Rozdział 22

1.9K 148 133
                                    

Rozejrzałam się dookoła, czując, jak serce przyspieszyło swój rytm. Gdy uświadomiłam sobie beznadziejność sytuacji, w której się znalazłam, padłam z powrotem na kolana i zaczęłam grzebać drżącymi dłońmi w śniegu. Desperacko powtarzałam do siebie, że rożdżka na pewno gdzieś tam jest. Ostatecznie niczego jednak nie znalazłam. Przerażona podniosłam się na nogi i przełknęłam ślinę. Nie miałam pojęcia, gdzie byłam. Dopiero teraz poczułam, jak ręce zdrętwiały mi z mrozu, więc potarłam je o siebie i ruszyłam w bliżej nieznanym kierunku, chcąc się trochę ogrzać. Szłam ostrożnie, by ograniczyć do minimum wydawanie jakichkolwiek dźwięków. Kapcie przemokły już z chwilą, w której się obudziłam i byłam bliska płaczu nad swoim marnym losem. Nie miałam pojęcia, w którą stronę powinnam się udać. Nie miałam też pojęcia, skąd w ogóle wzięłam się w Zakazanym Lesie. Jedynym plusem był fakt, że śnieg choć trochę rozjaśniał mroczny las i dawał namiastkę światła. Pociągnęłam nosem, zwalczając nadchodzący moment załamania psychicznego i przyspieszyłam kroku, kiedy nagle usłyszałam trzask gałęzi. Odwróciłam głowę w stronę usłyszanego dźwięku i zmrużyłam oczy, ale niczego nie dostrzegłam. Zaczęłam się jednak powoli cofać, aż znów gałęzie trzasnęły.

Nie miałam wyjścia.

Nie mogłam się bronić bez różdżki, więc po prostu zaczęłam biec. Nie odwracałam się za siebie, ale wciąż słyszałam czyjeś kroki. Nie brzmiały jak kroki zwierzęcia, a człowieka. Odruchowo zasłoniłam głowę zmarzniętymi dłońmi, gdy przypomniałam sobie scenę ze snu. Wyglądała podobnie do rzeczywistości, w której się znalazłam, brakowało jedynie śmiercionośnych zaklęć, rzucanych raz za razem w moją stronę. Czułam, że wróg jest coraz bliżej, niemal słyszałam jego oddech.

Z ulgą zauważyłam, że las się przerzedzał i wkrótce wybiegłam spośród drzew na wolną przestrzeń. Upadłam, czując, że nie dam rady dłużej pędzić. Padłam na kolana i oddychałam ciężko. Próbowałam jeszcze czołgać się po śniegu, a w głowie widziałam swój koniec, gdy Bellatrix zabija mnie jednym machnięciem różdżki. Wycieńczona obróciłam się na plecy i spojrzałam w górę.

Nikogo nie było przede mną.

Panowała cisza, przerywana jedynie podmuchami wiatru, który kołysał gałęziami drzew. Zdziwiona podniosłam się na łokciach. Przez chwilę wbijałam wzrok w mroczną czeluść Zakazanego Lasu, ale wciąż nikogo nie było. Na śniegu nie zauważyłam też śladów stóp poza własnymi. Przełknęłam ślinę, mając ochotę się rozpłakać. Psychika znów płatała mi figle i było coraz gorzej.

Resztkami sił podniosłam się ze śniegu i spojrzałam na zamek. Przynajmniej w całym swoim szaleństwie pobiegłam we właściwą stronę, by wydostać się z lasu.

🧡

Kiedy dotarłam do szkoły, nie czułam już praktycznie żadnej części ciała. Szłam machinalnie, zupełnie odłączając myślenie od wykonywanych czynności. Nie przeszkadzała mi nawet ciemność na korytarzach Hogwartu. Byłam po prostu wdzięczna, że wróciłam z powrotem i tylko na tym się skupiłam. Kiedy znalazłam się na swoim piętrze, przystanęłam w miejscu, słysząc w oddali kroki. Przez pierwszą chwilę nie traktowałam ich poważnie. Zwaliłam to na własną, wypaczoną wyobraźnię i efekt odmrożenia praktycznie całego ciała. Potem jednak usłyszałam głos, który nie pozostawał żadnych złudzeń. Tym razem to nie była moja psychika. Naprawdę nie byłam sama na korytarzu.

— Ele... mele... dudki... — powiedziała, robiąc pauzy po każdym słowie i zachichotała pod nosem, a jej głos odbił się echem po ścianach korytarza. Nie widziałam niczego, bo panowała kompletna ciemność, ale rozpoznałabym ten głos wszędzie. Pełen obłędu i szaleństwa. Subtelny stukot obcasów słyszałam nader wyraźnie.

Wieczysta Przysięga | Dramione (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz