Rozdział 11

2.6K 188 136
                                    

Blaise miał rację. Tak poprzesuwano nam zajęcia, że następnego dnia o szóstej rano staliśmy wszyscy na niewielkim molo przy jeziorze. Nieprzyjemny chłód późnej jesieni i przytłaczająca, gęsta mgła dawały mroczny nastrój, który odczuwali chyba wszyscy. Byłam jakaś niespokojna, zupełnie, jakby zaraz mieli się zjawić dementorzy. Trzęsłam się z zimna i przestępowałam z nogi na nogę, mając nadzieję, że trochę mnie to ogrzeje. Niestety Winslet się nie pojawiał, a my staliśmy tak na drewnianej konstrukcji, która kołysała się niebezpiecznie pod wpływem wiatru, co chwilę grożąc zawaleniem. Chowając dłonie do rękawów kurtki, zerknęłam na zgniło zieloną taflę jeziora, modląc się w duchu, żeby nie kazał nam pływać. Bardzo nie chciałam zanurzać się w tej wodzie, wciąż mając w głowie zamglone wspomnienia z Turnieju Magicznego. Dodatkowo w tylnej kieszeni moich spodni wciąż tkwiła Mapa Huncwotów, której zapomniałam wyjąć i nie wiedziałam, co by się z nią stało, gdyby się zmoczyła. Prawdę mówiąc, wcale nie chciałam się dowiedzieć. Może dlatego starałam się unikać kontaktu wzrokowego z Harrym, odkąd spotkaliśmy się na dziedzińcu wraz z Ronem, by wspólnie wyruszyć nad jezioro. Chyba nie byłabym w stanie na niego spojrzeć, bo czułabym się zobowiązana do powiedzenia mu całej prawdy na jednym wdechu. Uniosłam wzrok znad wody i zamiast tego spojrzałam na Malfoy'a, który stał niewzruszony zimnem i wpatrywał się z zamyśleniem w horyzont, ignorując Blaise'a, który cały czas do niego mówił. Mogłam się domyślić, o czym tak rozmyślał, bo te same myśli krążyły wciąż po mojej głowie. Myśli, których nadal nie zdążyliśmy omówić.

Mroczny Znak. Drzwi. Świat magiczny w niebezpieczeństwie.

Właściwie nie wiedziałam, czy jemu to na rękę, czy może, tak jak ja, martwił się o losy przyjaciół, ale nie przeszkadzała mi ta niepewność. Cieszyłam się jedynie, że nie byłam z tym wszystkim sama. Zauważyłam, że mrugnął, co świadczyło o tym, że wyswobodził się z transu, zorientował się, że go obserwuję i zaraz na mnie spojrzy. Na szczęście refleks mnie nie zawiódł i zdążyłam spuścić wzrok, zanim na mnie popatrzył. A zrobił to na pewno. Czułam jego spojrzenie na sobie, pełne nieodgadnionych emocji.

Wreszcie pojawił się Winslet, wchodząc żwawym krokiem na molo i tym samym powodując, że drewno zaskrzypiało ostrzegawczo pod jego ciężarem. Przełknęłam ślinę, zastanawiając się z kim dzisiaj będę w parze. Miałam ogromną nadzieję, że nie z Harrym. 

Błagam, tylko nie Harry. 

Profesor stanął w końcu na drewnianym paliku, by być widocznym dla wszystkich uczniów i uśmiechnął się do nas szeroko.

— Witajcie. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego dzisiaj zaczynamy tak wcześnie — zrobił dłuższą przerwę, po czym wybuchnął perlistym śmiechem — Cóż, tajemnica!

Przewróciłam oczami, otulając się ciaśniej kurtką. Darzyłam go z każdym dniem coraz mniejszą sympatią, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych uczennic siódmej klasy, które patrzyły na niego, jakby właśnie rozpylił w powietrzu amortencję.

— Dzisiaj każda z par będzie musiała schwytać do pudełek choć jednego drugotka. Pudełka leżą na trawie, są to takie same pojemniki, jakie dostaliście na akromantule.

Znowu to samo? On chyba żartował. Mieliśmy porywać biedne zwierzęta?!

— Panie profesorze, to nielegalne! — wybuchłam oburzona, a wszyscy odwrócili swoje twarze w moją stronę. Nawet dziewczyny wyrwały się z amortencyjnego trnasu. Nie przejęłam się tym zbytnio, a przez wzrost ciśnienia przestało mi być zimno.

— Panno... Gretchen – powiedział, posyłając mi ten swój doklejony uśmiech, który rozwścieczył mnie jeszcze bardziej. Miałam wrażenie, że ze mnie szydził celowo.

Wieczysta Przysięga | Dramione (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz