Rozdział 10

2.7K 217 345
                                    

Nerwowo odsunęłam od ust dłoń, zdając sobie sprawę z tego, że obgryzałam paznokcie. Wiedziałam, że to, co planowałam, nie było w porządku, a Harry śmiertelnie się na mnie obrazi, jeśli się dowie. Ale nie miałam innego wyjścia, nie mogłam mu teraz powiedzieć o całej sprawie z siódmym piętrem, bo byłby wściekły, że nie poinformowałam go wcześniej. Nie musiał o tym w ogóle wiedzieć, prawda? 

Miałam przecież Malfoy'a, który zawsze służył mi pomocą. 

O ironio.

Westchnęłam i rozejrzałam się wokół, sprawdzając, czy aby na pewno nie było w pobliżu żadnych świadków, po czym otworzyłam niepewnie walizkę Harry'ego. Wiedziałam, że nie będzie chłopaka w dormitorium, bo nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią zwerbował go do pomocy przy okiełznaniu jakiś stworzeń w Zakazanym Lesie. Nie wiem czy było to dozwolone, czy nie, ale, jak tłumaczył, wybrał go z powodu jego burzliwej przeszłości i brawurowej postawy przy ostatnim zadaniu w terenie. A kto złapał tą przeklętą akromantulę do pudełka? No kto? No ja. Moje kujońskie sumienie nie mogło znieść, że byłam pomijana w osiągnięciach w nauce, ale resztkami zdrowego rozsądku odsunęłam te myśli od siebie, ciesząc się z wyróżnienia przyjaciela. Dlatego wybrałam ten moment, kiedy Harry był na misji z nim i Hagridem, by wygrzebać z jego walizki stary świąteczny sweter, wydziergany przez mamę Rona. Przyglądnęłam się mu dokładnie i jeszcze przez chwilę zawahałam, ale w końcu wyciągnęłam z ukrytej kieszonki świstek przyżółkłego papieru, który dla zwykłego mugola byłby co najwyżej rozpałką do kominka. Spojrzałam na niego z wyrzutami sumienia, wypisanymi na twarzy, ale zignorowałam je i odłożyłam starannie sweter z powrotem na miejsce. Wstałam z łóżka i poczułam, jak serce przyspiesza swój rytm, kiedy wsuwałam kartkę do tylnej kieszeni spodni. Podniosłam swoją książkę do wróżbiarstwa i otworzyłam gdzieś na środku, po czym udając, że czytam, pośpiesznie ulotniłam się z dormitorium Gryffindoru. 

Gdy dotarłam do swojego pokoju, rzuciłam książkę na stół i sięgnęłam do kieszeni, jednak sekundę później zamarłam, zdając sobie sprawę z tego, jak zbezcześciłam mienie szkoły. Rzuciłam się więc w panice z powrotem po książkę i obejrzałam ją z każdej strony, uważnie wyszukując jakiś zarysowań. Na szczęście wyglądała, jak nowa. To znaczy wyglądała jak wtedy, gdy ją wypożyczałam, bo nowa to ona na pewno nie była. Przynajmniej w Hogwarcie mieli te same podręczniki od stuleci i całe szczęście, bo automatycznie stawały się ciekawsze. Nie to, co mugolskie książki, zmieniane w podstawach programowych średnio co trzy lata. Tym razem ostrożnie odłożyłam książkę na regał, gdzie inne były już posegregowane alfabetycznie, po czym w spokoju wyciągnęłam kartkę z tylnej kieszeni spodni i usiadłam na kanapie. Przez chwilę wpatrywałam się w nią w przejmującej ciszy, którą przerywał tylko mój głos sumienia, mówiący, żebym natychmiast zwróciła to Harry'emu. Ale zamiast tego, kładąc na stole przed sobą kawałek papieru, wymierzyłam w niego różdżką.

 Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.

Minęło parę sekund, aż mapa w całości się rozłożyła, a wtedy odłożyłam różdżkę i pochyliłam się nad nią w skupieniu.

– No dobra Snape, gdzie jesteś... – powiedziałam cicho do siebie, analizując po kolei każdy kawałek mapy. Wybrałam sobie kiepską porę na oglądanie jej, bo o tej godzinie, zaraz po zakończeniu zajęć, cały Hogwart był przepełniony migającymi nazwiskami i śladami stóp, pośpieszającymi w tą i z powrotem przez kartkę. Skupiłam się więc na tym, czego potrzebowałam. Spojrzałam najpierw na gabinet Snape'a, ale był pusty. Gdzie też on mógł się schować... W gabinecie McGonagall również go na nie było ani w żadnych, dziwnych miejscach, w których być mógł. Przeniosłam więc wzrok na salę obrony przed czarną magią i gabinet Winsleta. Ale tego skubańca też nigdzie nie było. Sięgnęłam po różdżkę z zamiarem dezaktywacji mapy, ale zatrzymałam się w połowie ruchu, przyglądając się pomieszczeniu obok, gdzie widoczne były ślady stóp dwóch osób. Malfoy'a i... Megan Jones. Z obrzydzeniem i równocześnie politowaniem uniosłam wzrok znad mapy i przeniosłam go na ścianę, dzielącą nasze dormitoria, wyobrażając sobie coś, czego nie powinnam sobie wyobrazić. Poczułam, jak obiad niebezpiecznie cofnął mi się do gardła na samą myśl o tym, co blondyn wyrabiał z dziewczyną.

Wieczysta Przysięga | Dramione (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz