rozdział 12

1K 114 5
                                    

Powiedziała jego imię zupełnie bezwiednie. On tymczasem patrzył na nią w osłupieniu. Gdzieś zniknął gniew i cała gwałtowność poprzedniego wieczoru, a zamiast tego w jego oczach pojawił się wyraz cierpienia.

Nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Zmrużyła oczy i wzięła głęboki oddech.

- Proszę wybaczyć, panie Tomlinson, że nie ma nikogo w sekretariacie... - usłyszała za sobą głos Belindy.

- Nic nie szkodzi - powiedział, patrząc nad ramieniem Kate. - Chyba po prostu przyszedłem za wcześnie.

- Pan oczywiście zna moją wspólniczkę... - Belinda z zaciekawieniem przyjrzała się przyjaciółce, zastanawiając się, co się z nią stało.

Kate tymczasem szybko czmychnęła do drugiego pokoju.

-Tak. Rzeczywiście. Jesteśmy starymi... przyjaciółmi.

Przyjaciółmi? Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi, myślała Kate, wchodząc do swego pokoju. Może oczywiście wmawiać sobie, że te długie godziny, które spędzali na rozmowach, znaczyły tyle samo dla niego, co dla niej... Była wtedy dziewczynką, prawie dzieckiem, podczas gdy on był już młodym mężczyzną. Nawet dziś pamięta dokładnie złość w jego głosie, gdy mówił dziadkowi, jak mało dla niego znaczy jej uwielbienie i jak kłopotliwa jest dla niego ta cała sytuacja.

Uprościła mu ją, znikając z jego pola widzenia i celowo go unikając... Zaczęła z takim zapałem uprawiać tenis, pływanie i uczęszczać na różne prywatki, że nawet rodzice przywoływali ją do porządku mówiąc, że się przesadnie forsuje.

A ona chciała jedynie zniszczyć w sobie uczucie pierwszej miłości.

Ale czy to się jej udało? Oczywiście, że tak.

Po co przyszedł do Belindy? Jaką mógł mieć sprawę? Zastanawiała się nad tym niespokojnie, nie mogąc skoncentrować się na pracy. Postanowiła nie okazywać żadnego zainteresowania jego osobą i pod żadnym pozorem nie iść teraz do przyjaciółki.

Nagle kichnęła, a Meg, która właśnie weszła do niej z filiżanką kawy, zatriumfowała:

- Widzisz? Mówiłam ci, że to wirus?

- Nic podobnego - zaprotestowała Kate, powstrzymując następne kichnięcie.

W tym samym momencie Belinda wyszła od siebie w towarzystwie Louisa, który jakby przez chwilę się zastanawiał.

Stanął w otwartych drzwiach do pokoju Kate, ale ona odwróciła się do niego plecami i zaczęła dyskutować z Meg o dokumentach, które mogły być jej potrzebne przy dalszych rozmowach z klientami.

Dopiero, gdy wyszedł z biura, zdała sobie sprawę, jak była spięta i wewnętrznie przygotowana do obrony przed niespodziewanym atakiem.

- No, jednak mamy szczęście - powiedziała Belinda, wchodząc do jej pokoju. - Przypuszczałam, że po śmierci starego Tomlinsona jego przedsiębiorstwo zostanie zlikwidowane, ale teraz wygląda na to, że Louis ma zamiar tu wrócić i sam nim kierować. Prosił mnie o dwunastu fachowców. Znaleźć tych od komputerów to żaden problem, ale nowego dyrektora...

Kate nie odezwała się. A więc wraca i zamierza kontynuować pracę dziadka...

Wprost nie mogła w to uwierzyć. Tymczasem podniecona Belinda mówiła o znaczeniu tego zamówienia dla ich firmy i o tym, że nie mogą sobie pozwolić, żeby zwrócił się do kogoś innego.

- Nie ma przecież najmniejszego porównania między nim a Rayem Lewisem. Lewis jest obrzydliwy, podczas gdy Louis... - Rozmarzyła się. - Gdybym była o dziesięć lat młodsza... A poza tym jest wolny...

Być może - z punktu widzenia prawa. Kate zastanawiała się, jak dalece poważny jest jego związek z tamtą damulką. Przypuszczalnie nie tylko będzie dalej powadził dzieło dziadka, ale zechce się ożenić i założyć rodzinę, czego Thomas zawsze sobie życzył...



____________________

Czyżby Kate była leciutko zazdrosna? Przecież uparcie twierdzi, że wyleczyła się z miłości do Louisa?

Zaczęłam pracę nad nowym opowiadaniem, będzie ono o gotowaniu. Ktoś się cieszy? ;)

Boy from the past /L.T ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz