Rozdział 18

47 3 0
                                    


Dotarliśmy do kliniki weterynaryjnej, w której obecnie znajduje się Bobby, po jakichś piętnastu minutach. Na nasze szczęście na drodze był mały ruch i nie musieliśmy stać w korku.

- Jesteś gotowa spotkać się ze swoim bohaterem ? - śmieje się.

- Oczywiście, niczym każda uratowana dama zaoferuje mu wszystko, co mam - odpowiadam wyniośle.

- Czy mi też nie należy się wdzięczność ? Przecież także uratowałem twoje cenne życie - unosi jedną brew.

- Nie, Bobby był pierwszy, a po za tym to on teraz leży poturbowany.

- Ranisz mnie, twe słowa są, niczym nóż wbity w moje serce - chwyta się teatralnie za swoją klatkę piersiową w miejscu, w którym  znajduje się wymieniony organ.

- Przestań się wygłupiać - szturcham go w ramię, powstrzymując chichot.

- Jak to wygłupiać, ja tu mówię całkowicie poważnie - prostuje się i spogląda na mnie.

- Tak, tak. A ja w domu trzymam lwa na złotym łańcuchu - przewracam oczami.

- Jeżeli to prawda to wolę cię nie denerwować, nie wiadomo co ci strzeli do głowy.

- Dobra uspokój się - znowu wykonuje ten gest, lecz tym razem towarzyszy mi uśmiech delikatny, ale zauważalny.

- Teraz możemy iść - otwiera drzwi i wychodzi - Cieszę się, że poprawiłem twój nastrój.

- Dziękuję, naprawdę tego potrzebowałam - unoszę lewy kącik ust w geście podziękowania.

- Wiem wizyta w szpitalu bywa przygnębiająca. Faktem jest, że Bobby nie leży w szpitalu, ale klinice weterynaryjnej, co nie zmienia tego, że wciąż wytwarza ona negatywne emocje.

- Mam nadzieję, że nasza wymiana zdań i tobie poprawiła humor. Ja go znam dużo krócej niż ty. Ty spędziłeś z nim czas od jego najmłodszych lat - przerywam na chwilę, aby zebrać myśli - Gdybyś szukał wsparcia to pamiętaj, że jestem. Okej ?

W odpowiedzi kiwa jedynie głową, po czym wchodzimy do środka. Na pierwszy rzut oka nie różni się ona niczym specjalnym od reszty tego typu budynkowi. Recepcja, sala zabiegowa i pewnie jeszcze kilka pomieszczeń przeznaczonych wyłącznie dla personelu.

- Dzień dobry - wita się z nami kobieta za ladą.

- Dzień dobry, my przyszliśmy odebrać Boksera imieniem Bobby - odzywa się Will.

- Oczywiście nas pacjent po postrzale. Dosyć ciężki przypadek, ale nie na tyle by sobie z nim nie poradzić.

- Może Pani powiedzieć, coś więcej. Przywieziono go tutaj w nocy i nie mieliśmy, jak dotąd żadnych informacji o stanie jego zdrowia - tym razem ja zabieram głos.

- Może lepiej zawołam lekarza. Lepiej wam to wyjaśni. Państwo może w tym czasie usiąść i się rozgościć.

- Oczywiście - kiwa głową brunet i zaprowadził nas w stronę krzeseł.

- Nic mu nie jest. Słyszałeś ją, to był trudny przypadek, ale nie na tyle by sobie z nim nie poradzić - ściskam jego dłoń, aby dodać mu otuchy - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Wiem, że to dla niego bardzo trudne, jego najlepszy przyjaciel walczył wczoraj o życie i to z mojego powodu. Nie chcę się tym zadręczać. Muszę się skupić na nim, nie wiem, jak ja bym się czuła na jego miejscu. Czy wciąż miałabym siłę żartować i podnosić na duchu innych ? Naprawdę go podziwiam w tej sytuacji, mimo swojego bólu, tych wszystkich negatywnych emocji, wciąż ma w sobie tę zabawną część, która nie kryje się pod żadną skorupą.

Not my debtOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz