Rozdział 4

3.1K 231 322
                                    

Moje plecy zderzyły się z zimną ścianą, a ułamek sekundy później poczułam lodowatą dłoń, zaciskającą się na mojej szyi. Odruchowo chciałam złapać oddech, ale bezskutecznie. Bellatrix przybliżyła swoją twarz, wykrzywioną w paskudnym uśmiechu. Odsunęłam głowę do tyłu na tyle, ile potrafiłam, ale wiedziałam, że nie jestem w stanie uciec od jej przenikliwego, pełnego nienawiści spojrzenia. Przełknęłam ślinę, co wcale nie było łatwe, zważając na ściśnięte gardło. Byłam bezsilna, nie mogłam się ruszyć, nie mogłam zrobić nic, co mogłoby mnie uratować przed nieuniknionym. Kilka sekund później zostałam boleśnie rzucona na twardą posadzkę, a chwilę potem zmiażdżona butem kobiety. Próbowałam uciec od jej spojrzenia, od jej słów, próbowałam robić wszystko, byleby tylko jej nie słuchać. Przeniosłam więc wzrok w bok, z policzkiem przyciśniętym do chłodnej podłogi, prosto na młodego blondyna, który siedział z zaciśniętą szczęką w fotelu i bacznie mnie obserwował. W ręku trzymał szklankę z brunatną cieczą. Usłyszałam, jak wyszeptał:
Wiem, że na mnie lecisz.
Ale wcale nie zauważyłam, żeby poruszał ustami. Jego szczęka w dalszym ciągu była zaciśnięta. Byłam bliska rozpaczy, łzy spływały po moich policzkach, a on tylko patrzył obojętnym wzrokiem na swojego wroga. Bezgłośnie błagałam go o pomoc. Nawet nie drgnął, kiedy Bellatrix zaczęła boleśnie pisać różdżką jedno słowo na mojej ręce, a ja zaczęłam wrzeszczeć.

Zerwałam się z łóżka słysząc czyiś pisk, dopiero po chwili orientując się, że słuchałam samej siebie. Zamknęłam usta i od razu zapaliłam lampkę nocną, nagle przerażona wszechobecną ciemnością. Rozejrzałam się spanikowana, oddychając ciężko i dopiero widząc, że nikogo nie ma w pomieszczeniu, trochę się uspokoiłam. Próbując uregulować własny oddech, spojrzałam w dół na własne ręce i znów krzyknęłam, widząc, że paznokciami zdrapałam skórę na ręce do krwi w miejscu, gdzie kiedyś był napis. Uniosłam dłonie wewnętrzną stroną do siebie i zagryzłam dolną wargę, widząc własną krew. Nie odwracając od nich wzroku wstałam z łóżka i ruszyłam do łazienki. Nie czułam żadnego bólu, kiedy przemyłam otwartą ranę wodą. Nie czułam go też, gdy zamykałam ranę zaklęciem. Nie czułam nic, oprócz strużek potu, spływających po mojej twarzy i zlewających się ze łzami. Podniosłam wzrok na obszerne lustro, opierając się równocześnie rękami o umywalkę. Spojrzałam na własne, żałosne odbicie. Cienie pod oczami, nieogarnięte włosy, blada skóra. 

Co się ze mną działo? Ile to jeszcze będzie trwać? Potrzebowałam poważnej pomocy. Jeśli jej nie dostanę, w końcu nie wytrzymam psychicznie. Dlaczego właściwie codziennie mi się to śni? Przecież Bellatrix jest w Azkabanie, a kiedy widzę Malfoy'a, wcale się go nie boję, nie jestem przerażona, nie wracają wspomnienia. Nie dzieje się nic, więc dlaczego, kiedy tylko kładę się spać, mój koszmar zaczyna się od nowa?

Odepchnęłam się od umywalki i rozebrałam, po czym weszłam pod prysznic. Nie miałam tutaj wanny, ale w razie gdybym potrzebowała prawdziwej kąpieli, zawsze mogłam udać się do Łazienki Prefektów. Teraz jednak wolałam nie wychodzić z własnego dormitorium i plątać się samotnie po zamku. Odkręcając kurek z zimną wodą, wróciłam myślami do siódmego piętra i tajemniczego zielonego światła.

Co ono mogło oznaczać? Może po prostu ktoś rzucił jakieś zaklęcie? Ale jeśli tak, to dlaczego nie słyszałam żadnego słowa, ani nikogo nie widziałam? Przecież ktoś musiałby je rzucić. Ktoś musiał tam być i spowodować rozbłysk zielonego światła. Ale kto, i jak rozpłynął się w powietrzu? Tak po prostu? Koniecznie musiałam się przyjrzeć tej sprawie z bliska. I może lepiej na razie nie mówić o tym Malfoy'owi. Nie sądziłam, żeby był dobrym materiałem na ratowanie świata magicznego (oczywiście potencjalnie, wcale nie zakładałam, że jest w niebezpieczeństwie). Zresztą bądźmy szczerzy, ten blond przystojniaczek prędzej przyczyniłby się do jego zakłady niż ratowania.

Wieczysta Przysięga | Dramione (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz