Rozdział 26 *

2K 130 170
                                    

Pansy

— Co? — wydusiłam z siebie.

Chłopak, stojący naprzeciwko, włożył ręce do kieszeni dziwacznego, średniowiecznego kożucha i spojrzał na mnie z uniesioną głową.

— Zapytałem, czy pójdziesz ze mną na bal — odparł spokojnie z mocnym, bułgarskim akcentem.

Nie wiedziałam nawet, jak chłopak miał na imię.

— Nie.

Wzruszyłam ramionami i wykrzywiłam usta w grymasie, który miał przypominać zażenowany uśmiech. Nie czekając na reakcję, odwróciłam się i odeszłam jak najprędzej od zadufanego w sobie bufona. Dobrze wiedziałam, że i tak nie obejdzie się bez plotek, gdy zobaczyłam grupkę uczniów, którzy szeptali między sobą zawzięcie, zapewne na mój temat. Zwalczyłam chęć, by rzucić w każdego z nich bardzo brzydkim zaklęciem i ostatecznie przewróciłam tylko oczami. Może to i dobrze, że wieści rozejdą się po szkole? Może ta informacja dotrze do Blaise'a, a on wreszcie zda sobie sprawę z tego, że nie będę czekała na niego wieczność.

Westchnęłam, gdy dotarłam do lochów i napotkałam jego sylwetkę na kanapie w pokoju wspólnym. Wciągał właśnie dym z bongo, a na mój widok zakrztusił się i zaczął kaszleć. Pokręciłam z dezaprobatą głową i ruszyłam w stronę koleżanek, po drodze ściągając buty.

— Chcesz trochę? — zapytał jeszcze, gdy go mijałam, ale w odpowiedzi posłałam mu tylko nieprzyjemne spojrzenie.

Chcę, żebyś mnie zaprosił na bal, dzieciaku.

Blaise (niestety) nie czytał mi w myślach i wrócił do palenia fajki wodnej z grupą innych Ślizgonów. Usiadłam na stole kawałek dalej w towarzystwie Astorii i kilku dziewczyn z naszego rocznika. Nie trudziłam się jednak, żeby dołączyć do rozmowy, a zamiast tego wbiłam wzrok w czarnoskórego chłopaka. Nie miał pojęcia, że go obserwowałam, więc mogłam swobodnie przyjrzeć się jego rozbawionej (jak zawsze) minie, błyszczącym oczom, poluzowanym krawacie szkolnym i dwóch odpiętych guzikach koszuli. Przełknęłam ślinę, widząc, jak materiał opinał mięśnie jego ramion.

Ktoś nagle plasnął mnie dłonią w kolano, powodując że podskoczyłam przestraszona.

— Dlaczego mu odmówiłaś? — zapytała roześmiana Astoria, która pochylała się nade mną. Dotarł do mnie nieprzyjemny zapach alkoholu, przez co spojrzałam na nią oceniająco.

Rany.

Plotki rozchodziły się szybciej, niż myślałam. A koleżanka okazała się być większą alkoholiczką, na jaką wyglądała.

— Bo już mnie ktoś zaprosił — skłamałam, a Astoria spojrzała na mnie z zaciekawieniem i oparła się rękami o stół. Wyglądała, jakbym właśnie powiedziała jej, że przypadkowo Filch wypił tę Amortencję, którą przygotowałam dla Blaise'a i teraz biega za mną z bukietem zwiędłych kwiatów sprzed dwóch lat. Do których nasikał jego kot.

Nie, nie uwarzyłam dla Blaise'a Amortencji, choć parę razy mnie kusiło, żeby to zrobić.

— Naprawdę? Kto? — zapytała głośno, a jej słowa spowodowały, że w oddali mój obiekt zainteresowania odłożył fajkę wodną w ręce kolegi. Oparł się wygodnie na kanapie i spojrzał w naszą stronę.

Świetnie. Po prostu cudownie.

— Nie twój interes, Ass. — Nienawidziła, gdy tak do niej mówiłam, więc potraktowałam to jako zemstę. Z perfidnym uśmieszkiem zeskoczyłam ze stołu z zamiarem odejścia od całej, alkoholowej ekipy, gdy nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich Draco Malfoy w zimowym płaszczu, na którym gdzieniegdzie nie zdążyły się jeszcze roztopić płatki śniegu. Oczywiście w dłoni trzymał butelkę whisky. Miał minę, jakby właśnie stracił całe Malfoy Manor w zakładzie "kto głośniej beknie", ale udawał, że to tylko zły sen.

Wieczysta Przysięga | Dramione (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz