienić.
- Cóż, nie mam zamiaru cię zmuszać. - powiedziałem po chwili, wciąż się lekko uśmiechając. - Nie lubisz dzieci?
- Niezbyt.
- Dlaczego?
- Są małe, wredne, upierdliwe, ciągle trzeba je pilnować, a jak zaczną płakać jest to koniec świata. Chociaż są też wyjątki, które potrafią być znośne.
- Na przykład?
- Na przykład ty.
- Nie przesadzasz w tym momencie? - przekrzywiłem głowę w bok.
- Nie, kochanie. Może zrobimy tak, że ty będziesz się opiekował tą przybłędą, a ja tobą, co? Mi taki układ bardzo odpowiada.
- Jak tam uważasz. - mruknąłem, trochę się czerwieniąc i cofając tak, że wkrótce przylegałem plecami do szyby za sobą.
Nie bardzo odpowiadał mi fakt, że stał trochę między moimi nogami. Trochę się pochylił i całkiem mocno chwycił mnie za brodę.
- To wszystko jasne. - ledwo widocznie się uśmiechnął
- Czemu tak rzadko to robisz? - spytałem, nim w ogóle pomyślałem.
- Co takiego?
- To, że prawie nigdy się nie uśmiechasz. Czemu tak jest?
Gleeful przez moment myślał, zastanawiając się nad odpowiedzią i przy okazji owijając sobie wokół palców pojedyncze kosmyki moich mocno poskręcanych włosów. Po chwili wzruszył ramionami, jakby nie znał odpowiedzi.
- Może dlatego, że to jest zarezerwowane dla wyjątkowych osób? - zasugerował cicho, mocno mnie obejmując i siłą przysuwając trochę bliżej. - Po prostu tak mam od dwunastu lat.
- Coś się w między czasie stało? - spytałem, próbując nieco zwiększyć dystans między nami.
- Powiedzmy, że wcześniej, w czasach gdy jeszcze chodziłem do szkoły nie miałem zbyt "kolorowo", ale to już przeszłość. Nie lubię do tego wracać.
- Oh, rozumiem. To już może nie będę pytał? - zaśmiałem się nerwowo, opierając ręce na jego ramionach.
Miałem szczerą ochotę jakoś się wyplątać z jego uścisku z pewnego, prostego względu - chciałem zacząć szukać tych ubranek. Nie zanosiło się na to by jednak szybko mnie puścił, dlatego przestałem się jakkolwiek wzbraniać, mimo że czułem się lekko zażenowany tą bliskością. Policzki piekły mnie niemiłosiernie, gdy nasze wargi dzieliły zaledwie centymetry.
- Wiesz, sam też nie miałem zbyt fajnie. - zacząłem starając się uniknąć kolejnego pocałunku. Trudno było mi się przyzwyczaić do tak nowej sytuacji, jaką był nowo- rozpoczęty związek. - W szczególności, że należałem do osób niezbyt lubianych, w przeciwieństwie do mojej siostry.
- Lepiej sobie radziła?
- Zdecydowanie. Zawsze była śmiała i wszyscy ją lubili. - westchnąłem cicho. - Ja raczej trzymałem się na boku, starając się nie podskakiwać pewnej grupce.
- Prześladowali cię?
- Może troszeczkę? Czasem wyzywali, ewentualnie okradali.
- To w sumie nie tak źle. - mruknął, odwracając na moment wzrok. - Zawsze przecież mogli cię molestować, albo jakoś inaczej ci dokuczać.
Zauważyłem, jak ten jego drobny uśmiech zniknął znowu zastąpiony przez jedno, wielkie nic. Zdziwiło mnie to, że trochę poluzował swój uścisk.
- Wiesz, jak czegoś nie chcesz to mi to po prostu powiedz, a nie będę naciskał. - dodał po chwili z wyraźną troską.
- Jest w porządku. - odparłem, na co chłopak znowu się uśmiechnął.
Czułem, jak rękami błądził po moich plecach, a ta kilkucentymetrowa odległość wcale się nie zmieniła. Troszeczkę się rozluźniłem, jakby na potwierdzenie swoich słów.
- Na pewno?
- Tak. Ufam ci i wiem, że nie zrobisz nic, co by mi się mogło nie spodobać, nawet jeśli wciąż się wzbraniam.
Chwycił mnie za brodę, przez co ponownie się spiąłem. Kciukiem przez moment dotykał moich lekko spierzchniętych wargach. To było całkiem dziwne, ale też i przyjemne uczucie. Pozwoliłem mu się pocałować. Początkowo spokojnie, delikatnie, a później co raz bardziej agresywnie, tak że ledwo starczyło mi tchu. Trochę się cofnąłem, zaledwie na chwilkę, a on znów mnie przyciągnął. Niezbyt pewnie uchyliłem usta, ulegając praktycznie natychmiast pod jego naporem.
- Wystarczy. - wyszeptałem, próbując złapać oddech.
Ostatecznie mnie puścił z lekkim uśmiechem na twarzy. Zsunąłem się z parapetu i dyskretnie starłem z brody resztki śliny. Nogi miałem znowu, jak z waty, gdy powoli zbliżyłem się do jednej z tutejszych skrzyń.
- Chodź, pomożesz mi szukać.

ReversesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz