Rozdział 5

3.1K 261 335
                                    

Do końca tygodnia było dziwnie. Ron śmiertelnie się na mnie obraził za to, że nie odwzajemniałam jego uczuć i udawał, że mnie nie zna. Nie mogłam go winić, miał złamane serce, najwidoczniej nie chciał mnie znać. Męczyły mnie z tego powodu wyrzuty sumienia. Miałam tylko nadzieję, że kiedyś (niedługo) to zrozumie i znów będziemy się przyjaźnić. Przez to, że między nami widoczne było napięcie, nasza czteroosobowa paczka już nie spędzała ze sobą tyle czasu, co dawniej. Ginny i Harry poświęcili się dla sprawy i rozdzielali, żebym ani ja ani Ron nie byli samotni, nie zważając na to, że przez to spędzali mniej czasu razem jako para. Musiałam przyznać, że po cichu byłam im za to wdzięczna.

Starałam się skupić na nauce i na tajemniczym świetle na siódmym piętrze, jednak przez ostatnie dni go już nie widziałam. A przychodziłam na to piętro nawet wtedy, kiedy nie musiałam patrolować zamku. O różnych porach, w południe, wieczorem, w nocy. I nic. Czasami nawet siadałam na środku korytarza i wpatrywałam się w otaczające mnie ściany z przymrużonymi oczami, jakby szukając jakiejś wskazówki, wgniecenia w ścianie, pojedynczej cegiełki o innym kolorze, czegokolwiek. Powoli jednak traciłam nadzieję, a nie mogłam siedzieć tam całymi dniami, bo musiałam się uczyć. To ostatni rok szkoły, nie mogłam go zawalić. Koszmary w dalszym ciągu nie ustępowały, ale robiły się dziwniejsze, gdy zaczęły wplątywać się w nie sceny z ostatnich dni, jak z Malfoy'em, czy Ronem. Raz nawet śnił mi się profesor Winslet, który kazał mi zabić rudowłosego. To tylko wskazywało na to, że moja wyobraźnia była nieźle poszarpana. Tak naprawdę nigdy nie myślałam, żeby po prostu pójść do mugolskiego psychologa. No bo co bym mu powiedziała? Nie chciałam kłamać, a nie mogłam mu przecież opowiedzieć o tym, że śni mi się znęcająca się nade mną zła czarownica. Prawdopodobnie od razu wylądowałabym w zakładzie psychiatrycznym. 

Ale mogłam iść z tym do McGonagall. Może ona by mi pomogła.

W piątek po lekcjach powiedziałam Harry'emu, żeby w końcu spędził trochę czasu ze swoją dziewczyną, a sama ruszyłam w stronę gabinetu dyrektorki. Zapukałam do drzwi i odczekałam chwilę, a nie słysząc odzewu, po chwili ostrożnie nacisnęłam klamkę i zajrzałam do środka. Cisza. Nie zauważyłam nigdzie czarownicy, więc otworzyłam szerzej drzwi i wślizgnęłam się do gabinetu.

- Pani profesor? – zapytałam w przestrzeń, rozglądając się wokół, ale nikt mi nie odpowiedział.

W tym momencie powinnam wyjść i wrócić, kiedy kobieta będzie miała dla mnie czas, ale coś kazało mi zostać. Prawie bezszelestnie zamknęłam za sobą ogromne drzwi, a mówiąc „prawie" miałam na myśli, że huknęły z taką siłą, aż zatrząsł się kubek z kawą na biurku. Przymknęłam na sekundę oczy, ale nic nie spadło, nic się nie potłukło, nikt nie zaczął na mnie krzyczeć. Odetchnęłam z ulgą i zaczęłam przyglądać się regałom. Było tu masę książek. Głównie starych, poniszczonych, tych, których zapach najbardziej uwielbiałam. Nie lubiłam nowych, nieskazitelnie czystych egzemplarzy, które często znajdowałam w mugolskich bibliotekach. Książka powinna mieć historię, którą można nie tylko usłyszeć, ale również poczuć. Poczuć każdym zmysłem. Wypełnić płuca zapachem starego papieru, poczuć opuszkiem palca szorstką kartkę. To była prawdziwa magia.

Wzięłam głęboki wdech i mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie, czując znajomy zapach przyżółkłych kartek. Stanęłam na palcach i sięgnęłam ręką do regału, wyciągając z niego pierwszą lepszą książkę. Dotknęłam piętami ziemi i złapałam egzemplarz w obie dłonie, przyglądając się tytułowi. Księga Snu. Zaśmiałam się pod nosem, zdając sobie sprawę z tego, że nic nie działo się bez przyczyny i już miałam otworzyć książkę, gdy usłyszałam czyjś głos.

- Na Merlina, panno Granger! – wykrzyknęła doniosłym głosem McGonagall, powodując, że aż podskoczyłam, cudem utrzymując książkę w rękach. Otworzyłam usta z zamiarem wytłumaczenia się z wszystkiego, ale wtedy spojrzałam na nią i nie potrafiłam powiedzieć ani słowa. Dyrektorka miała na sobie różowy, pluszowy szlafrok, a na głowie turban z ręcznika. Jej cera była bledsza niż zwykle, zapewne dlatego, że usunęła cały makijaż z twarzy. Nie miała też okularów. Wyglądała zwyczajnie. Tak zwyczajnie, że mogłaby być moją londyńską, miłą sąsiadką, która zapraszałaby moich rodziców w niedzielę na kawę w ogródku. Nauczycielka zeszła po schodach w kapciach i zabrała okulary z biurka, po czym je założyła. Dopiero wtedy się ocknęłam.

Wieczysta Przysięga | Dramione (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz